50 najważniejszych płyt na 50-lecie hip-hopu, miejsca 50-41

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
1800x1200.jpg

Od Grandmastera Flasha po Playboia Cartiego; od legend ulicy lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych po gwiazdy trapu. To zestawienie jest tak różnorodne, jak sam rap. Takie zresztą miało być.

Niby 50 najważniejszych, ale też najlepszych i... naszych ulubionych. Nie traktujcie tego rankingu jak świętego obrazka. Zamiast tego niech będzie wypadkową gustów redakcji newonce i podejściem do opowieści o tym, jak niesamowitą i fascynującą drogę przeszedł rap przez ostatnie pięć dekad.

50. rocznicę powstania gatunku świętujemy 11 sierpnia 2023 roku. Równo pół wieku wcześniej 18-letni DJ Kool Herc zorganizował imprezę na Bronksie; przy 1520 Sedgwick Avenue. Obecnie to miejscówka, którą na mapie Nowego Jorku znajdziecie jako Hip Hop Boulevard.

Z okazji półwiecza hip-hopu nie mogliśmy odmówić sobie podsumowania tego, co dała nam zagraniczna scena przez cały ten czas. Oto miejsca 50-41, w środę 9 sierpnia 40-31, dzień później 30-21, a finałową 20-tkę sprawdzicie w piątek 11 sierpnia. Dokładnie 50 lat od chwili, kiedy Kool Herc dokonał jednej z największych rewolucji w historii muzyki rozrywkowej.

50
Clipse – „Hell Hath No Fury” (2006)

Wydany u schyłku producenckiej hegemonii The Neptunes na amerykańskim rynku hip-hopowym drugi album braterskiego duetu Clipse to jeden z najlepszych przykładów kokainowego rapu. Swoimi korzeniami sięgającego bezlitosnych ulic, zaoceanicznych gett; wybrzmiewającego w wytwornych wnętrzach luksusowych rezydencji i wartych miliony jachtów, a jednocześnie ascetycznego i barokowego języka wypowiedzi osiedlowych hustlerów, którzy w ciągu kilku lat stali się high profile biznesmenami. Poniekąd to więc świetny przykład tego, jak wygląda przeważająca część współczesnego rapu. Z tym że Pusha T i No Malice zrobili to w asyście Pharrella Williamsa 17 lat temu. Gęsta, paranoiczna atmosfera zyskała idealną przeciwwagę w retro-futurystycznych, wycyzelowanych beatach duetu, który zaczął mniej więcej właśnie w tym czasie skupiać się na innych rzeczach niż produkowanie przeróżnych osiedlowych chamów. A szkoda, bo niewielu potrafiło owym osiedlowym chamom dać takiego kopa, jak Pharrell z Chadem.

49
Grandmaster Flash and The Furious Five – „The Message” (1982)

Choć to jeden z pierwszych albumów w dziejach hip-hopu, nie znalazł się on w tym zestawieniu jedynie z powodów historycznych. Mimo że tytułowy utwór jest najprawdopodobniej pierwszym przykładem tego, że raperzy nie muszą tylko zagrzewać ludzi do imprezy i łamać sobie języki na dźwiękonaśladowczych boogie-the-bang-bang-the-bongach, również nie tylko społeczne zaangażowanie Melle Mela zadecydowało o tym, że The Message trafiło do naszej pięćdziesiątki. Głównym powodem, dlaczego ten konkretny krążek uważamy za jeden z najważniejszych w historii hip-hopu, jest to, że będąc jednocześnie niesamowicie różnorodnym, jest bardzo spójny; że tęsknie zerkając w minione już czasy disco, ze swadą wyglądał przyszłości muzyki i kładł podwaliny pod narodziny electro. Pokrył się już grubą warstwą 80'sowej patyny, ale wciąż wiele wymyślonych na nim patentów jest fresh, airy i nasty.

