
Wiadomo, że co roku Oscara za najlepszy film dostaje akurat ten tytuł, któremu nie kibicujemy, ale czasem wybory Akademii były totalnie absurdalne. A czasem trochę mniej.
Za kilkanaście godzin dowiemy się, który z nominowanych filmów zostanie uznany za najlepszy obraz roku. Kandydatów jest dziewięciu, frontrunnerów dwóch-trzech: Kształt wody, Trzy billboardy za Ebbing, Missouri oraz, co ciekawe, Uciekaj - pomimo zaledwie czterech nominacji ten film jest wymieniany wśród krytyków i analityków jako potencjalny czarny koń imprezy. Zanim zarwiemy nockę na Oscary, przypomnijmy sobie, jak to było w ostatniej dekadzie:
10. Jak zostać królem (2011)
główny rywal: The Social Network
Z jednej strony wciągająca historia studenta, który zbudował internetowe imperium, siedząc w dresie przed kompem, do tego historia mocno na czasie. Z drugiej - pospolita opowieść o jąkającym się królu. Wirtuozerska reżyseria, która nawet ze scenariusza o założycielu Facebooka potrafi wycisnąć tyle, że do dziś można uczyć kręcenia filmów na przykładzie The Social Network versus poprawne, niedzielne kino pod rosół u babci. Nie musimy dopowiadać, kto wygrał. Oscary to też czasem stan umysłu.
9. Birdman (2015)
główny rywal: Boyhood
Mamy z tym filmem duży problem. Pod kątem realizacyjnym Birdman to klasa sama w sobie: te wszystkie najazdy i odjazdy kamery, przeplatanie się fikcji z jawą, czy wreszcie patent kręcenia całości na jednym ujęciu (oczywiście udawany, do czego zresztą przyznali się twórcy) sprawiają, że ogląda się go świetnie, a generalnie kino jest po to, żeby wejść w jakąś historię i zapomnieć o tym, co za drzwiami. Gorzej, że tu za bardzo nie ma w co wchodzić. Opowieść o aktorze owładniętym chęcią powrotu na szczyt jest okropnie błaha, a przy niektórych cytatach nawet Paulo Coelho zgrzytnąłby zębami. Popularity is the slutty little cousin of prestige - o matko, trzymajcie nas.
8. Operacja Argo (2013)
główny rywal: Życie Pi
Po dwóch ewidentnych wpadkach przechodzimy do sekcji pt. kino solidne, ale bez błysku. Bo umówmy się, że stylizowana na dramat polityczny z lat 70., sensacyjna Operacja Argo jest niezłym filmem, łączącym w sobie tzw. heist movie (czyli w skrócie kino opowiadające o skoku na coś - na przykład na bank), kino szpiegowskie i elementy komedii. Konkurencja była jednak bardzo mocna: Django, Wróg numer jeden, Poradnik pozytywnego myślenia... Ale Ameryka potrzebowała wówczas krzepiącej historii z triumfem i flagą w tle, dlatego wygrał właśnie ten tytuł. Najbardziej cieszyło nas to, że Ben Affleck, który ledwie kilka lat wcześniej miał w kinie taki status, jak Tomb wśród internetowych sprzedawców, mógł pokazać całemu Hollywood środkowy palec tej ręki, w której akurat nie trzymał Oscara.
7. The Hurt Locker. W pułapce wojny
główny rywal: Avatar
Niemal kopia sytuacji z punktu powyżej - siedem lat po pierwszych amerykańskich atakach na Irak Akademia w końcu doszła do tego, że warto byłoby nagrodzić jakiś film z wojną na Bliskim Wschodzie w tle. Kopia, ponieważ o ile The Hurt Locker prezentuje inny wycinek z historii najnowszej, niż Operacja Argo, o tyle też rywalizował o głównego Oscara z dziełami łamiącymi język kina (Bękarty wojny) albo po prostu z kasowymi hitami (Avatar). Ta hipnotyczna, oparta na szarpanej fabule opowieść o tym, że wojna uzależnia, nie zasługiwała na miano filmu roku - Quentin Tarantino zrobił wówczas jedną z najlepszych rzeczy w swojej karierze i to do niego powinna trafić statuetka. Wiadomo jednak, że przez konserwatywną część Akademii Tarantino jest traktowany jak zdolny dziwoląg: czasem załapie się na deserek w postaci Oscara dla najlepszego scenariusza, ale generalnie na główne danie nie ma co liczyć.
