Adam Krawczak: Raków ma potencjał, by iść w kierunku mistrzostwa (WYWIAD)

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Raków Częstochowa
Jakub Ziemianin/400mm

Jako nastolatek trenował na Florydzie w słynnej akademii Nicka Bollettieriego, próbując zostać zawodowym tenisistą. Karierę uniemożliwiło mu złamanie nadgarstka, więc został menedżerem z sukcesami. Pracował w Dubaju i w dużych europejskich markach. Zostawił je jednak, bo zadzwonił do niego Michał Świerczewski, oferując mu spełnienie marzeń o pracy w piłce. Jako prezes Rakowa. Prezentujemy pierwszą rozmowę z nowym szefem wicemistrzów Polski.

Powtarza się często, że piłka nożna to wielki biznes, więc funkcja prezesa czołowego klubu w Polsce wydaje się olbrzymim wyzwaniem. Jednak jako ktoś, kto prowadził browar Van Pur czy był kierownikiem marketingu Costa Coffee na Europę, chyba nie przeżył pan szoku, rozpoczynając pracę w Rakowie?

Adam KRAWCZAK: - Pod kątem samej liczby osób to faktycznie nie jest duża struktura w porównaniu do tych, którymi zarządzałem. To mi jednak pasuje, bo w takiej sytuacji łatwiej o bezpośredni kontakt z każdym pracownikiem. Mam dwie pasje: pierwsza to piłka nożna, druga to ludzie. Zrozumienie, jak funkcjonują, co ich motywuje, jak zrobić z nich zespół. Trenerem nigdy nie byłem, ale zespoły firmowe prowadziłem w sposób dość podobny. I tu, i tu trzeba codziennie rozumieć, jakie wyzwania stoją przed każdym z pracowników. W dużych firmach zarządza się raczej procesami, a spotkania odbywa się z dyrektorami działów, nie z pracownikami. Choć ja nawet w Van Purze lubiłem czasem pójść na magazyn, by porozmawiać z wózkowymi, czy zobaczyć, co się dzieje w laboratorium. Jestem człowiekiem, który nie lubi być ponad ludźmi, lecz pośród nich.

Mówi pan, że nigdy nie był trenerem piłkarskim. Ale podobno pan chciał. Czynił pan jakieś kroki w tym kierunku?

- Na poziomie trampkarzy byłem niezłym graczem Pogoni Grodzisk Mazowiecki, ale gdy moi rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę do Warszawy, mama niestety wolała, żebym grał w tenisa. Jeśli więc chodzi o bycie zawodnikiem, to byłem, ale nie piłkarskim. Grałem w tenisa w Stanach Zjednoczonych, tam pierwszy raz dotknąłem międzynarodowego świata, ale kontuzja przekreśliła moje szanse na karierę. Po powrocie do Polski zacząłem rozmyślać o karierze trenera. Nie był to jednak dla mnie na tyle dostępny i intratny kierunek, by mocno w to pójść. Zwłaszcza że moja kariera zawodowa po studiach mocno zaczęła się rozwijać. Z tyłu głowy ciągle mi się tliło, by pójść w kierunku uprawnień trenerskich, ale z wiekiem coraz bardziej się to oddalało. Skończyło się więc na tym, że w ramach rozluźnienia tylko wirtualnie prowadziłem różne drużyny. Dlatego cieszę się, że po zdobyciu kompetencji w biznesie, teraz mogę realizować pasję piłkarską z pozycji prezesa klubu.

W pana życiorysie faktycznie można znaleźć informację o studiach w Stanach Zjednoczonych, ale nie wiedziałem, że miało to związek z tenisem. Może pan opowiedzieć, jak do tego doszło?

