Zdechły Osa: tusz pod skórę, deska, lonty (WYWIAD)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
454127898525683250810569003328363925864448n.jpg

Tusz pod skórę, deska, lonty, klatki, bloki, gardy, bloki - wrzeszczy wychowanek wrocławskiego Kosmosu w jednym ze swoich numerów, koncertowej petardzie, przy której jego fani kręcą młyn pod sceną jak na hardcore’owych gigach.

I choć ta krótka lista nie oddaje w pełni spectrum wrażeń i doświadczeń, które inspirują wcześniej Młodego, a dziś już Zdechłego Osę do chwytania za gitarę, komputer i mikrofon, to dobrze obrazuje środowisko, z którego się wywodzi ten ponadgatunkowy pamiętnikarz osiedlowej rzeczywistości.

Twórca, którego nie sposób nazwać ani raperem, ani rockmanem, ani - tym bardziej - elektronikiem, ale z czystym sumieniem można go określić mianem jednego z ciekawszych głosów krajowego podziemia schyłku drugiej dekady XXI wieku. Głosu, który jak żaden inny potrafi ująć przećpanego, depresyjnego ducha obecnych czasów w formie krótkiej, brudnej, acz chwytliwej piosenki. Więc wdychaj ten syf, wdychaj ten syf; chcesz suko żyć, na chuj wchodzisz w ten gif, na chuj wchodzisz w ten gif...

Osa, ty się czujesz raperem?

Nie, zupełnie nie. Ja to chyba bym wolał być uznawany za żula niż rapera. Raper brzmi ohydnie. W kulturze hip-hop - wiadomo - graffiti spoko, ale reszta mnie nie interesuje, te wczuty, napinki. Nie chciałbym w ogóle być kojarzony z rapem.

A miałeś taki okres w życiu, że słuchałeś rapu?

Słuchałem trochę JWP jak byłem mały, a tak to w liceum przez chwilę chodziłem w baggach - skumaj, w liceum! - w koszulce zielonej WKS-u, którą nosiłem ironicznie, bo zawsze mi jebała piłka i kluby, w dreadach i słuchałem oldschoolu. Były taki okres, ale dużo różnych okresów przeszedłem. Punku słuchałem - ojciec mnie wkręcił, bo kiedyś się bujał w takich kręgach i grubo później w takie rzeczy wsiąknąłem, ale aktualnie to dziwnych rzeczy głównie słucham. Jeśli chodzi o raperów, to właściwie tylko swoich kolegów, bo wiem, że to jest prawdziwe, wiem, jak żyją. Jeśli znam osobę, znam jej osobowość i wiem, że jest ciekawa i wyjątkowa, to od razu myślę, że jak on zacznie coś robić, to będzie ciekawe, wyjątkowe i na pewno ktoś to podłapie. A od reszty się odcinam, może z wyjątkiem Hewry czy PRO8L3Mu, bo zawsze jak jest impreza, to ich numery lecą. Ja nawet się nie powinienem wypowiadać na ten temat, bo nie śledzę. Nie rozumiem tych wszystkich technik, rymów podwójnych czy potrójnych, punchy. Sram na to! Śmieszy mnie to. Jaram sobie, gram na gitarze, i co mi wpadnie do głowy, to robię. Jak mi się dalej podoba, kiedy później tego słucham - jak jeżdżę na desce czy sprzątam chatę - to znaczy, że to jest to i w sumie fajnie to pokazać ludziom.

Z deską w Polsce zawsze była ciekawa sprawa, bo zwykle jest ona utożsamiana z kulturą hip-hopową, a większość moich koleżków skejtów nie ma z nią nic wspólnego, pojedynczych składów ewentualnie słucha, a tak to częściej Black Flag mają na słuchawkach niż jakikolwiek zespół rapowy.

O, Black Flag to jest czad. A tu cały ten nasz rap też właściwie nie ma za wiele wspólnego z rapem. W podziemiu wrocławskim jest teraz tego w chuj i większość z tych osób się zna, bo większość żyje podobnie, ale każdy robi coś swojego. To jest fajne. Jak się nagrywa numery to zwykle na imprezie, przy okazji; to jest prawdziwe. Pamiętnik.

455811203222377552609346512299455968968704n.jpg

A tę gitarę to miałeś w domu po punkowych czasach ojca, czy sam sobie kupiłeś?

Kupiłem kiedyś, bo mieliśmy taki mini zespół punkowy, Dupa się nazwaliśmy i graliśmy tylko próby. Kupiłem takiego stratocastera z Chin, od ziomka za dwie stówki. No i niewiele na nim umiem zrobić, bo nie jaram się wirtuozerią - nie uczę się specjalnie, znam podstawowe chwyty, powerchordy i to mi wystarcza. Mam trzy piosenki na tej samej melodii i uważam, że każda z nich jest dobra i - mimo wszystko - inna. Ludzie czasem piszą, że rozstrojona gitara, a ja sobie myślę - zajebiście, że rozstrojona, ty grasz 20 lat, umiesz jakieś wygibasy i co z tego? Jak mi się coś podoba, robię to i tyle.

