Żółte Stade de France przeżyło ekstazę. Nantes po 21 latach znowu zagra w Europie

Zobacz również:Bolesne nauki polskich bramkarzy w Ligue 1. Pomyłki Bułki i Majeckiego
Nanes
Fot. Aurelien Meunier/Getty Images

FC Nantes w ostatnich sześciu latach miało siedmiu trenerów, ale dopiero Antoine Kombouare, były piłkarz „Kanarków”, przywrócił drużynie dawny blask. Zwycięstwo w finale Pucharu Francji sprawi, że „Allez Nantais” w przyszłym sezonie znowu poniesie się po Europie. Takiego święta nie było tu od czasów Viorela Moldovana i Maramy Vahiruy.

To jest nagroda za cały sezon: za to jak mocno w ciągu roku zmienił się zespół, który rok temu do ostatniego tygodnia walczył o utrzymanie. Nantes przyzwyczaiło, że jeśli ma swój dzień, potrafi odbierać punkty najlepszym jak PSG. Strzela po pięć goli jak w starciu z Bordeaux. A czasem też zmiecie w Pucharze Francji silne Monaco, by w finale przeciwko Nicei pazernie wznieść trofeum.

Gdy po zakończonym meczu piłkarze wspinali się po schodach Stade de France, w tle leciała pieśń na cześć zmarłego w wypadku samolotowym Emiliano Sali. Nad tym klubem przez dwie dekady ciągle wisiało jakieś fatum. Ludzie pamiętają Nantes jako spektakularnego mistrza Francji z 2001 roku. Ale to też najgorszy zwycięzca Ligue 1 w XXI wieku, bo sezon później zajął raptem 10. miejsce. Były tu po drodze dwa spadki z ligi, wielkie odrodzenia, a za chwilę mnóstwo tarapatów finansowych.

Nawet rok temu kibice zorganizowali symboliczny pogrzeb właściciela Waldemara Kity, umieszczając na trumnie jego nazwisko.

Dzisiaj to wszystko nieważne. Nantes po rzucie karnym Ludovica Blasa, mistrza Europy U-19 z 2016 roku, pokonało Niceę i ma pierwsze od 21 lat trofeum. Stade de France w sobotę świeciło się na żółto. Kibice zrobili spektakl, a na loży VIP poza Emmanuelem Macronem, byłymi graczami jak Olembe czy Monterrubio, siedział też Raymond Domenach, który w minionym roku zrezygnował z pracy po półtora miesiącu — w tak fatalnym stanie był wówczas Nantes.

To Antoine Kombouare był tym, który podniósł drużynę z kolan. On wygrał baraże z Tuluzą, a w nowym sezonie zaczął lepić drużynę po swojemu. Dzisiaj Nantes ma twarz Nicolasa Pallois, drewniaka, ale chłopa z wielkim sercem, co podciąga spodenki wysoko jakby grał w latach 70. Obok jest bramkostrzelny Radamel Koło Mouani, na skrzydle dogrywa mu Moses Simon, a w środku świetnie kreuje Ludovic Blas.

Nantes
Fot. Hans van der Valk/Orange Pictures/BSR Agency via Getty Images

Ta ostatnia trójka strzeliła 55 procent bramek Nantes. Kombouaré stworzył zespół, który nie boi się odważnie ruszyć na lepszych. Dobrze czuje się w grze wahadłowymi. No i ma w bramce niesamowitego, wciąż młodego Albana Lafonta, któremu dobrze zrobił powrót z Serie A.

Kombouaré lubi powtarzać, że futbol to pole karne: musisz mieć dwa fundamenty w postaci bramkarza i napastnika.

Akurat w Nantes ten plan wypalił. To piękna historia jak wychowanek klubu, człowiek, który rozegrał 177 meczów dla „Kanarków”, dzisiaj odbudowuje ich jako trener. Robi to bez budżetu na transfery i wielkich nazwisk. Jedyne, co trzeba było zrobić to wykrzesać więcej z tych, co już byli.

Nantes już od paru dobrych tygodni miało utrzymanie w lidze, więc wszystkie siły przerzuciło na Puchar Francji. Nie ma wątpliwości, że Kombouaré to dziś największy faworyt do zostania trenerem roku w Ligue 1. Konkurować mógłby Julian Stephan z rewelacyjnego Strasbourga, ale ten ciągle jeszcze walczy o Europę.

W Nantes ten cel został już odhaczony i to kosztem Christophe’a Galtiera, zwycięzcy Ligue 1 z poprzedniego roku i triumfatora Pucharu Francji z Saint-Etienne, który dotąd wydawał się w czepku urodzony, gdy przychodziło do finałowych starć.Finał na Stade de France pokazał nam piękną bajkę Nantes, ale też przypomniał o braku happy endu w Nicei. To w ten klub od trzech lat inwestują bogacze z Lazurowego Wybrzeża, tam są talenty jak Justin Kluivert i ogromne plany, by stać się kiedyś drugą siłą Ligue 1.

Przez większość sezonu drużyna szła dokładnie tą trajektorią, aż potem w okolicy marca momentalnie skarlała. Galtier w tej chwili przegrał finał i nie ma pewnego miejsca w europejskich pucharach. Nawet Liga Konferencji powoli zaczyna odjeżdżać, bo konkurenci jak Rennes czy Strasbourg są po prostu ostatnio lepsi.

Galtier ma jeszcze kontrakt przez dwa lata. Nie bał się ostatnio wrzucić kamyk do ogródka Ineosu, stwierdzając, że mocniej angażował się ostatnio w przejęcie Chelsea niż kontrolę tego, co działo się na południu Francji. Dostało się też Kasprowi Dolbergowi, co zwiastuje duże przetasowania zaraz po zakończeniu tego sezonu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0