- Zacząłem grać dość późno, bo w wieku trzynastu lat, ale dość sprawnie mi to wychodziło i szybko nadrabiałem zaległości. Odkąd miałem czternaście lat, co roku w lecie latałem na obóz tenisowy w akademii Nicka Bollettieriego na Florydzie. Spędziłem tam wakacje trzy razy z rzędu. Przed czwartą klasą liceum zostałem zaproszony, by zostać na cały rok. Mieszkałem tam i trenowałem w akademii, uczęszczając do amerykańskiego liceum. Z końcem tamtego roku, grając w koszykówkę, złamałem nadgarstek. Dlatego poszedłem na studia, ale bez stypendium sportowego, co finalnie okazało się zbyt dużym obciążeniem finansowym dla moich rodziców. Po trzech semestrach wróciłem do Polski, zacząłem studia na Akademii im. Leona Koźmińskiego i równocześnie poszedłem do pracy jako kelner. To było tuż po atakach z 11 września i klimat w USA znacząco się zmienił. Zarówno z punktu widzenia finansowego, jak i poczucia, gdzie powinienem być, zdecydowałem się zostać w Polsce.

Jednak nie na długo. Później pracował pan jeszcze choćby w Londynie i Dubaju. Ciągnęło pana w świat?

- W Londynie nie mieszkałem, choć miała tam biuro moja firma. Trafiłem tam dlatego, że Coffee Heaven zostało przejęte przez Costa Coffee, a ja dostałem propozycję pracy jako szef marketingu na Europę. W londyńskiej centrali byłem najrzadziej raz na dwa tygodnie. Bardzo dużo latałem wtedy po rynkach, które obsługiwałem. Tak naprawdę pracowałem wówczas w czternastu krajach, a nie w jednym, bo na tylu rynkach była obecna firma. Dzięki temu międzynarodowemu doświadczeniu przez LinkedIn odezwał się do mnie pewnego dnia headhunter ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, proponując pracę w Dubaju. Akurat mieliśmy małe dzieci i marzyliśmy, żeby się przeprowadzić, dając im szansę poznania innych kultur. Dubaj okazał się świetnym rozwiązaniem. Pojechaliśmy tam wszyscy i bardzo dobrze się nam tam żyło.

Nie wątpię. Dziwię się jedynie, jak to możliwe, że kolejne po Dubaju punkty w pana CV to Rzeszów, Stalowa Wola i Częstochowa. Kontrast chyba nie może być większy.

- To prawda, bo pewnie niewiele osób decyduje się na przeprowadzkę z Dubaju na Podkarpacie. Nie chcieliśmy wyjeżdżać z Emiratów, ale to była propozycja trudna do odrzucenia. Pojawiła się szansa wejścia na stanowisko zarządcze, bo ówczesny prezes już powoli chciał odchodzić z tej funkcji. Przedstawiono mi wizję wejścia do zarządu i grzechem byłoby z niej nie skorzystać. Z dzisiejszego punktu widzenia postrzegam to jako fantastyczny ruch. Podkarpacie bardzo polubiłem, a w Van Purze zmężniałem, zarządzałem strukturą trzech spółek, siedmioma zakładami produkcyjnymi, 1500 pracownikami. To była bardzo głęboka woda, w której nie utonąłem. W Stalowej Woli nie mieszkałem, tylko zarządzałem spółką zależną od Van Pura, która miała tam siedzibę. Wraz z zespołem wymyśliliśmy niepowtarzalny wehikuł, który łączył produkcję puszki z jednoczesnym rozlewem. Dojeżdżałem tam raz, dwa razy w tygodniu z Rzeszowa. Do Częstochowy przeprowadziłem się natomiast z powodu pasji do piłki, a miasto dopiero poznaję.

Raków Częstochowa
Jakub Ziemianin/400mm

Pracując w Van Purze miał pan pierwsze kontakty ze światem piłkarskim, bo zostaliście sponsorem PZPN-u. Z pana strony była w tym jakaś kalkulacja, by zbliżyć się do branży, w której chciał pan pracować?