6. Slumdog. Milioner z ulicy (2009)
główny rywal: Ciekawy przypadek Benjamina Buttona
Chociaż w zasadzie większej rywalizacji wówczas nie było; wszyscy wiedzieli, że to ten film pozamiata. Slumdoga ogląda się wybornie, ale czas pokazał, że nie jest to tytuł o szczególnie wysokiej wartości artystycznej, a jedynie supersprawnie nakręcone kino środka. Żeby nie było: takie filmy też lubimy. A poza tym Ciekawy przypadek Benjamina Buttona był mocno nudnawy.
5. Moonlight (2017)
główny rywal: La La Land
Jeden z najambitniejszych filmowych zwycięzców Oscarów w historii i naprawdę dobry film, który o dojrzewaniu i odkrywaniu własnej tożsamości opowiada w sposób mocno poetycki. A także beneficjent kampanii #oscarssowhite, dzięki której na ubiegłorocznej ceremonii triumfowali czarnoskórzy twórcy. Zacytujemy nasz tekst z drugiego numeru newonce.paper: La La Land, czyli filmowy hołd dla ery musicali - białych filmów dla białej widowni. Oscarowy pewniak: fantastycznie nakręcona, prosta (to ważne w przypadku Akademii) historia, odwołująca się do gatunku budującego potęgę Hollywood. W rolach głównych dwójka najpopularniejszych obecnie aktorów świata, których sława idzie w parze ze znakomitym warsztatem. I nagle statuetka zostaje zabrana twórcom sprzed nosa - dosłownie! - by trafić do autorów arthouse’owego dramatu o kolejnych przystankach na życiowej drodze czarnoskórego homoseksualisty. Bez gwiazd, bez rozmachu, bez wielkiego budżetu. I bez czytelnych dla szerokiej widowni nawiązań do tradycji, bo czarne kino LGBT, choć istnieje od lat, jest niemal zupełnie nieobecne w masowej świadomości. Ale najlepsze jest to, że gdyby przyjrzeć się hollywoodzkim trendom, wygrana Moonlight nie jest wcale zaskoczeniem. Więcej - to uwieńczenie drogi, którą czarne kino kroczy od niespełna dekady.
4. Artysta
główny rywal: Spadkobiercy
Mamy słabość do tego hołdu dla kina niemego - może dlatego, że ten film jest ostentacyjnie niedzisiejszy, a oglądając go, czujemy się, jakbyśmy wrócili w czasy naszych dziadków; wiecie, konie, bryczki i palenie cygaretek na sali kinowej. Druga sprawa - Artysta, czyli jeden z najmniej blockbusterowych laureatów głównego Oscara ever, w dodatku film produkcji francuskiej, miał dosyć słabą konkurencję. Spadkobiercy, O północy w Paryżu albo Hugo i jego wynalazek to filmy bardzo dobre, ale zupełnie nieoscarowe. Dlatego wygrał właśnie ten film, na który, o ile pamiętamy, w Polsce poszło chyba ze 20 tysięcy widzów, co też jest jakimś negatywnym rekordem.
3. Zniewolony
główny rywal: Grawitacja
Ale to były mocne Oscary: w wyścigu o główną nagrodę poza Zniewolonym i Grawitacją liczyły się m.in. Wilk z Wall Street, Ona i Witaj w klubie. Kciuki trzymaliśmy za Wilka i właśnie Zniewolonego, bo oba te filmy demaskowały amerykański sen. Obraz z DiCaprio pokazał, jak wielkie zepsucie stoi za wielkimi fortunami, Zniewolony dodał do tego trochę o tym, na czyjej krzywdzie to wszystko powstało. Ten film jest także jednym z nielicznych przykładów udanego przeszczepienia art-house'owego ducha na wysokobudżetową produkcję.
2. Spotlight (2016)
główny rywal: Zjawa
Tak powinien wyglądać porządny film o czymś. Z doskonale rozrysowanymi bohaterami, świetnie poprowadzoną fabułą, niezapomnianymi scenami (choćby rozmowa w parku), za to bez fajerwerków. Nie potrzeba ich, bo całość broni się sama. Michael Keaton zagrał tu swoją życiówkę, ale niestety 2016 był tym rokiem, w którym Leonardo DiCaprio w końcu dostał upragnionego Oscara, więc - paradoksalnie - wszyscy interesowali się głównie nim, a nie najlepszym filmem.
1. To nie jest kraj dla starych ludzi (2008)
główny rywal: Aż poleje się krew
I tu też dwójka frontrunnerów gorzko opowiadała o Ameryce, natomiast jest różnica - oba filmy są wybitne i już weszły do klasyki kina. Ten pojedynek był jak rywalizacja Ronaldo i Messiego o Złotą Piłkę: nie ma się do czego przyczepić, więc trzeba patrzeć na niuanse. Kto nie widział tej ekstrawaganckiej, czarnej jak smoła historii o ludzkiej chciwości i pysze, ten niech rzuca wszystko i zrobi to właśnie teraz.