I ta punkowa Dupa to były twoje pierwsze twórcze dokonania?

Mam jeszcze takie piosenki z liceum, typowo dla beki nagrywane, ale w miarę wpadające w ucho. Lubiłem zawsze coś tam sobie robić - własne rzeczy, to mnie jarało. Ale dopiero jakiś czas temu to zaczęło nabierać kształtu. Zacząłem się bujać w takiej ekipie - koledzy z podwórka od zawsze, ale na nowo jakoś tak się zżyliśmy, jak taka mała rodzina, no i wtedy zaczęły się inne klimaty - takie trochę, jak teraz. Bo to już chwilę trwa, ale cały czas się zmienia. Nie ma co powtarzać schematów.

Wspominałeś, że teraz słuchasz głównie dziwnych rzeczy - jakich?

Kwaśnych. Boy Harsher to jest jakiś taki dark pop, sam nie wiem, stary, jak to nazwać, lubię takie dziwne rzeczy. Lebanon Hanover, witch-house’ów słucham, w ogóle różnych elektronicznych wygrzewek - to jest popularne we Wrocławiu, dużo jest imprez skierowanych stricte pod narkotyki, ale mi chodzi o samą muzykę, że coś jest naprawdę fajne. Psychodelicznego rocka też sobie czasem jakiegoś odpalę. W ogóle kiedyś uważałem, że powinno się mieć jakieś swoje gatunki, w których się porusza, a teraz… już tak nie uważam - jak coś jest oryginalne, dobre, ostre, melodyjne, to wszystko mi się podoba.

Bo skończyły się już czasy twardych podziałów i tego, że jak kiedyś miałem naszywkę Burzum na kostce, to starzy metale mnie odpytywali z ich dyskografii pod groźbą lep na ryj.

Dalej jest coś w ten deseń - jak chodzą w bluzach Trashera, to wylegitymuj mi się, zrób kickflipa. Ale ja to się śmieję z takich rzeczy, każdy jeździ, jak chce, jak ktoś nie jeździ, to się każdy brechce. W sumie fajne są te bluzy Trashera. Mi to szkoda kasy na takie drogie ciuchy, wolę w lumpach, ale nie mam nic do tego.

To w tej nowej ekipie narodził się Młody - jeszcze wtedy - Osa?

Osa był zawsze, od gimnazjum tak mówią, nawet nie wiem, skąd to się wzięło. Ale jeśli chodzi o tworzenie jakichś rzeczy, to się teraz pogłębiło. Wydaje mi się, że ten nasz THIRDEYE zaczyna już coś tam znaczyć. Jak gramy koncerty to ludzie to - kurwa - czują. Nie wymagają ode mnie tego, żebym nie fałszował czy grał na żywo na gitarze, przychodzą tam po coś innego. Po tych urodzinach Guziora w wakacje na przykład zupełnie nie wiedziałem, czego się spodziewać - nigdy nie grałem w takim wielkim klubie, a wchodzę spóźniony i słyszę O-sa, O-sa, O-sa. Jest w chuj ludzi i ja się przez nich wszystkich przedzieram, oni się wkurwiają, ja ich z łokcia, sorry, sorry, ja tu muszę - wchodzę przez bramkę i gramy. I pamiętam, że jest taka piosenka głośna dosyć, co ja tam drę mordę: tusz pod skórę, deska, lonty, ona leci z głosem, zbijam do nich na dół, pcham tych ludzi z jednej strony, z drugiej, i krzyczę: wszyscy się wpierdalamy we wszystkich i się napierdalamy! I… wszyscy to robią. Stary, to było coś… Był rozpierdol na każdym tracku, a po koncercie ludzie mieli wydziarane moje teksty. To mnie najbardziej chyba rusza, bo myślę sobie, że ja bym czegoś takiego nie odjebał. Poszliśmy razem na takie schody, mieliśmy wszyscy wódę i było nas w chuj, piliśmy, skandowaliśmy, było super.

Z tego, co śledzę twoje poczynania jakoś od roku z hakiem, to widzę, że to sobie tak samo miarowo rośnie wraz z tym, jak wrzucasz kolejne numery w sieć. Pamiętasz, kiedy załadowałeś ten pierwszy?

Nie mam pojęcia, nie śledzę i nie ogarniam tego jakoś specjalnie, ale wiem, że jak robiłem te pierwsze rzeczy to miałem już taką myśl, że do kogoś na pewno trafię. Jeszcze niczego nie było, ale już wiedziałem, że na bank ktoś to, kurwa, skuma, będzie grupa osób, która się tym zajara i… tak się stało. To jest niesamowite.

Wspominałeś o nagrywkach powstających na imprezach, a jednak spora część twojego repertuaru to dosyć depresyjne songi o samotności. Jakoś nie wydaje mi się, żeby powstawały na melanżu.

