Mówi się, że są przepłacani, chciwi i biorą pieniądze nie wiadomo za co. Transfer Arkadiusza Milika pokazuje jednak, że dobry menedżer jest niezbędny, jeśli chce się zrobić dużą karierę. A przynajmniej, by jej na którymś etapie nie zepsuć.
Kiedy Juergen Klopp, jeszcze prowadząc Borussię Dortmund, wpadł w konflikt z Matthiasem Sammerem, wówczas dyrektorem sportowym Bayernu Monachium, stwierdził, że Bayern bez Sammera nie miałby nawet jednego punktu mniej. Kolejne lata po odejściu dyrektora sportowego pokazały, że raczej nie miał racji. Wielokrotnie wspominano w Bawarii, że klubowi bardzo brakuje kogoś, kto tak szybko potrafiłby zdiagnozować narastające w drużynie problemy, zareagować na nie i jeszcze odpowiednio poradzić sobie z nimi w mediach. Problemy, jakie ma na tym stanowisku Hasan Salihamidzić, udowadniają, że Sammer też miał wpływ na to, jak dobrze radził sobie Bayern za jego czasów. To częsta sytuacja, w której coś wydaje się tak doskonale naoliwione, że dobre działanie uznaje się za coś oczywistego. Dopiero gdy oliwy zabraknie, okazuje się, że była potrzebna.
KUCHARSKI I „LEWY”
Podobne zdania, co Klopp o Sammerze, wygłaszali przez lata przeciwnicy Cezarego Kucharskiego, którzy mówili, że jako agent nie miał praktycznie żadnego wpływu na to, gdzie Robert Lewandowski doszedł jako piłkarz. Niewykluczone, że coś nawet w tej teorii jest, biorąc pod uwagę, jak jeden i drugi radzą sobie po rozstaniu albo przypominając sobie wspomnienia Kucharskiego sprzed lat, gdy mówił, że on chętniej po Lechu wybrałby Genoę, ale Lewandowski od razu był zafiksowany na Dortmund. Dopiero losy Arkadiusza Milika z ostatnich miesięcy pokazały, że ta narracja też była wobec Kucharskiego cokolwiek krzywdząca. Bo nawet jeśli faktycznie wielce nie pomógł klientowi w zrobieniu kariery, to przynajmniej nie zaszkodził. A jak widać w tym środowisku, to już bardzo dużo.
WSZYSTKO MUSI ZAGRAĆ
Zdecydowanie prawdziwsze i bardziej sprawiedliwe będzie pewnie stwierdzenie, że aby możliwe było zrobienie naprawdę dużej kariery, zagrać muszą wszystkie elementy. Wpływ na to, gdzie jest dziś Lewandowski, miał w największej mierze on sam, mieli na pewno jego rodzice, miała żona, mieli trenerzy, którzy go prowadzili, ale ostatecznie mieli też menedżerowie, z którymi współpracował. Po Zniczu Pruszków można było wybrać klub, w którym zdecydowanie trudniej byłoby się wybić. Po Lechu można było wybrać różne kluby, ale wybrano akurat ten, w którym do wielkiej kariery startował jeden z najlepszych trenerów ostatnich lat. Można było po Borussii wybrać praktycznie dowolny klub świata, ale wybrano taki, w którym Lewandowski mógł jeszcze na lata zostać na wyższym poziomie. To, co się wydarzyło później między nimi i dzieje się obecnie, jest już inną sprawą. Jednak wybory, które wspólnie podejmowali Lewandowski z Kucharskim, były niemal tak samo ważne dla jego dalszej kariery, jak to, że ma odpowiednią dietę i lubi ćwiczyć.
ZADANIA AGENTÓW
O menedżerach mówi się dużo i zwykle źle. Że są chciwi, pazerni, patrzą wyłącznie na swój interes. Że biorą pieniądze, choć nie do końca wiadomo za co. Przykład Milika powinien jednak posłużyć jako dowód, że menedżer ma dla dalszego przebiegu kariery kluczowe znaczenie. Moje spojrzenie na to, co agencje menedżerskie powinny robić, przez lata się zmieniało. Najpierw agenci byli dla mnie głównie tymi, których praca jest do wykonania przy biurku dyrektora sportowego. Negocjującymi pensje, targującymi się o premie, kwoty odstępnego i długości kontraktów. Później dostrzegłem w ich działalności aspekt skautingowy. Umiejętność ocenienia potencjału zawodników, zwykle młodych. Dostrzeżenia, z kim warto podpisywać umowę, a kogo lepiej sobie odpuścić. Czyli zrobienia na użytek własnej firmy tego, co robią skauci i dyrektorzy sportowi na użytek klubów.
