A kiedy wszyscy myśleliśmy, że sztuka nie wywołuje już emocji, tolkienowski fandom powiedział: sprawdzam.
Temat jechania po recenzentach to nie nowość. Ile razy my tu w newonce musieliśmy czytać, że jesteśmy kumplami Bedoesa, że przekupił nas Żabson albo że chcemy się podlizać Quebo, Sokołowi czy komukolwiek innemu, o kim wówczas pozytywnie napisaliśmy. Jak krytykujesz to jeszcze gorzej, bo już wjeżdża, że ignorancja, zerowa wiedza, a w ogóle to idź sobie panie „dziennikarzu” (ten cudzysłów ma oznaczać, że niby pseudodziennikarzu; błagamy, ten żart nie jest śmieszny, to już lepiej napiszcie, że jesteśmy do dupy) posłuchać disco polo. Generalnie na studiach dziennikarskich powinno uczyć się jednego – cokolwiek powiesz albo napiszesz, i tak cię zjadą.
Ale takiej amby, jaka dokonała się przy premierze Pierścieni Władzy, nowego serialu Amazona z uniwersum J.R.R. Tolkiena, nie było w polskiej sieci dawno (nasza recenzja dwóch pierwszych odcinków tutaj). Bo grożenie dziennikarzom za recenzje jest nawet w tak zwariowanym kraju jak Polska rzadkością.
Oddajmy głos samym zainteresowanym. Jako pierwszy z potężnym hejtem musiał zmierzyć się Piotr Piskozub, dziennikarz portalu NaEkranie.
26 sierpnia w tekście o „Pierścieniach Władzy” i J.R.R. Tolkienie nazwałem część osób krytykujących serial „rasistami”, przedstawiając jednocześnie swoją interpretację twórczości pisarza. Artykuł spotkał się z tak wielkim odzewem, że na YouTubie poświęcono mu kilka osobnych materiałów, których autorzy zdecydowali się przeczytać internautom albo jego wielkie fragmenty, albo całość – niektóre z nich już z sieci zniknęły – opowiada Piskozub. Cała sytuacja stała się dobrą okazją do poznania samego siebie; po kilku dniach, dzięki lekturze komentarzy pod tekstem i tych przesłanych mi na maila czy na Facebooku, wiem już, że „moja matka popełniła błąd rezygnując ze skrobanki”, „ciągnę druta Bezosowi”, jestem „antychrześcijańskim skurwysynem” albo „sprzedajną kurwą”, nie mówiąc o tym, że moje dzieci „powinny mieć Downa”.
Co chrześcijaństwo miało z tym wspólnego – jeden, nomen omen, Bóg raczy wiedzieć. Gorzej, że fanbaza Tolkiena szła w grubsza pogróżki.
Te mniej wysublimowane („Chętnie jebnąłbym autorowi, 130 kg wagi w twój jebany nos”), albo te co bardziej (?) wyrafinowane („Oglądaj się za siebie na ulicy, kostucha nadchodzi”). Wygląda też na to, że mam „najlepszego dilera w Polsce”. Wszystkie powyższe głosy są do bólu przewidywalne – „prawdziwi fani Tolkiena”, prawdopodobnie najbardziej konserwatywny fandom w całej popkulturze, stoją na straży spuścizny „Profesora” – mówi krytyk.
Ale to dopiero początek zabawy. Łomot od internautów dostał też jego kolega z serwisu, redaktor naczelny NaEkranie, Dawid Muszyński.
Nagle pojawiły się setki komentarzy, że się sprzedałem, na pewno wziąłem kasę od Bezosa, że się nie znam, chwaląc ten ściek kalam pamięć o Tolkienie, niszczę dzieło Tolkiena, pisząc o serialu. Generalnie nie wiadomo skąd nagle pojawiła się dziwna armia ludzi, która zaczęła obrzucać mnie błotem. Nie widzieli jeszcze serialu, ale wiedzą, jaki on jest, bo obejrzeli 3-minutowy zwiastun. Na nic się zdały rozmowy i tłumaczenia, co spodobało mi się w tych zaprezentowanych przedpremierowo 2 odcinkach. Nagle zostałem postawiony w jednym rzędzie z YouTuberami i influencerami, którzy pojechali na jakaś tajną premierę i w kurtkach od Amazona chwalili produkcję na specjalnej imprezie. Ściana hejtu jaka wylała się, zresztą nie tylko na mnie, była i wciąż jest ogromna, choć ostatnio maleje – wspomina Muszyński.
Skąd tak potężna krytyka? Wielu fanów książek Tolkiena mocno jeżyło się choćby na udział w serialu czarnych postaci, tłumacząc to sztucznym pójściem z prądem poprawności politycznej.
Chociaż generalnie fandomy mają to do siebie, że histerycznie reagują na jakiekolwiek próby grzebania przy ich ukochanym dziele lub dziełach, o czym zresztą fantastycznie opowiadał dokument Skandalista George Lucas, mówiący o tym, jak twórca Gwiezdnych Wojen potrafił być jednocześnie kochany i nienawidzony przez tych samych odbiorców.