Pewnie, jest pół na pół. Jak mam dobry tydzień - czasem biegam, planuję sobie dni i często mam tak, że się wyciszam, oddycham, patrzę w ścianę, aż w końcu poczuję, że jestem w miarę czysty i nie widzę już myśli. Czasem sobie zapalę, biorę gitarę i co mi wpadnie do głowy to gram i nawijam, a co mi się spodoba, to dalej ciągnę. Bo ja nigdy nie planuję sobie tego, co tam zrobię, ale muszę być w miarę dumny z tego, co nagrywam. Dużo z tego powstaje na freestyle’u, bo ja rzadko piszę teksty - siadam sobie, wymyślam refren, gram go, śpiewam i jak sobie myślę, że mi się go fajnie śpiewa, to znaczy, że to jest to. Nagrywam więc to, co mam i później do tego wymyślam na bieżąco kolejne linijki - dlatego dużo ścieżek zwykle robię i dlatego też wpadam na takie rzeczy, które są dosyć wyjątkowe, bo jak bym nad tym siedział i się zastanawiał, to raczej nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił.

Długo później rzeźbisz w tych ścieżkach?

Układam przez godzinę - podgłaśniam, ściszam, tak żeby było słychać. Nagrywam w audacity, mam mikrofon taki za 180 zeta - w miarę brzmi, ale nie jest przestrzenny, więc nie mogę zbyt wielu dźwięków naraz wydawać, bo mnie nie słychać. No i kiedy czuję, że to już jest to, to zaraz wychodzę na dwór, na jakąś taką mini imprezkę. Palimy sobie wiaderko czy coś, jest dziwnie, zaczyna się robić tak trochę szamańsko - i od razu w ten sam dzień klip zazwyczaj robimy, no i póki to czuję, to od razu to wrzucam, od razu, nawet się nie zastanawiam. Dlatego mam ten problem, że jak robię później jakąś ep-kę czy płytę, to zazwyczaj większość z tych numerów już była w necie, ale się tym nie przejmuję, bo mam do tego wszystkiego nieco inne podejście. Nie wiążę z tym specjalnie przyszłości i to ma być właśnie takie. To jest dla mnie pamiętnik, jak wracam do tych poprzednich rzeczy, to pamiętam te chwile.

I co czujesz, jak tego później słuchasz?

Zdarza się, że się zastanawiam czy to ja zrobiłem? Ale popierdolone gówno, ale dziwacznie. Coś takiego miewam i to mnie jara. Byliśmy jakiś czas temu w Wawce u takiego Kostka, którego teraz na THIRDEYE wrzucamy i po kilku dniach piekiełka z Kacperkiem / odjutraniepalę byliśmy już trochę zrobieni - on puszcza bita swojego, ja pierwsze, co mi wpadnie do głowy, walę dwa razy, potem on od razu na coś wpada, wali dwa razy, potem ja i wychodzi z tego naprawdę dziwna rzecz, nie słyszałem czegoś takiego, nigdy. Dziwaczna sprawa, o to chodzi. I pewności mieć nie mogę, ale uważam, że w jakimś stopniu robimy zupełnie inne rzeczy, to nie jest inspirowane, tak myślę. Ja się nie inspiruję nikim.

To ciekawe, bo jednak w jakiś dziwny sposób wpisujecie się w tą amerykańską - i nie tylko - falę przećpanych, depresyjnych twórców, którzy rap żenią z gitarami czy elektroniką.

Wiadomo, zawsze coś tam leci. Ale nie ma jakichś konkretnych inspiracji. Ja nie słucham specjalnie Ameryki. Lil Pipkę lubiłem, uważam, że świetny artysta. No, lubię niektórych i doceniam jako twórców. Ale Polska to jest Polska, to nie jest elegancja Francja i to nie jest Ameryka. U nas nie ma kubków z fioletowym płynem, tylko tabletki tiocodin, które zapijasz wódą, u nas nie ma xanaxu, tylko wali się klony. U nas jest inaczej. Nie mamy kasy na wiele rzeczy, żyjemy inaczej i nie ubieramy się w drogie ciuchy. Przynajmniej my, w moim środowisku. Kurwa, jest jak jest i właśnie tym się wyróżniamy. Bo kiedy wychodzę na podwórko, to nie wygląda to jak w tych amerykańskich teledyskach, czy nawet w klipach Żabsona.

Akurat na ile znam Żabę, a dobre kilka godzin z nim przegadałem, to on jest szczery w tym, co robi.

Nawet czytałem jakiś wasz wywiad i to nie moja muzyka, ale ja tego nie oceniam. Uważam wręcz, że to na swój sposób jest dobre, tylko on celuje w inne rzeczy - on chce, żeby ludzie tego słuchali, żeby to było przystępne. A mi chodzi o co innego i być może to jeszcze zmieni, bo tylko krowa nie zmienia zdania, ale dla mnie ważne jest to, że każdy mój kawałek to jest zapis tego, co ja czułem w tym momencie, czułem na maksa i tylko chciałem to wyrzucić z siebie, w celach wręcz terapeutycznych. A jak słucham Żabsona czy innych, to się nie utożsamiam, bo ja tak po prostu nie mam.