48
Dizzee Rascal – „Boy In Da Corner” (2003)

Mówiąc szczerze, ja po prostu robię muzykę. Nigdy nie zamykałem się w grime czy żadnej innej kategorii. Kiedy zbliżała się płyta, zadzwonił do mnie jeden z dziennikarzy i pyta, jak nazwałbym to, co robię – powiedziałem grime (ang. brud). Tak wygląda prawda, a moje podejście nie jest grime’owe, jest… abstrakcyjne – tak kilkanaście temu jednemu z naszych redaktorów powiedział w wywiadzie Dizzee Rascal. I choć ta deklaracja w kontekście wszelkich międzygatunkowych kolaboracji Dizzee’go z Armandem van Heldenem, Robbiem Williamsem czy Shakirą wydaje się bardzo szczera, to nie sposób pominąć roli, jaką w popularyzacji tego konkretnego muzycznego odpowiednika brytyjskiego brudu odegrał debiutancki krążek londyńskiego MC. Grime bowiem mógłby znajdować się teraz w zupełnie innym miejscu, gdyby Raskit nie nadał mu formy równie surowego, jak chwytliwego, minimalistycznego, acz mieniącego się setkami barw, porywającego albumu, który zapewnił mu Mercury Prize i status pierwszej międzynarodowej rapowej gwiazdy rodem z Wielkiej Brytanii.

47
Cypress Hill – „Cypress Hill” (1991)

Zanim jeszcze B-Real, Sen Dog i DJ Muggs zadebiutowali legendarnym krążkiem Cypress Hill, hip-hop pokazał już swoje latynoskie oblicze za sprawą takich artystów jak – prywatnie będący bratem Sen Doga i z początku współtworzący skład Cyprysowego Wzgórza – Mellow Man Ace czy Kid Frost. Ale to właśnie ci opisywani przez nas marijuano locos dali latynoamerykańskiej społeczności głos, którego ta wcześniej nie miała na beatach. Poza tym przyznawali się do fascynacji ciężkimi gitarowymi brzmieniami i chętnie współpracowali z reprezentantami sceny hardcore'owej, przez co lubili ich fani także takiej muzyki; jako jednych z nielicznych, jeśli nie jedynych, twórców ninetiesowego rapu. No i jeszcze zanim Dr Dre wydał The Chronic, Snoop zjarał swojego pierwszego spliffa w klipie, a ogromna część sceny zniknęła w gęstym słodkim dymie, to właśnie tych trzech przejaranych jeźdźców walczyło już o dobre imię Marii. Jak? Pisząc kolejne teksty, kręcąc klipy i dołączając do swojego drugiego albumu listę informacji, które miały podważyć wiele ogólnie przyjętych sądów na temat trawki.

46
Skepta – „Konnichiwa” (2016)

Po tym, jak Dizzee Rascal w 2003 roku wyciągnął grime z podziemia na czerwone dywany światowego rynku fonograficznego, brytyjska policja w kolejnych latach uprzykrzała życie jego reprezentantom do tego stopnia, że większość sceny zeszła z powrotem do undergroundu. I choć Raskit, Wiley, Kano czy jeszcze kilku reprezentantów brytyjskiego stylu rapowania odnosiło w międzyczasie mniejsze lub większe sukcesy, to drzwi do mainstreamu razem z futryną wywalił znów przed grime’owcami dopiero Skepta. Tłumacząc się z wielu wcześniejszych poczynań w numerze That’s Not Me, Skepta – podobnie jak Dizzee na krążku Boy in the Corner – też pożenił oszczędność z hitowością, agresję z przystępnością i Wielką Brytanię ze Stanami. Zrobił to stylowo, na swoich zasadach i przy okazji zgarniając większość możliwych nagród z Mercury Prize na czele.

45
Lil Uzi Vert – „Luv Is Rage 2” (2017)

Lil Uzi Vert stał się głównym celem ataków na mumble rap, kiedy hip-hopowy krajobraz przechodził trapową rewolucję. Ci, którzy wtedy atakowali Uziego, zdążyli pójść po rozum do głowy albo słuchają klonów Eminema. Wpływ Uziego na to, jak obecnie wygląda scena, jest niezaprzeczalny, a jego źródło łatwo wytropić na Luv Is Rage 2. XO Tour Life to jeden z utworów definiujących poprzednią dekadę, a barwna produkcja tego albumu nadal rozbrzmiewa w wielu obszarach trapu. Uzi wciąż się rozwija, chociaż niektórzy postrzegają Luv Is Rage 2 jako niedościgniony ideał. Rozumiemy to.

44
Cardi B – „Invasion Of Privacy” (2018)

Jedna z najbardziej polaryzujących postaci na scenie. Ucieleśnienie amerykańskiego snu. Ex-striptizerka z Bronksu, która zrobiła karierę z dnia na dzień, a następnie utrzymała miejsce w ścisłym topie. Do tego niezwykle charakterna i szczera raperka, która kilka dni przed premierą Invasion of Privacy dopinała numery na całonocnych sesjach i dzieliła się tym w socialach. Debiutanckim albumem miała udowodnić, że nie jest kolejną one-hit wonderką, która zniknie zaraz po tym, jak każdemu znudzi się zapętlanie Bodak Yellow. Udało się. Newcomerka nie uległa presji pierwszego przeboju i wykorzystała każdą minutę, aby wykręcić kolejne hity: Drip, I Like It, Bartier Cardi, She Bad, I Do. A przecież Invasion of Privacy to także feministyczny hymn self-made woman. I płyta, która z każdym kolejnym rokiem zyskuje na ważności.

