Przełomowe efekty specjalne, wartka akcja i wwiercająca się w głowę muzyka Johna Williamsa trzy dekady temu zelektryzowały widzów. Jak patrzymy na nie dziś i co możemy wyczytać z początku najsłynniejszej serii o dinozaurach?
Pod koniec marca w sieci furorę zrobiło zdjęcie udostępnione przez australijską firmę Vow. Na owalnym, płaskim kamieniu dumnie prezentuje się na nim brązowy, okrągły klopsik. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że został ulepiony ze sztucznie wyhodowanego białka, które ma imitować mięso… mamuta włochatego. Tymczasem ostatnie osobniki roślinożernego trąbowca zniknęły z powierzchni Europy ok. 13 tysięcy lat temu – tuż po zakończeniu epoki lodowcowej. Rekonstrukcja materiału genetycznego zwierzęcia odbyła się w Australijskim Instytucie Bioinżynierii. Rezultat laboratoryjnych prac jak dotąd wystawiono jako ciekawostkę w amsterdamskim Muzeum Nauki Nemo. Badacze równolegle zastanawiają się nad tym, jak ludzki układ pokarmowy zareagowałby na mamuciego klopsika. Gdybyśmy konsumowali go ponownie, z pewnością moglibyśmy zrobić to w sposób przystępny dla naszych narządów wewnętrznych – żywi nadzieję prof. Ernst Wolvetang z Uniwersytetu Queenslandu.
Vow, na co dzień pracujące nad wprowadzeniem do szerokiego obiegu mięsa in vitro z różnych zwierząt (w tym krokodyla, kangura czy bawoła), nie jest odosobnione w swoich staraniach. Równie ambitne, jak nie ambitniejsze plany rodzą się w głowach bioinżynierów z Colossal Biosciences. Amerykanie deklarują, że już w 2027 roku małe mamuty włochate zaczną ponownie chodzić po arktycznej tundrze. Ich rekonstrukcja ma się udać dzięki połączeniu materiału genetycznego trąbowców z tym należącym do słonia azjatyckiego. W kolejce do powrotu na Ziemię po długiej nieobecności są także tygrysy tasmańskie i ptaki dodo. Colossal Biosciences zapewnia, że ich działania sprzyjają walce z globalnym ociepleniem, które dziesiątkuje gatunki zagrożone wyginięciem. Idee – na pierwszy rzut oka całkiem szczytne – nie wszyscy aprobują przy tym bez wahania. Projekt pochłonie miliony dolarów, które według grupy biologów powinny być przeznaczone na ratowanie istniejących już ekosystemów.
Dochodowe prehistoryczne safari
W takich okolicznościach Park Jurajski Stevena Spielberga, od którego premiery właśnie mija dokładnie 30 lat, zdaje się nie tracić wiele ze swojego profetyzmu. Ba, można pokusić się o stwierdzenie, że mniej lub bardziej intencjonalnie przewidział, w jakim kierunku będzie zmierzać inżynieria genetyczna. Oczywiście, reżyserowi nie zależało na tym w pierwszej kolejności. To nadal przede wszystkim widowiskowe, upstrzone przełomowymi jak na tamte czasy efektami specjalnymi kino przygodowe i początek dochodowej franczyzy. Punktem wyjścia całej historii, jak i jej literackiego pierwowzoru autorstwa Michaela Crichtona, jest jednak chęć wskrzeszenia dinozaurów, które wymarły 65 milionów lat temu. Poczciwym, choć wyrachowanym przedsiębiorcą Johnem Hammondem (Richard Attenborough) taka myśl zawładnęła bynajmniej nie z etycznych pobudek.
Mężczyzna pragnie, żeby tytułowy kompleks, ulokowany na tropikalnej wyspie Isla Nublar, stał się czymś w rodzaju dochodowego, prehistorycznego safari. Najpierw goście z okien samochodów mają podziwiać brachiozaury, triceratopsy i nieobliczalnego T. rexa, żeby później wydać ostatnie oszczędności na pamiątki w sklepiku. Naturę, o czym szybko się przekonujemy, nie zawsze się tak łatwo zmonetyzować i przez cały czas trzymać w garści. Gady nie przywykły do dwukołowych pojazdów czy ludzi celujących w nie obiektywami. Zabawa w Boga próbującego odwrócić bieg historii w tym przypadku nie uszła… płazem. Być może to puenta, która mimo upływu czasu pozostaje uniwersalna.