454272413261265347807854671180691390595072n.jpg

Niektórzy mówią, że twoje teksty są grafomańskie…

Nawet nie wiem, co to znaczy, nie rozumiem słowa grafomańskie.

To taka literatura pisana przez ludzi bez talentu, zwykle mocno napiętych i silących się na coś, czego nie potrafią.

Ok, jebać ich, ja robię swoje. Nie wygląda to tak, że na cokolwiek się spinam. Myślę, że dużo osób przegrywa na tym, że im zależy, że baaaaardzo im zależy na tych wszystkich wyświetleniach, lajkach i tym podobnych. I wydaje mi się, że akurat w tym momencie mam takie sznurki tu na łapie, że mógłbym pociągnąć parę z nich i w pewien sposób stać się bardziej znany. Ale ja jestem takiej wiary, że umiem dojść do tego sam, sam mówię o tym, czego bym chciał i sam to robię. I jest w chuj ludzi, którzy się tym utożsamia, a nie myślałem, że aż tyle ich będzie, tych dziwaków, ludzi z problemami różnymi, osobistymi. To mi pasuje; to, że wszystko to jest całkowicie moje, póki co. Nie czuję, żebym komukolwiek z zewnątrz coś zawdzięczał i żebym się o cokolwiek prosił.

A taki Guzior na przykład, on się do ciebie odezwał?

No, poznaliśmy się i jest na pewno ciekawą osobą. Bo też nie jaram się rapem, ale z całej sceny jest parę osób, które chciałem poznać, bo - po prostu - lubię poznawać ciekawych ludzi. Dwa razy dosłownie zdarzyło się, że nagrałem z kimś przez internet i nigdy więcej tego nie zrobię, bo uważam, że to błąd. Muszę najpierw kogoś poznać, inaczej nie ma w tym magii, nie ma opcji. Jak możesz grać, dawać coś z siebie z ludźmi, którzy cię zupełnie nie czają; wszyscy muszą się w jakiś sposób rozumieć. Ale z całego tego polskiego rapu paru artystów zawsze mi się podobało - odjutraniepalę, Młody Zgred i właśnie Guzior. Z tym pierwszym akurat znamy się od dawna, bo kiedyś razem jakieś ścianki w gimnazjum robiliśmy, a teraz odnowiliśmy kontakt, ale dwóch pozostałych to są jedyne osoby, które poznałem z całego tego środowiska. I powiedz mi, jak to jest, że tylko ich chciałem poznać i tylko z nimi nasze drogi się jakoś przecięły?

Na pytania retoryczne się nie odpowiada, ale spróbuję - bo wydaje mi się, że przy wszystkich różnicach w waszej twórczości, coś was wszystkich łączy. W telegraficznym skrócie - szczerość, bezkompromisowość i pewna iskra.

I mi się wydaje, że ja tylko to mam, bo technika to na pewno nie jest moja mocna strona. Ale też świadomie. To nie jest tak, że nie, bo nie umiem. Jak bym chciał, to może bym się nauczył, ale mi się nigdy nie podobały żadne wyjątkowe umiejętności muzyczne; szkoły muzyczne uważam w ogóle za jebany żart. To tak jak z ASP - to nie są artyści, to są rzemieślnicy. Oni potrafią ładnie namalować to, co widać, mają kunszt i są świetni w tym, co robią, ale to jest inna płaszczyzna i ja ją pierdolę.

Myślisz czasami o tym, że mógłbyś też z tego żyć?

Myślę o tym, ale nie jest to dla mnie zbyt kuszące. Mam takie momenty - część mnie by chciała, żebym był bardziej znany. Ale myślę też o tym, że to wszystko trzeba przemyśleć dużo wcześniej, trzeba przewidywać, zobaczyć najpierw u siebie w głowie. Bo nie od dziś wiadomo, że ludziom odpierdala od takich rzeczy, ego wypierdala im w chuj i… trzeba się na to przygotować, powolutku. Bo ja mogę nawet na Hashashins coś wrzucić i uważam, że to jest spoko, ale od razu zaznaczam, że gościnnie się tam pojawiam, bo mam swoje. I teraz na przykład wydam sobie płytkę, bo mam już na nią zebrane numery. Nawet starzy się dowiedzieli ostatnio o tej mojej twórczości i myślałem, że będzie lipa, bo oni zawsze mało rzeczy akceptowali, ale powiedzieli, że poczytali recenzje i spoko.

Dopiero teraz się dowiedzieli?