KWESTIA DOPASOWANIA
Jednak aspektem, który obecnie wydaje mi się największą sztuką, jest umiejętność dopasowania klienta do odpowiedniego miejsca. Realnego ocenienia jego pozycji rynkowej, jego wad i zalet oraz dopasowania ich do konkretnych lig, trenerów, czy klubów. Sprawdzenia, czy dany zawodnik bardziej nadaje się do ligi hiszpańskiej, czy włoskiej. Zorientowania się, czego od prawych obrońców oczekuje ten trener, a czego tamten. Dostrzeżenia, które kluby bardziej przypominają trampolinę, a które grzęzawiska. Znajomości środowiska na tyle, by wiedzieć, który zawodnik w danym otoczeniu będzie miał szansę rozkwitnąć, a w którym będzie się czuł przytłoczony. Wreszcie umiejętności ocenienia charakteru trenera, by wiedzieć, w jakim stopniu będzie pasował zawodnikowi. Biorąc pod uwagę mnogość klubów, dyrektorów sportowych, trenerów i innych czynników, jak kibice, miasto, czy prezesi, wychodzi to na bardzo trudne zadanie. W tym wszystkim konieczny jest również element szczęścia. Gdyby Lewandowski, podobnie jak Kucharski, bardziej skłaniał się ku Genoi niż ku Borussii, pracowałby w pierwszym sezonie za granicą z Davidem Ballardinim, a nie z Juergenem Kloppem. I raczej byłby dziś zupełnie innym zawodnikiem.
WSPÓLNA WINA
Nie wiem, jak przebiegały przez ostatni rok rozmowy Arkadiusza Milika z Przemysławem Pańtakiem, prowadzącym jego interesy, więc nie mam zamiaru przypisywać winy wyłącznie jednej osobie. Jeśli to Milik się uparł, by rozegrać sprawę tak, jak została rozegrana, a Pańtak od początku wiedział, że to prosta droga do katastrofy, to znaczy, że nie ma żadnego przełożenia na swojego klienta, co nie za dobrze o nim świadczy. Jeśli Pańtak się uparł, by grać w ten sposób, a Milik wiedział, że to prosta droga do katastrofy, to znaczy, że jest ubezwłasnowolniony, co nie za dobrze o nim świadczy. Najbardziej prawdopodobny wariant to taki, w którym żaden z nich nie dostrzegł, że są na prostej drodze do katastrofy, co nie za dobrze świadczy o nich obu.
PODOBNE LOSY
Milik i Piotr Zieliński byli rok temu o tej porze w zupełnie zbliżonej sytuacji. Grali w tym samym klubie, Napoli wpadło w problemy, nowy trener był absolutną zagadką, ich kontrakt wygasał za pół roku, byli w tym samym wieku i obaj sprawiali wrażenie, jakby byli gotowi spróbować czegoś nowego. Z tym że to Milik jako napastnik, o których na rynku trudniej, był na rynku bardziej rozchwytywany. Zieliński nie wysłał żadnych wyraźnych sygnałów w żadną ze stron, a później zdecydował się przedłużyć kontrakt. Napoli w tym czasie trochę wygrzebało się z tarapatów, Gennaro Gattuso okazał się całkiem niezłym trenerem, a Zieliński został u niego jedną z najważniejszych postaci drużyny i rozgrywa najlepszy sezon w karierze.
FATALNIE ROZEGRANE
O Miliku od wczesnej wiosny było wiadomo, że jest dogadany z Juventusem, choć każdy, kto śledził odejście do Turynu Gonzalo Higuaina, wiedział, że transfery na tej linii trzeba trzymać w ciszy najdłużej jak to możliwe, a gdy się już wydadzą, przeprowadzać najszybciej jak się da. Kiedy w ekipie Starej Damy zmieniła się sytuacja, odrzucał ofertę za ofertą, podczas gdy Napoli w międzyczasie przyszykowało się na jego odejście. Już doprowadzenie do sytuacji, w której zawodnik po dwóch zerwaniach więzadeł krzyżowych, trzeci raz w ciągu kilku lat jest skazany na miesiące bez gry, było ze strony Milika i agenta bardzo niebezpieczną grą. Pójście na noże z kimś, kto później w ramach zemsty będzie miał możliwość blokowania wszystkich ruchów, też nie było najmądrzejszym rozwiązaniem.
