20 naszych ulubionych blockbusterów XXI wieku, część 1

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
blockbustery ART.jpg

Podobno od dawna nie było lepszego kina dla mas. Krytycy zachwyceni, 97% na rottentomatoes, a to wszystko o Top Gun: Maverick. Przewidywalibyście to miesiąc temu?

Chyba niekoniecznie. Sequel klasycznej produkcji z lat 80. zapowiadał się jak sequel klasycznej produkcji z lat 80.; sporo nostalgii, ten sam główny bohater, ale już z bagażem doświadczeń i życiową mądrością, obok jego młodszy odpowiednik, wszystko się zgadza. Najwyraźniej Top Gun: Maverick ma w sobie o wiele więcej, skoro ci, którzy już go widzieli, pieją z zachwytu. Inna sprawa, że reżyser Joseph Kosinski już przy filmie Tron: Dziedzictwo pokazał, że potrafi przerabiać klasykę – nie dość, że pomysłowo, to jeszcze z pozycji innej niż na klęczkach. Tu naprawdę mogą dziać się wielkie rzeczy. Polska premiera 27 maja.

Gdzieś natrafiliśmy na taką opinię – Top Gun: Maverick to jeden z najlepszych blockbusterów ostatnich dwóch dekad. Bez przesady – a Harry Potter? A Batmany? – rzucił ktoś w redakcji. Inna osoba skontrowała Władcą Pierścieni. Jeszcze inna filmami Pixara. Efektem szybkiej burzy mózgów jest ten tekst. To były mocne dwie dekady dla blockbusterów, dlatego wytypowanie tych najlepszych było wyzwaniem. I od razu uwaga: żeby było różnorodnie, zdecydowaliśmy się wybierać po jednym tytule z konkretnych serii, dlatego nie zdziwcie się, że sagi o Bondzie, Potterze czy tolkienowskie adaptacje będą reprezentowane przez pojedyncze tytuły.

20
„Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy”, reż. J.J. Abrams (2015)
przebudzenie mocy.jpg
kadr z filmu "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy"

OK, nadal ciężko rozmawia się o najnowszej gwiezdnowojennej trylogii. Złe decyzje produkcyjne podjęte przy okazji tworzenia VIII i IX części zasługują na osobne opracowanie w formie książki lub wyczerpującego pełnometrażowego dokumentu. Przebudzenie mocy na zawsze będzie prologiem do masowego rozczarowania niemal porównywalnego z premierą Mrocznego widma. Ale trzeba też pamiętać, że Epizod VII był wielkim socjologicznym fenomenem. Pod wieloma względami najbardziej oczekiwaną premierą kinową trwającego stulecia. I ostatecznie znakomicie wywiązał się ze swojego zadania – był metakomentarzem na temat fenomenu całej sagi oraz szampańską zabawą J.J. Abramsa, który chciał dostarczyć nowym pokoleniom fanów doświadczenie porównywalne z premierą pierwszej odsłony sagi George’a Lucasa.

Rezultatem był film, który żywi się nostalgią, ale był też triumfem klasycznego doświadczenia kinowego – wśród publiczności prowokował żywiołowe owacje oraz wiwaty. Owszem, żyjemy w popkulturowej pętli. Czemu więc się z tym nie pogodzić i spróbować zaczerpnąć nieco przyjemności? Cyryl Rozwadowski

19
„Sherlock Holmes”, reż. Guy Ritchie (2009)
sherlock holmes.jpg
kadr z filmu "Sherlock Holmes"

Tytuł, który odświeżył dwie kariery – Sherlocka Holmesa i Guya Ritchiego. Ten pierwszy uchodził wówczas za postać z babcinego pawlacza, drugi kompromitował się co film – Rejs w nieznane, Rewolwer... Ale wystarczyło dać Ritchiemu do ręki 90 milionów dolarów, by ten nie tylko zwielokrotnił tę kwotę (w box office obraz zarobił ponad pół miliarda), ale sprzedał milionom kawał naprawdę porządnej, detektywistycznej historii. Oczywiście z rozmachem godnym współczesności.

Jakby tak spojrzeć po latach, tam udało się absolutnie wszystko. Obsadzenie w rolach głównych Roberta Downeya juniora i Jude'a Lawa było strzałem w dychę; ich Holmes i doktor Watson mogą definiować ekranową chemię. Fabuła? Akcja pędzi od pierwszych sekund, a Holmes używa skilli mózgowca wszędzie tam, gdzie zwykli herosi kina akcji sięgnęliby po broń. Są wątki okultystyczne. Jest angielskie poczucie humoru. Jest wreszcie przeświadczenie, że – przepraszamy urażonych – ale Guy Ritchie poradził sobie z Holmesem nawet lepiej niż autor literackiego pierwowzoru jego historii, Arthur Conan Doyle. A do tego udowodnił, że kryminał też może być blockbusterem, z czego skwapliwie korzystał później choćby Kenneth Branagh. Jacek Sobczyński