No, jakoś w wakacje. Nigdy się z tym specjalnie nie pucowałem, bo to jest to, co się dzieje, a to nie zawsze jest ładne; to jest brzydkie, obrzydliwe, to jest obrzydzające często, ale to też jest takie, że tych ludzi, co żyją bardziej ułożonym życiem, zawsze będzie interesowało i ciekawiło. Każdy chce zobaczyć, jak ktoś cierpi, jak ktoś wpierdala gówno, tak to jest. Nie trzeba daleko szukać: Popek wygląda jak potwór, zajebiście, daje swoją skórę ziomkowi do burgera, wow, ale wariat.

Choć dalej niż GG Allin chyba się nie da pójść…

Stary, to jest mój autorytet. Kiedyś myślałem, że nie mam żadnych autorytetów, ale jednak paru mam - GG Allin, Charles Manson, wyjątkowe postaci, co byś nie powiedział. Jak, kurwa, można tyle osób przekonać do swojego, coś musi w tym być, że tyle osób za tym idzie, że ludzie szli na te koncerty, żeby dostać gównem, zostać przez niego przelizanym czy dostać w ryj.

A ty świadomie chcesz, żeby twoja muzyka była brzydka i obrzydliwa, chcesz, żeby obrzydzała?

No nie, w ogóle się nad tym nie zastanawiam. Robię to, co czuję, wypuszczam to, co mam w zanadrzu w danej chwili. Jeden numer przesiąka nienawiścią, bo, kurwa, mam momenty, że nienawidzę, jestem w stanie iść po ulicy, walić deską w ziemię, i… jak idziesz, nie mam ochoty, to wypierdalaj! I jak jestem w takim momencie życia, to mogę ludziom pokazać. A jak jestem smutny, bo zdarza mi się być smutnym, choć jebać tę całą depresję - każdy ma depresję w tych czasach - ale bywa tak, że dosyć wysoki level smutności osiągam… W każdym razie wtedy to mogę ludziom pokazać, co czuję w danym momencie. Uważam, że to jest moim głównym atutem. Przedstawiam czyste uczucie, a czy ono jest aktualne, to zależy już od momentu w życiu.

GG Allin nie skończył jednak najlepiej. I nie jest on jedynym przykładem na to, jak wyboista bywa taka autodestrukcyjna droga twórcza.

To prawda - i myślę często o tym. Ale jest taka autodestrukcja w moim otoczeniu, że nie mogę w to uwierzyć, jak na to patrzę. Bo wydaje mi się, że jakiś tam olej jeszcze w głowie mam, ale zdarzają się różne akcje, dziwne. I nie mówię tu o żadnych próbach samobójczych, ale zdarzało się ledwo łapać równowagę. Bo jak o czymś śpiewam, to znaczy, że to nie jest wyssane z palca. Moi ludzie są wyjątkowi, ale to jest mimo wszystko odcięte środowisko - spoza niego nikt nie skuma, o co chodzi. Bo w życiu trzeba zawsze zakładać maski, żeby się jakoś tam dostosować, a to jest grupa takich ludzi, że jak weźmiesz na imprezę jednego z moich kolegów, to pośród wszystkich tych normalnych ludzi od razu będzie widać, kto tu jest dziwakiem. Od razu, na pierwszy rzut oka. Każdy u nas to jest ciężki przypadek, pomiędzy pozytywnym a negatywnym, ale jest wyjątkowy. I też wyjątkowe pośród nas jest to przekraczanie granic - każdego dnia, każdego tygodnia, kto pójdzie dalej, co można jeszcze odjebać, nadal się bujamy razem? Co jeszcze można zrobić? Wysrać się w autobusie? Skoczyć z balkonu? Dzieją się takie rzeczy jak na filmach. I to jest ciekawe zajebiście, ale z głową, stary, bo to się może źle skończyć. Ja to widzę coraz częściej.

Skąd u ciebie ten pęd do autodestrukcji?

On jest w każdym człowieku, bo jednak celem życia jest śmierć. Zazwyczaj osoby, które zastawiają się nad tym, po co tutaj w ogóle są, mają jakieś mniejsze lub większe skłonności do autodestrukcji. Bo po co się tu w ogóle zjawiłeś? Po to, żeby mieć pracę i dzieci? Tylko tyle? To jest spoko i w ogóle, ale tylko tyle? Mój znajomy był teraz na odwyku i mówi, że wbija tam ziomek - 40-50 lat, niechlujny, broda i wąsy zapuszczone, gile, śmierdzący, szare spodnie… pewnie jakiś sierota. Po dwóch dniach otrzeźwiał, powiedział jedno słowo i… szczena opada, bo się okazuje, że to jakiś profesor, założyciel ośrodka dla dzieci ze stwardnieniem rozsianym. Doktorzy, pisarze, biznesmeni, malarze, luje, raperzy, skejci, wszyscy dążą do tego samego. Trzeba tak balansować, żeby życie ci sprawiało radość, a to jest najtrudniejsze. Każdy dzień powinien mieć jakiś smak.

Jak dbasz o ten balans?

