Nie mamy żadnych wątpliwości – ta premiera była ważna w 2000 roku, a z czasem stawała się jeszcze bardziej znacząca i symboliczna dla całej gry.
Źródła podają, że pierwszy solowy album Fisza ukazał się 26 czerwca. Zazwyczaj, gdy piszemy tekst rocznicowy, to pojawia się w dniu, w którym dany krążek objawił się słuchaczom, ale tym razem musieliśmy się nieco wstrzymać z publikacją. Chcieliśmy bowiem oddać głos braciom Waglewskim jako prowodyrom tego jakościowego zamieszania, lecz ostatecznie nie udało się nam namówić ich na rozmowę.
Szkoda, ale za to przypominamy nasz niedawny tekst o gospodarzu. No i od czego są jednak ludzie, którzy byli zaangażowani w historyczne wydarzenie i mogą opowiedzieć o nim ze swojej cennej perspektywy? Udało nam się zdobyć od nich wypowiedzi, które rzucają więcej światła na jeden z najbarwniejszych debiutów w historii naszego rapu.
Gdy spytałem Marcina Grabskiego aka Tytusa, szefa Asfalt Records, jak podobał mu się odbiór Polepionych dźwięków, od razu zauważył, że nieco przeskoczyliśmy w czasie. Przecież najpierw, raptem rok wcześniej, były Opowieści z osiedlowej ławki składu RHX, które zostały ciepło przyjęte przez słuchaczy. Jak wspomina, kontrakt w imieniu 17-letniego ówcześnie Emade podpisywał jego ojciec Wojciech Waglewski, a to właśnie wspomniany producent spytał pewnego razu po blokowym wydawnictwie: a solo Fisza też cię interesuje?
Czy interesowało – zgadnijcie sami.
- Bartek i Piotrek jako pierwsi w Polsce poszli w fajny i ciekawy sposób w pływającą i łagodną estetykę Native Tongues, w czasach gdy obowiązywała surowa i ostra szkoła Queensbridge slash Compton. Mówiąc dzisiejszym bon motem: ludzie o to nie prosili, ale potrzebowali. Posypały się też pozytywne recenzje w prasie głównego nurtu, gdzie do tej pory polski hip-hop bywał rzadko odnotowywany – mówi Grabski i dodaje, że ksywka rapera stała się w mig wręcz nazwą zjawiska, pewnej odnogi w polskim rapie, nie do końca wtedy poważnie traktowanego.
I faktycznie – nawet z perspektywy czasu słychać, że słuchacze mieli wtedy do czynienia z czymś niecodziennym. Oto w środowisku pojawił się facet, którego długie, gawędziarskie teksty aż skrzyły się inteligencją i z prędkością Usaina Bolta uciekały od mentalu, w którym były osadzone polskie rymy i bity. Otwartość i postrzeganie rapu jako bardzo pojemnej formy twórczej musiały imponować tym z nieco bardziej otwartymi głowami, no i mainstreamowi, który jednak nigdy nie zdołał przemielić Fisza w swoich żarnach.
Lata 2000-2001 były zresztą kluczowe w budowaniu marki Asfaltu, który stał się naturalnym matecznikiem rapu mówiącego o czymś szerszym i innymi słowami niż konkurencja – logicznym, nieco bardziej uszczypliwym i zabawnym dopełnieniem jazdy starszego Waglewskiego był nieszablonowy Koniec żartów Łony, a O.S.T.R. stał się szybko marką zjednującą odbiorców jak kraj długi i szeroki.
Wróćmy jednak do tej otwartości. Niespodziewanym featuringiem na krążku był ten Mamadou Dioufa, senegalskiego człowieka-orkiestry – wokalisty, animatora kultury i działacza społecznego. Kiedy zagadnąłem Tytusa o tę gościnkę, powiedział mi, że braterski duet znał się ze wspomnianym, ale ta historia jest nieco bardziej skomplikowana.
- Nagrałem swoją pierwszą kasetę z Orkiestrą Kiniora w 1994 roku. Podczas koncertów promocyjnych spotkałem Voo Voo w Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Tam rozmawiałem pierwszy raz z Wojtkiem, tatą Bartka. Później grałem z zespołem przez 5 lat. Bywałem w domu Waglewskich na Ursynowie. Tak poznałem całą rodzinę, ale nie wiedziałem nawet wtedy, że Bartek muzykuje – zaczyna swoją opowieść Diouf. O późniejszym wydawniczym wydarzeniu zdecydowała, jak zaznacza sam zainteresowany, przyjaźń z ojcem braci.
Oczywiście propozycja wyszła jednak od gospodarza; Senegalczyk nie pamięta już, czy odpowiedział tak, czy też może spróbuję. Pewne jest za to, że nie parał się rapem. Przecinka cechowała się więc spontanicznością: - Usłyszałem dźwięki kawałka Balon dopiero w mieszkaniu, gdzie nagrałem swój wokal. Nie dostałem muzyki przed tym. Improwizowałem tekst.
Żeby jednak nie było – liryka rapującej części braterskiego duetu zrobiła na nim bardzo duże wrażenie. Według Dioufa Fisz bawi się słowem, a to potrafią tylko prawdziwi artyści.
- No i tytuł albumu to czyste malarstwo! Bardzo miło wspominam tę współpracę. Niemożliwe, że minęło już 20 lat! – dziwi się muzyk.
Faktycznie - te dwie dekady zleciały naprawdę niepostrzeżenie.