18
„Czarna Pantera”, reż. Ryan Coogler (2018)
black panther.jpg
kadr z filmu "Czarna Pantera"

O kulturowej wadze Czarnej Pantery nie będziemy nic pisać, bo była wyczerpująco dyskutowana na bieżąco. Swoim rozmachem epos o T’Challi sprawił, że film Ryana Cooglera stał się najbardziej wartościowym superbohaterskim dziełem w oczach oscarowej akademii. 3 statuetki (za kostiumy, scenografię oraz ścieżkę dźwiękową autorstwa Ludwiga Göranssona) oraz nominacja w głównej kategorii to wynik, który mimo szczerych starań Marvela może pozostać niepobity przez dekady.

Na podstawowym poziomie Czarna Pantera jest odświeżającym blockbusterowym doświadczeniem – tradycyjną historią pokazaną z unikalnej perspektywy. Przypominającą, że nie tylko biali faceci lub niewinne dziewczyny mają szansę stać się tymi jedynymi, od których zależą losy świata. Filmowa Wakanda jest jednym z bardziej fascynujących światów przedstawionych ostatnich lat. Czekamy na powrót w te strony, chociaż brak Chadwicka Bosemana w czarno-fioletowym stroju będzie widoczny i odczuwalny. Cyryl Rozwadowski

17
„Igrzyska śmierci”, reż. Gary Ross (2012)
igrzyska smierci.jpg
kadr z filmu "Igrzyska śmierci"

Dalsze części to już odgrzewany kotlet, natomiast jedynka broniła się pod wieloma względami. Chwyciła przede wszystkim konwencja battle royale wpisana w opowieść o tragicznym dorastaniu w cieniu totalitaryzmu. Emocje zawodników Igrzysk Głodowych są zwyczajnie autentyczne; pomyśl tylko, że masz kilkanaście lat i ktoś wysyła cię na pewną śmierć. W obliczu tego, co aktualnie dzieje się za naszą wschodnią granicą, to działa jeszcze mocniej. Poza tym to także satyra na masowe media, aczkolwiek głównie telewizję – widać, że to już jest film sprzed dekady. I wreszcie Katniss, czyli brawurowa Jennifer Lawrence. Dzięki tej roli mainstream zyskał jedną z najciekawszych aktorek w Hollywood.

Były obawy, czy Igrzyska śmierci nie okażą się zbyt brutalne dla młodego widza. Ale to już inny odbiorca niż nastolatkowie w latach 90., bardziej świadomy i czuły na ściemę. Dlatego ta w gruncie rzeczy dość ponura historia zażarła tak mocno. Nikt nie mówił, że bycie młodym jest łatwe. Jacek Sobczyński

16
„Na skraju jutra”, reż. Doug Liman (2014)
na skraju jutra.jpg
kadr z filmu "Na skraju jutra"

Dzień świstaka w konwencji wysokobudżetowego widowiska science fiction, a równocześnie chyba najmniej znany tytuł na tej liście. Bardzo chcieliśmy wybrać coś nieoczywistego, więc dajemy Na skraju jutra, bo to taki film, który udowadnia, że można sypać miliony na efekty specjalne, ale bez porządnego scenariusza wywróci się każdy pomysł.

A tutaj scenariusz jest bardziej niż porządny. Tom Cruise gra majora Cage'a, skazanego na udział w samobójczej misji przeciwko okupantom z innej galaktyki. Podczas niej ginie, ale jako że po drodze wpada w pętlę czasową, to za każdym razem wraca do pewnego momentu, w którym cała zabawa zaczyna się na nowo. Nie będziemy zdradzać szczegółów, ale ten patent jest tu ogarnięty naprawdę zawodowo; w opartej na repetycjach historii za każdym razem dzieje się coś nowego, coś, co dokłada kolejną cegiełkę do tzw. wrażeń artystycznych. I nawet Tom Cruise nie przeszkadza. Jacek Sobczyński

15
„Spider-Man: Bez drogi do domu”, reż. Jon Watts (2021)
spider man.jpg
kadr z filmu "Spider-Man Bez drogi do domu"

Fan service, zwłaszcza w świecie MCU, stał się jedną z bolączek kolejnych odsłon marvelowskiego uniwersum. Easter eggi, niespodziewane postaci oraz nawiązania do bardziej ezoterycznych fabuł z komiksowych stronic stały się coraz bardziej widoczną częścią produkcji każdego kolejnego marvelowskiego hitu i stworzyły w ten sposób osobny dział twórczości na YouTube. Zamykające pierwszą rozgrywającą się w obrębie MCU trylogię o Peterze Parkerze Bez drogi do domu wykorzystuje jednak potencjał twórczych nawiązań i czyni z nich integralną część historii o dorastaniu Człowieka-pająka. Film Jona Wattsa oprócz bycia zastrzykiem czystej endorfiny jest też opowieścią o pasji i nostalgii, które okazują się silniejsze od wielomilionowych kontraktów i środowiskowych wojenek studiów filmowych. Cyryl Rozwadowski