Dużą wagę do tego przykładam. Jak nie jestem w stanie koncentracji i nie mam władzy nad swoimi myślami, one mną rządzą, to od razu to widzę. Jak jestem zdany na pastwę własnych emocji i otoczenia, to wiem, że to nie jest zdrowe; to nie ja; nie idę ścieżką, którą chciałbym iść. To jest najważniejsze i najtrudniejsze w życiu, żeby poznać w jakiś sposób siebie i wiedzieć, kiedy ci się zrobi lepiej. Trzeba cały czas mieć coś takiego, co ci daje satysfakcję i jakieś poczucie wartości, że jednak nie jesteś gównem.

I muzyka ci to daje?

Na pewno trochę. I to jest też związane z tym, że bardzo łatwo jest sobie podnieść ego przez takie rzeczy. Tylko że ja zawsze w końcu to ego tak delikatnie zabijam w sobie, za każdym razem, kiedy czuję, że co nie wrzucę, to ludzie się zajarają. Wtedy robię sobie przerwę, próbuję z powrotem dojść do tego momentu, jakbym zaczynał od początku; żeby to znowu było wyjątkowe. Bo widzę, ilu ludzi się w tym gubi, ilu artystów spoczywa na tym, co już zrobili, powtarzają te same schematy i ludzie się dalej jarają, ale tam już nie ma tej magii.

I chyba część artystów też to czuje, tylko zabija ten głos sumienia choćby narkotykami.

Ja tego nie robię. Wszyscy myślą, że ja jestem jakimś zaawansowanym ćpunem - nie, nie jestem. I w piosenkach też rzadko zawieram takie rzeczy, właściwie nigdy. Kontekst jest taki, że ludziom się to od razu kojarzy, być może też sposób myślenia jest podobny do takich osób, aczkolwiek… no nie. Zatracenie się w nałogu jest tak proste i tak niszczy koncentrację... Ale każdemu się zdarza - i zdarza się też w ekipie.

Masz jakieś granice tego, co mówisz w swoich tekstach? Wspomniałeś o dragach…

Tak, o tym nie chcę mówić. Nawet jak mi się to rymuje, to nie chcę o tym gadać; nie jest to pozytyw. To jest negatywne i na zawsze już mogą ci przypiąć łatkę ćpuna. Mama mi powiedziała ostatnio, że przeczytała ileś artykułów na mój temat i ogólnie spoko, nikt nie wyciera mną podłogi. No i się zainteresowałem, bo wcześniej nic nie czytałem, nie interesuję się recenzjami mojej twórczości. Wpisałem to w google i… OK, wszystkie te teksty są raczej pozytywne, ale też przeczytałem taki jeden, że moje piosenki to są zjazdy po narkotykach i dlatego tyle tam jest emocji. Gówno prawda, stary, gówno prawda! To jest życie, to nie są narkotyki.

Bo wiesz - łatwej się pisze o narkotykach niż o wrażliwości. I takie teksty powstają po śmierci Maca Millera, Lil Peepa, Amy Winehouse, Kurta Cobaina, Jima Morrisona czy Janis Joplin. Tylko wtedy umyka w nich najważniejszy kontekst wszystkich tych tragicznych śmierci - czyli to, jak z owymi (nad)wrażliwymi jednostkami obchodzi się biznes fonograficzny.

Dokładnie. Dlatego ja na razie w to nie wchodzę, wtedy wszystko się zmienia - magia znika i zaczyna się praca. A że póki co ja nie muszę walczyć o chleb, to mogę się oddać temu, co mi się podoba. Mógłbym pociągnąć jakieś sznurki, których się dorobiłem, ale świadomie ich nie pociągam. Jeszcze. Bo uważam, że na to trzeba być gotowym, a nikt się nad tym nie zastanawia, bo przecież jest kult dążenia do tego, żeby być jak najbardziej znanym. I we Wrocławiu już mnie ludzie trochę kojarzą, ale to nie ma samych plusów. To jest peszące, bo ja jestem zwykłym gościem, a ludzie się do mnie zwracają, jak bym był nie wiadomo kim. Ja jestem zwykłym gościem - uważaj na to, co sobie o mnie myślisz, bo kiedyś mnie spotkasz i się zażenujesz, że jestem taki zwykły. Choć pod pewnymi względami jestem na pewno wyjątkowy; ale pod pewnymi każdy chyba jest. I nie lubię tego, peszy mnie to na maksa, a im jesteś bardziej znany, tym lepiej widzisz, czego ludzie od ciebie oczekują. My chcemy melodyjnego Osę, albo nie - my chcemy wkurwionego Osę, albo nie - my chcemy smutnego Osę. Chuj wam w dupę, ja jestem, jaki jestem i to, co czuję, to robię.

4552045825214094480959175430623796581105664n.jpg

A czemu Młody Osa zdechł?