Naukowa wiarygodność
W związku z okrągłym jubileuszem wypada przy okazji przypomnieć, że Park Jurajski był niewątpliwym przełomem, jeśli chodzi o ukazywanie dinozaurów w popkulturze. Musiał pokonać dużą konkurencję, bo same szczątki zwierząt odnajdowano już setki lat temu, a odkryciom przypisywano metafizyczne znaczenie. W połowie XIX wieku angielski paleontolog Richard Owen postanowił nadać im wspólną nazwę. Termin określający odrębne plemię gadów Sauria ukuł, łącząc ze sobą greckie słowa δεινός (straszny, wzbudzający lęk) oraz σαῦρος (jaszczurka, gad). Już samym tym zestawieniem rozpalił wyobraźnię mas, co szybko podchwycili liczni twórcy. Arthur Conan Doyle, pomysłodawca postaci Sherlocka Holmesa, w wielokrotnie ekranizowanej powieści Zaginiony świat z 1915 roku podzielił się bestiariuszem dinozaurów żyjących w Ameryce Południowej. Reżyser D. W. Griffith chwilę wcześniej prowizorycznie wskrzesił w Brute Force ceratozaura. Później był już King Kong, Godzilla i nieodżałowana Bestia z głębokości 20 000 sążni. Gady na dużym ekranie najczęściej budziły postrach, choć jak pokazał przykład familijnych, animowanych Flinstone’ów, w bardziej optymistycznych wizjach koegzystowały z ludźmi.
Spielberg, wówczas będący chwilę po premierze Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty oraz Hooka, miał przewagę nad swoimi poprzednikami. Zdobywca trzech Oscarów chciał, żeby film nie był czystą fantazją orbitującą wokół sci-fi, tylko bazował na ówczesnych naukowych doniesieniach. Trzy dekady później wiemy, że minął się z prawdą w kilku kluczowych aspektach. DNA dinozaura zachowane w krwi komara, którego skamieniałe w bursztynie zwłoki wykorzystano do odtworzenia zwierząt, nie przetrwałoby tak dużej próby czasu. Niemożliwe byłoby wyklucie się gadów ze strusich jaj, a wątpliwości budzi też zakończona sukcesem krzyżówka genetyczna z odmianą afrykańskiej żaby. Reżyser podjął jednak próbę uprawdopodobnienia swoich przypuszczeń z pomocą Jacka Hornera. Naukowiec zapisał się w historii paleontologii za sprawą wykazania, że dorosłe majazaury troszczyły się o swoje młode. Podczas prac nad Parkiem Jurajskim ostatecznie szedł na ustępstwa, ale nie widział w tym niczego złego. Jeśli potrafiłem wykazać, że coś jest oczywistą prawdą albo kłamstwem, zaufał mi. W przypadku niejasności i braku dostatecznej liczby dowodów stawiał na to, co uczyni historię lepszą – przekonywał po latach na łamach popularnonaukowego magazynu Smithsonian. Taki kompromis pasował mu na tyle mocno, że w przyszłości konsultował kolejne części blockbustera.
Jak wytresować dinozaura?