14
„Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły”, reż. Gore Verbinski (2003)
piraci z karaibów.jpg
kadr z filmu "Piraci z Karaibów"

Zanim cała seria zaplątała się w swojej niepotrzebnie skomplikowanej i ostatecznie niedorzecznej mitologii, pierwsza część Piratów z Karaibów była niemal idealnym wzorcem filmów przygodowych, które da się kręcić w XXI wieku – wejściem do innego, pełnego życia i oryginalnych postaci świata. To być może ostatni w pełni udany stricte łotrzykowski film – reprezentant gatunku, który musi wymrzeć w dobie wysokobudżetowych intryg, które za wszelką cenę chcą być sprytniejsze od widza. W Klątwie Czarnej Perły Johnny Depp dostarcza być może swoją najbardziej kompletną kreację. Łatwo zapomnieć, że za rolę Jacka Sparrowa dostał nominację do Oscara i podobno wcale nie był daleko od pokonania Seana Penna, który ostatecznie zgarnął statuetkę za rolę w Rzece tajemnic. To wszystko całkiem niezłe osiągnięcia jak na film, który jest filmową adaptacją atrakcji z Disneylandów. Cyryl Rozwadowski

13
„Iron Man”, reż. Jon Favreau (2008)
iron man.jpeg
kadr z filmu "Iron Man"

W zasadzie ten tytuł mógłby znaleźć się tu głównie za zapoczątkowanie mody na uniwersum Marvela. Ale poza tym Iron Man oferuje dużo dobra – przede wszystkim pokazuje i uczy innych na lata, jak połączyć dobrą komedię z komiksowym blockbusterem. Punkt pierwszy: zatrudnij Roberta Downeya juniora... Ale tak zupełnie szczerze – aktor pociągnął cały film. Aktor tak rozkoszuje się swoją rolą, to strzelając bon motami, to znowu igrając z etykietką superherosa, że trzeba to obejrzeć choćby tylko dla niego. Pamiętajcie jednak, że prawdziwym herosem jest tu Jon Favreau. Facet, który przedtem łączył aktorstwo z reżyserią takich sobie filmów dla całej rodziny (Elf, Zathura) objawił się jako piekielnie zdolny nerd, umiejący wsadzić do jednej historii całą masę smaczków z pełnego uniwersum. To oznacza jedno – za kino komiksowe muszą brać się zajawkowicze. Jacek Sobczyński

12
„Mission: Impossible – Rogue Nation”, reż. Christopher McQuarrie (2015)
mi5.jpg
kadr z filmu "Mission Impossible 5"

Przez pierwszą dekadę swojego istnienia filmowy reboot kultowego serialu przechodził z rąk jednego uznanego reżysera do drugiego – Brian De Palma, John Woo i J. J. Abrams szukali na własną rękę sposobów, by swojego amerykańskiego Bonda uczynić charakternym. Właściwą metodę znalazł jednak niespodziewany twórca, czyli Brad Bird – reżyser Iniemamocnych i Ratatuja. Jego Ghost Protocol był potrzebnym odciążeniem franczyzy, która stała na skraju zapomnienia i była trzymana przy życiu jedynie rozpoznawalną facjatą Toma Cruise’a. I wtedy za sterami zjawił się Christopher McQuarrie, który za cel postawił sobie przede wszystkim dobrą zabawę. M:I znalazło w nim swojego zbawcę, przewrotnego demiurga, który stawia przed Ethanem Huntem najabsurdalniejsze wyzwania, ale jest także dostatecznie pomysłowy, by znaleźć przekonujące drogi na ich przeskoczenie. Rogue Nation to film, który niczego się nie boi i stanowi czysty ekstrakt ze staromodnych akcyjniaków i filmów szpiegowskich o ludziach od zadań niemożliwych. Cyryl Rozwadowski

11
„Toy Story 3”, reż. Lee Unkrich
toy story 3.jpg
kadr z filmu "Toy Story 3"

Nie mogliśmy tego przeoczyć. Pamiętamy jak dziś: poszliśmy na seans w oczekiwaniu na super zabawę, dostaliśmy taką produkcję, po której nerwowo pociera się oczy. Ale to jest esencja Pixara, zwłaszcza w tamtych czasach i erze Wall-ego. Użyj figur bajkowych, sprzedaj twardą życiówkę, nie uciekającą od tematu śmierci, opuszczenia czy przemijania. Wzorzec animacji bez ograniczeń wiekowych, za to z głębią do rozkminy godnej kozetki u psychologa. Nikt nie umie tak o emocjach, jak Pixar. Wspaniałe kino. Jacek Sobczyński

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Komentarze 0