Przyjaciele wyjechali na wakacje, dziewczyna też - gruby okres w moim życiu, mało pamiętam. Pewnego dnia się obudziłem i pomyślałem, że zdechłem. Poza tym, jak ja sobie wybrałem Młodego Osę - bo ogólnie to był Osa, ale starzy się coś tam dowiedzieli o Osie i była lipa, to sobie pomyślałem, że Młody Osa, to już nie będzie takie łatwe do wyszukania - to wtedy był tylko Młody Zgred i Młody Leh, a teraz się zrobiło tych młodych w chuj i to był kolejny argument za zmianą, bo zdechłego żadnego nie ma. A jak bym miał opowiedzieć taką genezę zdechłego dla tych, co chcą głębiej w to wejść, to… zawsze mnie wkurwiało to, że człowiek nie uważa się za zwierzę. Moje pierwsze załamanie nerwowe - jak byłem bardzo mały, to miałem króliczka, Kacperek się nazywał, no i umarł. Nie mogłem sobie w ogóle wtedy miejsca znaleźć, nie widziałem już życia po tym; pojechałem do babci i mówię - babciu, ja nie mogę wytrzymać, królik mi umarł, a babcia mówi: nie umarł, tylko zdechł, zwierzęta zdychają. No i ja jak najbardziej utożsamiam się ze zwierzętami i jak już, to zdechły, na pewno nie martwy czy zmarły. Jak by ktoś bardzo chciał ideologii, to może być taka, a tak naprawdę to po prostu tak mi się podoba.

Masz w sobie zaskakująco dużo luzu, jak na typa, który śpiewa o nastoletnim reumatyzmie i tym, że jest jak amfa - jak wchodzi, robi się gorzko.

Bo możesz pójść dalej, kiedy ci nie zależy. Kiedy nie stawiasz sobie poprzeczki, że chcesz być raperem, chcesz być znany, chcesz, żeby suki do ciebie podbijały, zarabiać na tym i mieć wielką chatę. To cię tak bardzo ogranicza, że dalej z tym nie pójdziesz, już zawsze będziesz zamknięty w klatce tego, z czym cię ludzie kojarzą. A niektórzy, jak ich widzę na scenie, to mi przypominają animatorów dla dzieci - dzieci, teraz wam rzucę bluzę Supreme i skoczę na was. I widać, że to jest kreacja, bo choć w każdym jest trochę kreacji, to w niektórych jest jej za dużo. Bo na pewno wiele osób się na to łapie i ci ludzie osiągają cele, które sobie zakładają, ale…

Skoro mówisz, że w każdym jest trochę kreacji to - ile jest jej u ciebie, na ile Zdechły Osa to ty?

Na pewno jest jej trochę, ale to nie jest w pełni świadome, bo się nad tym nie zastanawiam. Nie ma nawet sekundy, żebym o tym myślał, ale podświadomie pewnie tak jest, że ja bym chciał być w jakiś sposób postrzegany, chyba każdy chce. Takiej typowej kreacji jednak w tym nie ma.

Wspominałeś też wcześniej o maskach…

Maski trzeba nakładać. Ja teraz studiuję, no i jestem tam typową czarną owcą. Nigdy mi specjalnie na szkole nie zależało, ale większość moich kolegów szybko zakończyła edukację, a ja jedyny taki… karierowicz. I choć to rodzice mnie zawsze do tego popychali, to z biegiem czasu - jak patrzę na to, co się dzieje na osiedlu i że naprawdę w złym kierunku to idzie - myślę sobie, że w sumie dobrze, że to mam i że mnie do tego zmuszali. To mi daje poczucie, że mam jeszcze jedną furtkę. Bo ja od zawsze - a dokładnie od gimnazjum - byłem taki, że spałem na lekcjach, nic nie robiłem, coś tam od kogoś spisywałem i dobrze kombinowałem, więc jakoś to szło. W liceum dopiero zaczęły się jakieś ciężkie przejścia, ale pod koniec trzeciej klasy wziąłem się za siebie - zacząłem biegać, chodzić na siłownię, nie jakiś typowy body building, bo nigdy nie chciałem być jakiś wielki, tylko żeby mi się jakoś chciało żyć, żeby mieć przynajmniej trochę zaplanowany dzień. Ogarnąłem się mniej więcej pół roku przed maturą i… co ja teraz mogę zrobić? Fajnie by było już tę maturę teraz odjebać.