NADJEŻDŻAJĄCY POCIĄG
Cały czas jednak sądziłem, że kryje się za tym jakiś szerszy plan. Że za kulisami jest coś, czego spoza nich nie widać. Że Milik i Pańtak ostatecznie wyjdą i powiedzą, że gdyby wszyscy wiedzieli to, co wiedzieli oni, inaczej oceniliby całą sytuację. Zakładałem, że szarżowali, bo widzą na horyzoncie jakąś wielką nagrodę. Nawet jeśli miałoby to oznaczać stracony sezon oraz brak wyjazdu na mistrzostwa Europy. Spodziewałem się, że światłem na końcu tego tunelu będzie jakiś kontrakt życia. Albo pod względem sportowym, czyli przenosiny do klubu z absolutnie najwyższej półki, albo chociaż pod względem finansowym, co też byłbym w stanie zrozumieć. Jednak światłem na końcu tunelu okazał się po prostu nadjeżdżający z przeciwka pociąg.
STRACONY CZAS
Jak Milik z Pańtakiem by się nie uśmiechali w samolocie do Marsylii, obaj wyszli w tej sytuacji na takich, którzy przeszarżowali. Nie mieli wkalkulowanego opuszczenia mistrzostw Europy, bo krótko po tym, jak Zbigniew Boniek zapowiedział, że jeśli Milik nie zacznie grać, nie pojedzie na turniej, zaczęli wykonywać ruchy. Nie mieli wkalkulowanego straconego roku, skoro po pół roku wyszli jedynymi drzwiami wyjściowymi, jakie udało im się znaleźć. Stracone pół roku nie służyło absolutnie niczemu. Po prostu było straconym czasem w karierze, którą po tak poważnych kontuzjach, trzeba by raczej starać się wyciskać do maksimum.
TRANSFER BEZ ZALET
Zamienił Milik ligę lepszą na słabszą. Klub lepszy na słabszy. Klub bardziej poukładany na mniej poukładany. Klub, w którym napastnikom żyje się raczej dobrze, bo ma czołową ofensywę ligi, na klub, w którym żyje się im raczej źle. Finansowo nie wiem, ale też raczej nie skorzystał. Wszystkie kluby z Ligue 1 zmagają się z problemami wywołanymi zamieszaniem wokół praw telewizyjnych i dobrzy zawodnicy raczej z tej ligi wyjeżdżają, niż do niej lgną. Czasem oczywiście jest potrzebne zrobienie w karierze kroku w tył, by się odbudować i ponownie nabrać rozpędu. Zazwyczaj jednak czegoś takiego potrzebują ci, którzy w poprzednim miejscu sobie nie radzili, a nie ci, którym dotychczasowy klub oferował nowy kontrakt, podwyżkę i miejsce numer jeden w ataku, ale zamarzyło im się coś jeszcze lepszego.
KLAPA MEYERA
Kiedy patrzę na sytuację Milika, przypomina mi się sytuacja, w jakiej był przed laty Max Meyer, mistrz Europy do lat 21 i jeden z największych talentów niemieckiej piłki. Schalke 04, wtedy jeden z czołowych klubów w Niemczech, oferował mu podwyżkę i nowy kontrakt, czyniący z niego lidera drużyny. Piłkarz jednak odmówił, a jego menedżer przekonywał, że Meyera stać na grę w najlepszych klubach świata. Po czym umieścił go w Crystal Palace, gdzie kompletnie rozczarował. Dziś ma 25 lat i jest bezrobotny. Przymierza się go do Hoffenheim. Schalke, które chce ściągnąć praktycznie każdego, kto kiedyś tam grał, by obronić się przed spadkiem, nawet na niego nie patrzy, bo całe otoczenie już się do niego zraziło. Milik jest w podobnej sytuacji. Był dobry, ale uwierzył, że jest najlepszy. Marsylia to jego Crystal Palace. I jeśli nie zacznie tam natychmiast błyszczeć, za parę lat może jeszcze marzyć, by spojrzał na niego klub pokroju Napoli. O ile już nie marzy.
TRZEŹWOŚĆ SPOJRZENIA
Agenci mogą opowiadać dziennikarzom i dyrektorom sportowym, że mają w stajni najlepszego piłkarza na świecie. Najważniejsze jednak, by sami w to w którymś momencie nie uwierzyli. Albo by nie uwierzyli w to ich piłkarze. Bo to niemal zawsze prowadzi do klęski. Ludzkość już od pokoleń zna historię o Dedalu i Ikarze. Dla niektórych Ikar to symbol marzyciela, który stara się przekraczać granice i sięgać po nieznane. Świat piłki zdecydowanie promuje jednak Dedali. Tych, którzy wiedzą, którędy lecieć, by dotrzeć do celu i po drodze się nie roztrzaskać.