Wydawało się, że LeBron James z pomocą Anthony’ego Davisa ma realne szanse, aby w liczbie tytułów mistrza NBA doścignąć Michaela Jordana. Albo nawet prześcignąć. I dołożyć koronny argument w rozmowach o tym, kto jest GOAT-em. Ostatecznie choć Davis okazał się dla Jamesa partnerem idealnym, to zbyt szklanym. Znów wypadł z gry na minimum miesiąc. W takich warunkach LeBron kolejnego mistrzostwa może już nigdy nie zdobyć.
Przed startem sezonu jasne było, że Los Angeles Lakers nie należy stawiać w gronie faworytów do tytułu. Mistrz z bańki z 2020 roku znów przystąpił do rozgrywek z wadliwą konstrukcją składu. Efektem tego był fatalny początek Lakers. Pięć porażek w pierwszych pięciu meczach, a łącznie tylko dwa zwycięstwa w pierwszych 12 spotkaniach. Od tego czasu udało im się niekiedy wrzucić wyższe obroty, ale w tej chwili z ujemnym bilansem wciąż zajmują miejsce poza najlepszą dziesiątką Zachodu.
I przez kolejny miesiąc nie będzie im wcale łatwiej. Z powodu urazu prawej nogi na co najmniej miesiąc z gry wypadł Anthony Davis. Znowu. Do kontuzji doszło w niedawnym meczu Lakers przeciwko Denver Nuggets:
Dotychczas AD rozgrywał tymczasem całkiem zdrowy sezon. I przede wszystkim dominował, jak na szczytowy moment kariery 29-latka przystało. Nie do końca przekładało się to na wyniki Lakers, ale to akurat znana już kibicom kalifornijskiej drużyny historia. Davis najlepszy okazał się w bańce w Orlando w 2020 roku, kiedy pomógł Jamesowi zdobyć jego czwarty mistrzowski tytuł. Wtedy wydawało się, że podkoszowy jest najlepszym, co się LBJ-owi mogło przydarzyć.
James i Davis stworzyli bowiem duet, który nie tylko tytuł zdobył, ale mógł też myśleć o kolejnych. W ten sposób LeBron mógłby nawet prześcignąć Michaela Jordana w liczbie mistrzostw. I mało kto przypominałby, że MJ w sześciu finałach ani razu nie przegrał. Większa liczba tytułów dla zwolenników LeBrona mogłaby być koronnym argumentem w odwiecznej debacie o to, kto tak naprawdę jest najlepszym zawodnikiem w historii. Dziś jednak Jordan może spać spokojnie.
Davis począwszy od swojego drugiego sezonu w Los Angeles – przed startem którego za wygrane mistrzostwo podpisał 5-letni kontrakt o wartości 190 milionów dolarów – za każdym razem zmagał się z pasmem urazów. Między lutym i kwietniem 2021 roku stracił 30 spotkań z powodu problemów łydki i pięty. Potem w fazie play-off doznał urazu pachwiny. W grudniu kolejnego sezonu pojawiły się problemy z kolanem (17 straconych meczów) oraz kostką (18). Łącznie w tych dwóch sezonach zagrał tylko w 76 spotkaniach.
Trwające rozgrywki miał zdrowe, choć opuścił pojedyncze starcia. Ostatnio grał świetnie – jeszcze na początku grudnia zaliczył występ na 55 punktów, 17 zbiórek i trzy bloki, łącznie zapisując na konto aż 99 oczek w dwóch kolejnych meczach. W przekroju całego sezonu notuje średnio 27.4 punktów i 12.1 zbiórek. To jego najlepszy liczby w barwach Lakers.
Fani zastanawiają się jednak, czy Lakers nie polegali na nim zbyt mocno. To fakt, że średnio na parkiecie spędzał mniej czasu, niż w poprzednim sezonie, ale trener Darvin Ham uczynił go numerem jeden w zespole. Dość powiedzieć, że Davis w przegranym ostatecznie po dogrywce meczu z Boston Celtics spędził na parkiecie ostatnich 29 minut spotkania bez przerwy. A w kolejnym pojedynku doznał urazu. Ten wykluczy go z gry na co najmniej miesiąc, czyli jeśli przyjąć optymistyczny scenariusz, to tym razem straci „tylko” 16 meczów.
Lakers w pierwszym meczu bez 29-latka ledwo poradzili sobie z Washington Wizards. Przed nimi dość ciężki okres, bo w nadchodzących tygodniach na ich rozkładzie nie widać zbyt wielu słabych drużyn. Najlepsza dziesiątka konferencji zachodniej jeszcze nie ucieka, bo różnice wciąż są małe, ale jeśli teraz drużyna z Miasta Aniołów straci dystans, to później może być im już ciężko to nadrobić. Wydaje się jednak, że dla LeBrona nie ma to już większego znaczenia. On kolejnego tytułu nie chce już zdobywać za wszelką cenę.
James ma cztery mistrzowskie tytuły i Jordana już raczej na pewno nie prześcignie. W tej chwili może więc skupić się na pogoni za rekordem strzeleckim wszech czasów. Jest już bardzo blisko i w przyszłym roku uda mu się przegonić Kareema Abdul-Jabbara. Może nie będzie to koronny argument w debacie o to, kto jest GOAT-em, ale na pewno gigantyczne i fantastyczne osiągnięcie, które w tej debacie odegra dużą rolę. Przynajmniej pod tym względem LeBron może być Davisowi wdzięczny.
U jego boku James mógł liczyć na większe sukcesy, lecz koniec końców w jakimś stopniu AD w tych ostatnich latach (czy dotychczas w trwających rozgrywkach) zdejmował z 37- latka brzemię brania wszystkiego na swoje barki. Nawet jeśli Davis nie był niezawodny, to James przynajmniej pod względem indywidualnym przez ostatnie lata nie zwalniał przecież tempa. Mógł zająć miejsce trochę w boku, ale wciąż świecić jasno i mocno. Tylko w trwającym sezonie ma już dziewięć występów z dorobkiem co najmniej 30 oczek.
To rzecz bezprecedensowa, biorąc pod uwagę fakt, że dla Jamesa to sezon numer 20 w NBA. Wszyscy inni gracze, którzy dotrwali do tego momentu swojej kariery – czyli Kobe Bryant oraz Dirk Nowitzki – łącznie mają na koncie siedem takich meczów (przy czym Kobe był autorem sześciu). James te rekordy będzie śrubował. Tak samo, jak i rekord strzelecki. Zrobi to z Davisem czy bez niego. I będzie mógł być z tego piekielnie zadowolony, nawet jeśli ta kilkuletnia współpraca z AD nie była aż tak owocna, jak można się tego było spodziewać.