Trener Rakowa Częstochowa prawdopodobnie robi mądrze, nie próbując za wszelką cenę wyrwać się w trakcie sezonu do Legii Warszawa. Ma więcej do wygrania, zwlekając z tym jeszcze pół roku. Choć istnieje też cień ryzyka, że życiowa szansa przejdzie mu przez to koło nosa.
W idealnym świecie trenerska rotacja na najważniejszych stanowiskach w polskiej piłce przebiegłaby bez ani jednego zwolnienia. Paulo Sousa końcem marca, co niestety jest bardzo prawdopodobne, przegrałby baraże o awans do mistrzostw świata, przez co jego selekcjonerski kontrakt dobiegłby końca. Cezary Kulesza, zamiast zwalniać go pod autokarem, wręczyłby mu kwiaty, dziękując za wypełnienie umowy i spokojnie zająłby się szukaniem następcy. Naturalny kandydat byłby dostępny, bo Czesławowi Michniewiczowi akurat kończyłby się kontrakt w Legii Warszawa, w której mógłby dokończyć sezon, dostać kwiaty i przenieść się do innej pracy. A mistrzowie Polski mogliby sięgnąć po wymarzonego następcę, zapraszając do siebie Marka Papszuna, któremu akurat kończyłby się kontrakt w Częstochowie, gdzie, jeśli wszystko potoczyłoby się świetnie, właśnie świętowałby historyczny tytuł. Trzy zmiany na kluczowych stanowiskach. Ani jednej odprawy. Nikt nie zostaje z pustymi rękami, bo i Raków miałby czas, by przygotować następcę. Sytuacja, w której wszyscy by wygrali. Oprócz Marka Gołębiewskiego. Bo on w tym wariancie wciąż byłby tylko trenerem III-ligowych rezerw Legii.
DŁUGA TYMCZASOWOŚĆ
By idealny wariant mógł wejść w życie, Legia musiałaby jednak rozegrać normalny sezon. Nie ponadprzeciętny, lecz właśnie normalny. Spokojny. Bez wielkich turbulencji. Wyniki w lidze sprawiły jednak, że trzeba było wprowadzić wariant awaryjny, niosący element nieprzewidywalności. Jak na trenera tymczasowego, Gołębiewski ma pracować z ekipą bardzo długo. Mamy przecież dopiero końcówkę października. Naturalnie przywołuje się przykłady tych, którym się udało, jak Avram Grant, Roberto Di Matteo, Edin Terzić, Dariusz Żuraw czy zwłaszcza Hansi Flick. Jednak na pięć pozytywnych przypadków można podać sto pięć negatywnych, gdy drużyna się rozłaziła. Tymczasowy trener albo nie potrafił udźwignąć formatu klubu, w którym nagle przyszło mu pracować albo jego tymczasowość sprawiała, że nie był w stanie wyegzekwować od piłkarzy tego, czego od nich oczekiwał. Będąc w sytuacji Legii, iść w trenera tymczasowego to jednak duże ryzyko. Oczywiście nie spadku, ale przegrania awansu do europejskich pucharów i zaprzepaszczenia szansy przezimowania w Europie.
SYTUACJA NAGELSMANNA
Trener Rakowa jest w bliźniaczej sytuacji do tej, jaką przeżywał kilka miesięcy temu w Niemczech Julian Nagelsmann. Prowadzi klub chcący się bić o pierwszy w historii tytuł i dysponujący znacznie skromniejszymi możliwościami niż ligowy potentat. Dzięki dobrej pracy udało mu się do niego zbliżyć i uczynić z mniejszego klubu poważnego rywala dla giganta. Sam trener pretendenta jest jednak kibicem wielkiego przeciwnika. I jego szef doskonale o tym wie. Dlatego zdaje sobie sprawę, że gdy hegemon rzeczywiście zapuka, trudno będzie odmówić. Nawet jeśli będzie to oznaczać zmarnowanie być może niepowtarzalnej okazji, by samemu coś wygrać. Nagelsmannowi i Lipskowi się nie udało. Rozstali się, zanim pokonali Bayern. Trener, nie zdobywszy żadnego trofeum, poszedł spełniać marzenia. Jego były klub musi się odnaleźć od nowa.
WARTO POCZEKAĆ
Papszun i Raków mogą mieć większe szczęście. Bo odrzucili na razie zaloty Legii, a to sprawia, że obaj mogą wygrać. Częstochowianie, mając piętnaście punktów przewagi nad obrońcami tytułu, mogą przestać zaprzątać sobie nimi głowę i bić się o mistrzostwo, mając w Lechu tylko jednego rywala górującego nad nim potencjałem. Nie muszą nagle, w środku tak dobrze zapowiadającej się kampanii, lizać ran po nagłej stracie trenera, co znacznie zwiększa ich szanse na to, że się uda. Papszun ma szansę na mistrzostwo, które zdobyte z Rakowem miałoby większą wagę niż zdobyte z Legią. No i ma szansę przeprowadzić się do Warszawy jako mistrz Polski z Rakowem, co bardzo wzmacniałoby jego pozycję. Nie przychodziłby jako ktoś na dorobku, lecz jako ktoś, kto wygrał w kraju wszystko, co się dało, a do tego miał jeszcze przetarcie w pucharach. Czyli nie jako ktoś, kto ma być Legii wdzięczny za szansę. Z perspektywy Papszuna, zdecydowanie lepiej odejść do Warszawy za pół roku. Jeśli będzie mistrzem, wjedzie do stolicy na białym koniu. Jeśli zajmie “tylko” drugie lub trzecie miejsce, wciąż będzie bardzo mocnym kandydatem jako trener, który zdołał ustabilizować miejsce Rakowa w czołówce. Tylko jakaś nagła zapaść w najbliższych miesiącach mogłaby zagrozić jego nominacji. Jeśli jednak będzie robił swoje, tak, jak przez wszystkie poprzednie lata, w maju przyszłego roku nadal powinien być gwiazdą polskiego rynku trenerskiego.