Wiem, że to trochę śmiesznie brzmi, ale zacząłem medytować i to jest jedna z niewielu rzeczy, którą poleciłbym każdemu. Bez buddy żadnego, chodzi tylko o to, żeby się skupić na oddechu i te myśli, które latają cały czas po głowie, trochę wyciszyć, żeby łatwiej było zasnąć. I wtedy sobie pomyślałem, że jak ja na tych lekcjach i tak zawsze jestem, a ciągle śpię, to może złapię wkrętę, że to, co ta typiara robi na tablicy, to ja to będę robił sam - napierdalał, może nawet i szybciej od niej. Zacząłem tak robić - zadania domowe z matmy nawet odrabiać, a zawsze byłem słaby z matmy, miałem same dwóje i tróje. I stary, maturę - bez żadnej pucki - rozjebałem, sam nie wierzyłem jakie dobre wyniki miałem. No i na te studia moje, co dopiero się w tym roku dowiedziałem, że były jednymi z bardziej obleganych kierunków we Wrocławiu, dostałem się właściwie przypadkiem, bo zaznaczyłem w papierach kierunek, o którym raz tam od kogoś słyszałem i wydało mi się to interesujące. I jak już tam jestem, to sobie myślę: czemu miałbym tego nie skończyć. Bo robiłem to głównie dla rodziców, ale jak nie wymaga to ode mnie za wiele i mogę w międzyczasie też pracować, to… czemu nie? No bo mam mnóstwo kolegów, co przesiedzą te trzy lata w domu, jarając weed…

454050335652997205907934136957953146093568n.jpg

Dobra, odpłynęliśmy daleko w życiówę, a poza tym robisz też THIRDEYE. Co to dokładnie jest - label, platforma promocyjna, ekipa?

Każdego znam i to jest chyba najważniejsze, bo jest dużo takich ekip, co się znają tylko przez internet. Ja z każdym się nie raz widziałem, a z większością się bujam na co dzień, bo dużo z nich jest z Kosmosu - mojego osiedla, ale nie wszyscy. Teraz na przykład poznałem Konstantego, Katoja się nazywa na soundcloudzie, no i robi wyjątkowe rzeczy, a do tego wydał mi się bardzo ciekawą osobą. Zastanawiał się nad tym, co mówi i wszystko, co mi puszczał, było bardzo oryginalne. I on jest teraz w THIRDEYE. A z tego się robi taka muzyczna grupa - coś się tworzy, zaczyna funkcjonować i ludzie to w miarę podłapują.

I masz jakieś dalsze plany z tym związane? Chciałbyś, żeby przerodziło się to kiedyś w label?

Na razie o tym nie myślę. Nie jestem aktualnie na tyle dojrzały, żeby wybiegać jakoś daleko w przód. Wszystko robię na bieżąco. Tę jedną płytkę, którą wypuściłem, zrobiłem głównie dla tych ludzi, co pytali. Chodziło mi głównie o to, żeby to poszło, ale też pewnie ma to jakieś znaczenie, że wydałem płytę. Teraz robię kolejną i jak ona pójdzie, to mam zamiar tę kasę przeznaczyć na mikrofon, bo już w sumie długo napierdalam na tym, chujowym dosyć, a chciałbym móc wreszcie polecieć ze wszystkim, co mi się podoba, a nie zastanawiać się, czy to w ogóle będzie słychać. No więc myślę. Powoli zaczynam snuć jakieś plany, bo widzę, ile ludzi pyta o te płyty czy koszulki, a ja im zawsze odpisuję, że nie mam do tego głowy. I skoro jest tych ludzi już tyle, to jest jakiś fundament i można na nim zacząć bazować. Ale na pewno nie myślę o tym, żeby teraz zacząć na tym zarabiać, że to jest główna furtka.

Sporo osób jednak - nawet w undergroundzie - wyciąga z tego niebagatelne pieniądze.

Wiadomo. I ja to kumam, tylko to też jest kwestia podejścia. Ja myślę, że jeszcze przyjdzie dla mnie czas, żeby się cenić, ale na razie bym nie chciał, żeby moja płyta kosztowała 3 dychy, bo ludzie, którzy mnie słuchają, nie mają zazwyczaj tyle kasy, a przynajmniej tak mi się wydaje. 22-25 to jest maks, na pewno nie 30, bo… ja bym tyle nie dał. Jedyna płyta rapowa (?), jaką sam kupiłem, to był Młody Zgred i to mi… zniszczyło życie. Ja w ogóle jak kiedyś zaczynałem interesować się tym „nurtem”, to… Młody Zgred, on jedyny. To jest właśnie to - przekraczanie granic - on nie żartuje, on tak żyje, jego koncerty… I jakoś tak się stało, że graliśmy razem koncert. Jak? Nie wiem, ja o to nie zabiegałem, ale ten koncert był rozjebany. Punk rock! Jak ja nie znałem tekstu, to wszyscy inni znali, młyn pod sceną, my razem z nimi. Ja po tym koncercie już nie chciałem nigdy grać żadnego więcej. Właśnie tak to chciałem zapamiętać, bo wiadomo, że i tak - prędzej czy później - w końcu zjebiesz.

A zanim zjebiesz to…

Nie wiem, nie mam planów. Do tej pory to były chaotycznie zapisane kartki, ale są już zapisane, a dalej są puste i mogę sobie na nich napisać, co tylko chcę. A to czy zjebię, czy nie, to już zależy tylko ode mnie.

Wywiad pochodzi z 4. numeru magazynu newonce.paper

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.