43
Slick Rick – „The Great Adventures Of Slick Rick” (1988)

Richard Martin Lloyd Walters, brytyjski, jednooki don, który w latach osiemdziesiątych przypuścił szturm na nowojorskie ulice, to jeden z nielicznych oldschoolowych MC’s, których charyzma i stylówa nie zbledłyby w blasku, jakim świecą współcześni raperzy. Nie dość, że Rick the Ruler nosił się zawsze jak król, to gdy chwytał za mikrofon, również zmuszał wszystkich wokoło, by przyklękli i oddali mu hołd. Wulgarny, bezczelny i wyszczekany jak współcześni południowcy, zabawny jak rapowy numer Michaela Dapaaha, a w serwowanych przez siebie storytellingach równie sugestywny, jak fabuły dzisiejszych klipów. Śliski Rysiek pełne spectrum swoich możliwości pokazał najdobitniej na swoim debiutanckim krążku: wyprodukowanym przez Jam Mastera Jay’a i Bomb Squad, wyprzedzającym swoje czasy albumie The Great Adventures of Slick Rick. Ta płyta nie straciła nic ze swojego zawadiackiego, egotycznego sznytu. Nie dziwi, że jest to jeden z ulubionych albumów Nasa i jeden z najczęściej samplowanych krążków w historii muzyki rozrywkowej.

42
Gang Starr – „Hard To Earn” (1994)

Nie jest łatwo wybrać ten jeden konkretny album z dyskografii zespołu, którego właściwe każdy kolejny krążek mógłby służyć za wykładnię surowego, acz bujającego rapu, nieodłącznie kojarzącego się z Nowym Jorkiem lat dziewięćdziesiątych. Od jazzowych manifestów wypełniających No More Mr. Nice Guy, przez swoistą muzyczną definicję duetu zarysowaną na Step in the Arena i rozwiniętą na Daily Operation, aż po beatowe arcydzieło, jakie na płytę Moment of Truth skonstruował Primo do numeru Above the Clouds. Wszystkie longplaye (może poza ciut spóźnionym Ownerz) sprokurowane przez nieodżałowanego Guru i żywą definicję stylu, DJ-a Premiera, są klasykami. Wydany w 1994 roku Hard to Earn zdaje się jednak najbardziej pewnym, jednocześnie luźnym i chropowatym, wielopłaszczyznowym wzorem tego, czym jest, lub czym powinien być boom-bap. Pierwszy album formacji opatrzony naklejką Parental Advisory powstał w momencie największej świetności Gang Starr Foundation, na moment przed premierami Sun Rises in the East Jeru i Livin’ Proof Group Home. I to właśnie bliskie ulicy, bezkompromisowe podejście czuć w każdej sekundzie jego trwania. Bo choć całe właściwie Wielkie Jabłko tamtego okresu rozbrzmiewało podobnymi ciętymi samplami i hardymi, osiedlowymi wersami, tylko nieliczni potrafili wsączyć w nie tyle indywidualizmu, charyzmy i świeżości, ile Gang Starr. No bullshit.

41
A$AP Rocky – „Live.Love.ASAP” (2011)

Prawie każda wielka kariera muzyczna ma swój mit założycielski w postaci materiału, który nie tylko imponuje poziomem, ale również coś zmienia. W tym przypadku takim kamieniem węgielnym okazał się pierwszy krążek. Wydany niezależnie mixtape Rocky'ego był bez wątpienia wielopoziomowym zjawiskiem zmieniającym optykę – od kwestii wydawniczych (promocja wykorzystująca Tumblra i dobrze rozumianą viralowość), przez muzyczne (odważne i bezwarunkowe przeniesienie stylistyki Houston do Nowego Jorku), aż po twórcze (ogromna praca i inspiracja wykonawcza A$AP Yamsa, która dała Rocky'emu możliwość zostania motorem zmiany stylistycznej m.in. na odrealnionych, zwiewnie ociężałych bitach Clamsa Casino czy SpaceGhostPurrpa). To było, jest i będzie coś.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.
Komentarze 0