NIEBEZPIECZNY GOŁĘBIEWSKI
Większym niebezpieczeństwem dla Papszuna nie jest więc on sam, lecz Gołębiewski. Trener Rakowa, zastanawiając się nad przyszłością, będzie niewątpliwie uważnie śledził, jak idzie tymczasowemu trenerowi Legii. Z jego perspektywy wszystkie skrajności byłyby złe. Jeśli Gołębiewski wystrzeli jak polska odpowiedź na Flicka, trenerowi Rakowa życiowa szansa może przejść koło nosa, bo trudno będzie robiącego furorę szkoleniowca wystawić za drzwi. Jeśli jednak okaże się całkowicie niegodny zadania, które przed nim postawiono, Legia może nie dotrwać z nim do końca sezonu. A zainstalowanie kogoś w miejsce Gołębiewskiego, będzie już wymagało zatrudnienia docelowego rozwiązania i sprawi, że w lecie przy Łazienkowskiej wcale nie będą szukać trenera. Jeśli Papszun chce się w połowie przyszłego roku przenieść do Legii, najlepsze dla niego byłoby, gdyby Gołębiewski poradził sobie średnio. Na tyle dobrze, by dotrwać do końca sezonu, ale na tyle słabo, by nikomu nie przyszło do głowy obdarzanie go dłuższym kontraktem.
GRA WARTA ŚWIECZKI
Pozostaje jeszcze pytanie, czy Papszun w ogóle powinien pchać się do Legii, skoro – wedle doniesień medialnych – jest najlepiej zarabiającym trenerem w lidze, ma absolutnie niepodważalną pozycję w Rakowie i sensownego właściciela, z którym nadaje na tych samych falach. Co więcej, klub ma możliwości sprowadzać mu coraz lepszych piłkarzy, daje szansę gry w pucharach i zdobywania trofeów. Wątpliwości byłyby pewnie tym większe, gdyby faktycznie udało mu się zdobyć mistrzostwo. Wtedy, zamiast walczyć o awans do Ligi Mistrzów, przeniósłby się do zespołu, który gra w Lidze Konferencji Europy albo nawet w ogóle nie zakwalifikował się do pucharów. Nie mam jednak wątpliwości, i to niezależnie od kibicowskich sentymentów Papszuna, że przeprowadzka z Rakowa do Legii jest dla trenera planującego karierę warta świeczki. Nawet z mistrzowskiego Rakowa. A może zwłaszcza z niego.
RAKÓW BLISKO SUFITU
Jakkolwiek dobrze życzę temu projektowi, trudno się pozbyć wrażenia, że Raków porusza się aktualnie bardzo blisko sufitu. Krąży wokół maksimum możliwości tego klubu i miasta. Szczytem byłoby zdobycie mistrzostwa. Mimo całego szacunku i podziwu, jaki mam wobec Michała Świerczewskiego, jestem sceptyczny co do budowania w Częstochowie ośrodka na miarę europejską. Trener dobrze planujący karierę musi też wiedzieć, w którym momencie należy powiedzieć sobie dość. Moment, w którym dałby Rakowowi mistrzostwo, byłby adekwatnym, żeby powiedzieć, że osiągnął wszystko, co było tam do zrobienia, a potem przesiąść się na Legię. Wątpliwości, czy warto się przeprowadzać z Rakowa do Legii, wynikają na razie głównie z tego, że Raków wykorzystuje maksimum potencjału, a Legia nawet nie połowę. Gdyby Legia wykorzystywała potencjał w podobnym procencie jak Raków, nikt nie miałby wątpliwości, że lepiej być trenerem w Warszawie niż w Częstochowie. W perspektywie kilku lat Papszuna w Rakowie czekałoby raczej trwanie w podobnym miejscu. Legia dałaby mu szansę na dalszy płynny rozwój.
RZADKA SZANSA
Konstelacja jest bardzo ciekawa i może uczynić z trenera Rakowa wielkiego zwycięzcę, ale też sprawić, że życiowa szansa przejdzie mu koło nosa. Niech się nikomu nie wydaje, że to i tak kwestia czasu, gdy obejmie Legię i że jeśli nie zrobi tego latem, to zrobi później. Nie od dziś wiadomo, że polskie czołowe kluby bardzo niechętnie sięgają po trenerów, którzy z powodzeniem pracują półkę niżej. Waldemar Fornalik, Piotr Stokowiec, Michał Probierz czy Marcin Brosz świadkami, że Legia i Lech potrafią zrobić naprawdę wiele, by nie zatrudnić kogoś, kto już się w lidze sprawdził. Michniewicz na podobną szansę też czekał kilkanaście lat. Pewne jest jedynie, że w rozmowach o nowym kontrakcie w Rakowie Papszun będzie miał wyjątkowo mocną pozycję negocjacyjną. Nawet jeśli ostatecznie nigdy nie trafi do Legii, może przynajmniej grać jej kartą. Z perspektywy klubu szkoda jedynie, że te rozmowy będą się toczyć równolegle z walką o największy sukces w historii.