Piskozub: Jakiekolwiek odstępstwo od materiału źródłowego – czarny elf, majsterkowanie przy osi czasowej, przesunięcie akcentów w ekspozycji postaci – to zamach na utrwalony w fanowskich głowach przez lata i cementowany jeszcze wykładnią Petera Jacksona wyobrażony porządek w Śródziemiu. Zaczyna się więc wojna z wyimaginowanym wrogiem (Amazonem czy każdym „przekupionym” przez niego krytykiem) i próba obrzydzenia serialu wszystkim dookoła. Gorzej tylko, że ci sami, „prawdziwi” fani zdają się nie rozumieć, iż zamiast wytłumaczyć inaczej myślącym, dlaczego akurat dzisiaj warto sięgnąć po książki Tolkiena, co rozpaliłoby miłość do jego twórczości na nowo, ich batalia przyczynia się do zohydzenia tego samego Tolkiena w oczach ludzi próbujących trzymać się z dala od rzeczonego konfliktu. W tej „batalii” nie będzie zwycięzców i przegranych. Ton nadaje tu raczej albo głupota, albo dziejowe tornado absurdu.
Muszyński: Dla mnie ta cała sytuacja jest dość dziwna, ponieważ nigdy nie miałem styczności z tak toksycznym środowiskiem. Przy tych „fanach” Tolkiena to fani Gwiezdnych Wojen są jak troskliwe misie. U nich nie ma miejsca na jakąś dyskusję. Jesteś albo z nami, albo przeciwko nam, więc zdychaj. Chora sytuacja, której raczej nie da się rozwiązać. Trochę rozumiem ich argumentację, że Patrick McKay i John D. Payne, czyli twórcy scenariusza, dopuścili się sporych zmian. I to może się wielu osobom nie podobać. Ale na litość boską, to jest tylko serial mający nieść rozrywkę. Nikt nie unieważnia książek. Nie zabiera ich fanom. Wciąż są dostępne i można po nie śmiało sięgać. Dyskusji na temat koloru skóry postaci nawet nie chce mi się komentować. Zwłaszcza, że Ismael Cruz Cordova, do którego było najwięcej zastrzeżeń po upublicznieniu pierwszych zdjęć promocyjnych, jest jedną z lepszych postaci w tym serialu.
Czyli raczej nie wolno chwalić, bo to jak napisanie sobie na twarzy, że sprzedaliśmy się Amazonowi. Krytykować też nie wypada, bo to w końcu Władca Pierścieni. A co, jakby spróbować obśmiać całą sytuację?
LEPSZE OD PETERA JACKSONA BO: a) więcej kasy, b) więcej efektów specjalnych, c) więcej się biją, d) mniej Tolkiena – napisał w komentarzu na Filmwebie krytyk Newsweeka Aleksander Hudzik. Nie trzeba być tytanem intelektu, żeby zrozumieć, że to regularny trolling. A jednak... A jednak szambo wylało.
Trochę zafascynowany temperaturą, jaką wzbudzają oceny na Filmwebie, postanowiłem dla żartu dać temu serialowi 10, bo nie uważam, że jest wybitny. Te wszystkie rzeczy, które uważam za jego wady, obróciłem w pseudozalety i wypunktowałem. Użyłem argumentu, że jest tam mniej Tolkiena, więc jest lepiej. Nie spodziewałem się, że ktoś to potraktuje na poważnie. W sobotę jadę sobie na rowerze, dzwoni telefon, powiadomienia, a tu znajomi piszą mi, że wylądowałem na Wykopie. Od razu to się przekonwertowało w opinie na Filmwebie. Kilkaset komentarzy, każdy podkreślał, że Aleksander Hudzik to prostytutka, fani uważali, że to było na serio i że Amazon mnie przekupił. Ja się jeszcze nie spotkałem z taką formą korupcji, jaką mi zarzucono. Nawet nie wiem, czy ta fanbaza reagowała merytorycznie, raczej histerycznie – zastanawia się Hudzik.
Swoją drogą na wspomnianym Filmwebie Pierścienie Władzy mają szokująco niską średnią ocen 4.5/10. Podobno fandom Tolkiena masowo jedynkował serial – jeżeli to prawda, wówczas idziemy śladem zagranicy; na rottentomatoes ocena krytyków wynosi 84%, ocena widzów – 39. Zapytalibyśmy, komu w ogóle chce bawić się w taką dziecinadę ze sztucznym obniżaniem ocen, ale Piotr Piskozub w tym momencie pokazuje nam treść kolejnej wiadomości, która właśnie do niego przyszła.
I tak tu się żyje w tym dziennikarstwie. Trochę śmiesznie, trochę strasznie, ale przynajmniej nie jest nudno.
Hudzik: Mnie szczególnie rozbawiła taka konstatacja w komentarzach, że Hudzik to ten sam człowiek, co dał 1/10 „Breaking Bad”. Jak coś ci się nie podoba i dasz niską ocenę to źle, ale jak się podoba - to też źle. Toksyczna pozytywność? Teraz zastanawiam się, czy nie zmienić oceny na Filmwebie na jedynkę i podziękować tym komentującym, że dzięki nim zmieniłem zdanie.
Komentarze 0