- Gdy nadarzyła się okazja wzmocnienia marki Łomża przez sponsorowanie Pucharu Polski, bardzo chętnie wskoczyliśmy na ten statek. To było bardzo fajne, dwuletnie doświadczenie. Wtedy pierwszy raz miałem okazję zobaczyć od środka, jak wygląda ten świat. Poznałem prezesa Zbigniewa Bońka, uścisnąłem dłoń Adama Nawałki, byłem na kilku kolacjach dla sponsorów przed finałami Pucharu Polski i do dziś mam na pamiątkę zachowane plakietki z tamtych meczów. Nie miało to jednak związku z moimi planami zawodowymi. Dopóki na horyzoncie nie pokazał się Raków, nie dążyłem do wejścia do piłki, bo nie widziałem miejsca, do którego bym pasował. Ale, że było to w sferze marzeń, gdy pod koniec wakacji rozpoczęliśmy rozmowy z Rakowem, byłem pewien, że to właściwy kierunek.

Menedżerowie z sukcesami raczej niechętnie idą do niepewnego świata piłki. Nie miał pan obaw?

- Kilka motywów miało wpływ na moją decyzję. Głównym było oczywiście to, że to jedna z największych pasji w życiu. Ale gdyby przyszedł do mnie inny klub, pewnie mocniej bym się zastanawiał. Ponieważ znam Michała Świerczewskiego i wiem, jaką jest osobą, wiedziałem, że warto spróbować. Raków ma ogromny potencjał, co też połechtało moje ambicje. Dużo fajnych rzeczy zostało już zrobionych w ostatnich latach, klub odniósł niesamowity sukces, tak szybko przechodząc z II ligi do wicemistrzostwa, Pucharu i Superpucharu Polski, ale widzimy, że może się jeszcze rozwijać. Przekonała mnie wizja na ten klub.

Nie zniechęcało pana, że to branża, w której sukces na końcu mocno zależy od czynnika losowego?

- Na pewno piłka jest tak samo piękna, jak i brutalna, bo wynik sportowy czasem zależy od jednej pechowej sytuacji, czy kontuzji, przez którą plan legnie w gruzach. Możemy się jednak jak najlepiej przygotowywać do sezonu, rozwijać na wszystkich możliwych polach, wspierać sztab szkoleniowy, gwarantując mu narzędzia potrzebne do sukcesu. I zgadzam się w tej kwestii z Michałem Świerczewskim, że jeśli nie myślimy horyzontem jednego sezonu, a pięciu-dziesięciu, sukces w piłce też da się zaplanować. Dlatego chcemy się skupić na konsekwentnej pracy, wzmacnianiu klubu, poprawianiu każdego elementu. Jeśli wykonamy pracę najlepiej, jak potrafimy, to także w piłce osiągniemy sukces.

Wspomniał pan o właścicielu. To z jednej strony racjonalnie myślący biznesmen, ale z drugiej kibic Rakowa, określający samego siebie jako marzyciela. Czy nie będzie panu utrudniało współpracy z zespołem, że pan, w przeciwieństwie do dużej części współpracowników, nie czuje emocjonalnego związku z klubem? Być może doprowadzi to do sytuacji, w której oni będą myśleli sercem, a pan rozumem i trudniej będzie wam się dogadać?

- Nie spotkałem jeszcze w klubie osoby, która nie czułaby emocjonalnego związku z Rakowem. Ja sam też już tymi emocjami obrosłem. Z mojego punktu widzenia fantastycznie zarządza się ekipą tak emocjonalnie zaangażowaną, bo to lwia część pracy każdego menedżera, by zbudować to, co tutaj już mamy. To, że Michał ma pasję, niesamowicie pomaga, bo ciągle chce, by ten klub się rozwijał. Ja akurat zawsze kibicowałem raczej drużynom zagranicznym niż polskim. I to przeważnie takim, które miały klarownie określonego ducha — pierwszą był Manchester United, później Barcelona. Już z tego widać, że mam słabość do klubów, które stawiają na wychowanków. To coś, nad czym będziemy musieli pracować, choć fundamenty mamy bardzo solidne. Już odkąd Raków był w I lidze, zauważyłem, że ten projekt idzie fajnym tempem. Gdy w lecie Raków grał w europejskich pucharach, mocno mu kibicowałem. Wstęp do prawdziwych emocji związanych z tym klubem mam już za sobą. O to więc zupełnie się nie martwię. Łatwo się zakochać w Rakowie, a misja, którą powoli tu rysujemy, też jest piękna. O moje emocje możemy więc być spokojni. Już tutaj są.