Dokładniejszy wgląd w to, jak mogły zachowywać się dinozaury, to nie wszystko. Anatomię i wygląd zewnętrzny wypada też właściwie odwzorować. I w tym przypadku Spielberg trzymał rękę na pulsie, korzystając z eksperckiej wiedzy i najnowszych nowinek technicznych. W tym celu zaprosił do współpracy Stana Winstona, nieżyjącego już specjalistę od efektów specjalnych. Przed 1993 rokiem miał już na koncie dwa Oscary za Obcego – decydujące starcie i Terminatora 2: Dzień sądu. Reżysera Parku Jurajskiego najbardziej zachwyciło to, jak zwizualizował Królową w Obcym. Jej wykonanie i obsłużenie przy ucieleśnieniu co większych gatunków gadów miało być jednak bułką z masłem. Prehistoryczne stworzenia najpierw zwizualizowano na rysunkach technicznych w skali 1:1. Następnie zespół Winstona skonstruował metalowe szkielety napędzane hydrauliką i silnikami elektrycznymi. W dalszej kolejności uformowano lateksową skórę dopasowaną do każdego z osobników. Tak powstałymi animatronicznymi zwierzętami sterowano zdalnie, za pomocą telemanipulatorów. Ze względu na rozmiary najtrudniejszy w obsłudze był ponoć tyranozaur. Gdy wprawiano go w ruch, cała ekipa (a często było to nawet do 20 lalkarzy!) musiała zachować szczególną ostrożność. We wspomnieniach z planu krąży też anegdota, jakoby pewnego dnia gargantuiczny model miał niekontrolowanie ożyć i zmierzać w jednym kierunku. Dopiero później zorientowano się, że stało za tym zwarcie spowodowane przez wodę.
Animatroniczne modele w Parku Jurajskim pojawiają się przede wszystkim w zbliżeniach. Wygenerowane komputerowo dinozaury w większości scen, zwłaszcza tych zbiorowych, to już sprawka studia Industrial Light & Magic założonego przez innego wielkiego filmowca, George’a Lucasa. Ich motorykę wymyślono po wycieczkach do ZOO, gdzie sztab specjalistów czujnie notował ruch nosorożców, żyraf czy słoni. Oprócz tego ekipa uczestniczyła w zajęciach z pantomimy, co pozwoliło im łatwiej reżyserować cyfrowe gady. Mocno wsparła tym samym Spielberga, który na etapie postprodukcji był już myślami w zupełnie innym miejscu. Pracował wtedy nad Listą Schindlera, która tematycznie ma się do dinozaurów jak kwiatek do kożucha. Jak sam stwierdził, stanowiło to dla niego iście dwubiegunowe doświadczenie.
Powrót do przyszłości
Efekty specjalne były na tamte czasy mocno przełomowe. W drodze po Oscary Gary Ryndstom i Richard Hymns, którzy nadzorowali prace ILM, zostawili swoich konkurentów (Na krawędzi, Ścigany) daleko w tyle. Dziś, w dobie wirtualnej produkcji i ekranów LED-owych rodem z Mandaloriana, budzą za to raczej sentyment niż niemy zachwyt i podobnie można powiedzieć o samej ścieżce dźwiękowej. Jej kompozytor, John Williams, chciał przenieść na partyturę uczucia fascynacji i podziwu, które mogły towarzyszyć bohaterom widzącym na żywo to, co dotychczas znali jedynie z atlasów paleontologicznych. Wyszło emocjonalnie, choć nieco patetycznie. Popularność internetowej przeróbki, w której charakterystyczny lejtmotyw zostaje nieudolnie wykonany na flażolecie, raczej dlatego nie dziwi.
Produkcji Spielberga, stale pozostającej w setce najbardziej dochodowych filmów wszech czasów, nie da się jednak tak łatwo umieścić w kategorii grzesznych przyjemności. Kompleks na wyspie Isla Nublar na dobre otworzył swoje podwoje przed widzami i to pod różnymi postaciami. Sama seria rozciągnęła się na pięć pełnometrażowych filmów, z czego ostatni – Jurassic World Dominion – trafił do kin w ubiegłym roku. Powstały też krótkometrażówki, komiksy, zabawki, gry wideo, planszówki czy tematyczne parki rozrywki. W Stanach Zjednoczonych odnotowano wzrost zainteresowania studiami paleontologicznymi i archeologicznymi, a i sami naukowcy pracujący nad skamieniałościami wyszli z cienia. Trudno przewidzieć, czy tendencja utrzyma się przez trzydzieści lat, zwłaszcza że niektóre franczyzy zaczynają dłużyć się w nieskończoność i zjadać własny ogon. Na pewno trzeba jednak uważnie obserwować przyszłość. Skoro populacja mamutów zostanie najpewniej odtworzona, to i wypełznięcie dinozaurów z ekranów na Ziemię mogłoby być nieoczywistym plot twistem fenomenu Parku Jurajskiego.
Komentarze 0