Ma pan za sobą pierwszy miesiąc pracy w Rakowie. Było intensywnie, czy raczej spokojnie, dzięki temu, że wszedł pan do poukładanej struktury?

- Spokojnie nie było, ale na pewno bardzo pozytywnie. Nie było to coś diametralnie innego niż to, do czego jestem przyzwyczajony, bo to w końcu praca z ludźmi. Mamy ciekawy skład osobowy, w Rakowie pracuje wiele młodych, zaangażowanych osób, które kochają ten klub. To wielka przyjemność wchodzić do środowiska, gdzie jest taka motywacja do pracy. Trzeba to tylko podtrzymywać. Musiałem poznać sporo nowych rzeczy, bo to trochę inna organizacja od tych, w których wcześniej pracowałem. Tu produktem są emocje. Działamy na rzeczach, które dla wielu osób są ważne. To był ciekawy miesiąc. Sprzyjało mi to, że zacząłem pracę między rundami, więc miałem czas, żeby się wdrożyć, poznać ludzi, zrozumieć specyfikę pracy poszczególnych działów. Najmniej czasu spędziłem z pierwszą drużyną, bo dopiero niedawno wróciła z Turcji, ale to akurat najbardziej poukładany wątek w klubie.

W jakim stopniu w ogóle będzie pan miał kontakt z pierwszą drużyną? Często prezesi polskich klubów muszą się zajmować dosłownie wszystkim, ale akurat Raków ma dość rozbudowane struktury. Nie macie ustaleń, że do pana należy przede wszystkim obszar biznesowy, a sportem pan się nie zajmuje?

- Moje bezpośrednie działania w najbliższym półroczu na pewno będą dotyczyły obszarów biznesowych, organizacyjnych i marketingowych, bo w nich mam największe doświadczenie. W tematach piłkarskich będę brał udział, ale jeśli chodzi o kwestie transferowe, czy tematy związane z pierwszą drużyną, mamy w klubie solidne kompetencje. Moją rolą będzie pomaganie tym ludziom w realizowaniu ich planów. Z czasem, gdy nabiorę większego doświadczenia, pewnie także w ten aspekt będę się angażował bardziej.

Jest pan jednak w specyficznej sytuacji, bo otaczają pana ludzie, którzy w wielu tematach mogą pana odciążyć. Pracuje pan z właścicielem, który rozumie zarówno biznes, jak i piłkę, z czołowym trenerem w Polsce, cenionym dyrektorem sportowym, szefem akademii oraz szefem rady nadzorczej, który dobrze zna środowisko piłkarskie i potrafi się poruszać po korytarzach PZPN-u. To chyba znacznie ułatwi panu pracę.

- Na końcu i tak za wszystko odpowiada jednak prezes. Więc być może nie muszę być w stu procentach odpowiedzialny za wszystkie decyzje podejmowane na każdym szczeblu, ale we wszystkich w jakimś stopniu będę musiał brać udział. To prawda, że mamy dużo silnych kompetencji w różnych obszarach. Właściciel to wizjoner, marzyciel, ambitny człowiek. Wojciech Cygan ma niesamowitą wiedzę w sprawach piłkarskich i duże doświadczenie. Jest też wiceprezesem zarządu PZPN i wiem, że mogę liczyć na jego wsparcie w tematach piłkarskich. Mamy fajną relację. Widzimy się praktycznie codziennie. Trener Papszun to najlepszy fachowiec w kraju. Daleko mi do tego, by mówić mu, jak ma wykonywać pracę. Moją rolą jest jak najlepiej go zrozumieć i wspierać tak, by miał możliwość rozwoju. Tak samo jest z dyrektorem akademii. Marek Śledź ma ogromne doświadczenie, mamy dobrą relację, ale nie jest moim zadaniem mówić mu, jak ma prowadzić akademię. Mam zrozumieć specyfikę jego pracy na tyle, by jak najlepiej pomóc mu realizować wizję na akademię Rakowa. Robert Graf to fantastyczny facet, który wie, co robi i ma duży potencjał. Będę musiał zrozumieć, w jakim kierunku chcemy rozwijać dział skautingu, jak go powiększać, byśmy pozyskiwali coraz lepszych zawodników w coraz korzystniejszych dla klubu kwotach. Będę zaangażowany we wszystkie obszary, ale jako strażnik wizji, który ma równomiernie prowadzić cały klub do przodu.

Wojciech Cygan
Jakub Ziemianin/400mm

Czy jednak w kontekście rozwoju pana kluczowym zadaniem nie będzie przede wszystkim lobbing w mieście, by Raków doczekał się stadionu na miarę ambicji?

- Myślę, że klub zasługuje na stadion, z którego Częstochowa mogłaby być dumna, ale z mojego punktu widzenia jest trochę zbyt wcześnie, by móc coś zadeklarować w tej sprawie. Będę zawsze starał się zbudować jak najlepsze relacje z każdym, kto współpracuje z klubem, bo to na pewno pomaga. Lecz nowy stadion to długi i trudny temat. W tym momencie warunki do rozbudowy infrastruktury są znacznie trudniejsze niż jeszcze dwa-trzy lata temu. A mówimy o bardzo pokaźnej inwestycji, na którą samego klubu nie stać. Będziemy musieli pozyskać pomoc z miasta i być może z innych źródeł. Delikatnie rozmawiamy o planie poprawy całej infrastruktury klubu, ale jesteśmy w tym jeszcze na bardzo wczesnym etapie.

Jesteście wicemistrzem Polski, zimujecie na trzecim miejscu, wydaje się, że szansa na mistrzostwo jest większa niż kiedykolwiek wcześniej. Czuć już w klubie dreszczyk emocji związany z tym, co będzie się działo w najbliższych miesiącach?

- Wszyscy już nie możemy się doczekać pierwszej kolejki. Mieliśmy odprawę z ludźmi odpowiedzialnymi za organizację meczu z Wisłą Kraków i czuć było dużą determinację oraz wielką chęć działania. Każdy klub chce jak najlepszego wyniku już w tym sezonie. Energia w zespole jest fantastyczna. Zawodnicy wrócili z Turcji w bardzo dobrych nastrojach, mamy za sobą udany okres przygotowawczy, zapewniliśmy sobie kilka fajnych wzmocnień, więc liczymy na dobry wynik. Jesteśmy mega nakręceni przed rundą, choć pamiętam z doświadczeń tenisowych, że coraz trudniej podnosi się możliwości, gdy jest się już na pewnym poziomie. Wyzwania, które przed nami stoją, są bardzo wymagające. Oceniamy je realnie, ale to nie znaczy, że załamujemy ręce. Teraz w naszych głowach i w nogach piłkarzy jest to, by stawiać coraz trudniejsze kroki, które są przed nami.

Powiedział pan, że ten klub ma jeszcze potencjał rozwoju. Jest pan pewny, że Raków nie porusza się właśnie w okolicach sufitu możliwości?

- Na pewno ten klub nie spełnił jeszcze wszystkich marzeń, a te wydają mi się dość klarowne. Wszyscy jesteśmy zdania, że Raków ma potencjał, by iść w kierunku mistrza Polski. Ma też potencjał, by w większym wymiarze reprezentować Polskę w europejskich pucharach. Już w tym sezonie byliśmy blisko fazy grupowej Ligi Konferencji Europy. Dodatkowo myślimy ambitnie, żeby ugruntować naszą pozycję jako zespołu z czołowej trójki w Polsce, regularnie grającego w Europie. W dużej mierze chodzi o systematykę, osadzenie się w okolicach szczytu, sięgnięcie po mistrzostwo. Nikt nie myśli o zdobyciu Ligi Mistrzów, bo to jest zarezerwowane dla największych firm w Europie. Realnie patrzymy na swoje marzenia. Jednak naszym zdaniem ten klub ma jeszcze parę sukcesów do osiągnięcia.

Rozmawiał Michał Trela

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0