Po trzech przegranych z rzędu meczach Arsenal potrafił pokonać kolejno Chelsea i Manchester United, a to oznacza, że Kanonierzy wrócili na serio do gry o Ligę Mistrzów. Jednego rywala załatwili sami, pokonując drużynę Ralfa Rangnicka na The Emirates, drugi potknął się sam – Tottenham nie dał rady Brentford. West Ham United przegrał na Stamford Bridge i praktycznie wypisał się z walki o Top 4.
To był naprawdę solidny weekend z Premier League. Arsenal mocno go otworzył, zwyciężając w starciu z United, które powitało w wyjściowym składzie Cristiano Ronaldo. Portugalczyk zdobył setną bramkę w Premier League, ale to młody zespół Mikela Artety dyktował warunki gry i miał jeszcze sporo szczęścia – sędzia Craig Pawson nie odgwizdał jedenastki dla gości, a drugiej, już podyktowanej, nie wykorzystał Bruno Fernandes, który z rzutów karnych myli się niezwykle rzadko.
NIE ZAWSZE WINNY MAGUIRE
Piłkarze MUTD wyszli na to spotkanie, wiedząc już kto poprowadzi ich w nowym sezonie. Na Old Trafford dogadano się z Erikiem Ten Hagiem, ale zespół zagrał po staremu i nie umiał odgonić od siebie traum, związanych z porażką na Anfield. Okazało się również, że nie wszystko można zrzucić na Harry’ego Maguire’a – kapitan usiadł tym razem na ławce rezerwowych, a defensywa nadal grała koszmarnie.
Siedem goli The Gunners, strzelonych w dwóch ostatnich meczach, to znakomity sygnał dla kibiców z czerwonej części północnego Londynu, bo drużyna obudziła się w najlepszym możliwym momencie, gdy wszyscy wchodzą w ostatni wiraż i będą finiszować w sprinterskim stylu. Tego samego nie mogą powiedzieć fani Tottenhamu. Spurs grają w tym roku bardzo dobrze, ale ostatnie tygodnie to ofensywny paraliż ekipy Antonio Conte. Najpierw porażka z Brighton u siebie, a teraz remis na Brentford Community Stadium. Być może gościom zabrakło zawodnika tej klasy co Christian Eriksen. Duńczyk zagrał przeciwko swoim byłym kolegom z boiska bardzo dobre spotkanie, był bardzo aktywny, a beniaminek może mówić o sporym pechu, bo piłka trafiała w poprzeczkę, a potem w słupek po strzałach Ivana Toneya.
ROZSZYFROWANI
Strata do Arsenalu wynosi tylko dwa punkty, gorszą informacją dla Conte jest to, że rywale rozszyfrowali sposób gry jego drużyny. Zarówno Brighton, jak i Brentford nie dały się rozpędzić świetnemu trio Kane-Son-Kulusevski, a przecież to ich gole i asysty miały przesądzić o Champions League dla Tottenhamu. Kluczowy zdaje się być mecz derbowy z Arsenalem, ale przecież starcia z Liverpoolem na Anfield, nieobliczalnym Leicester City, czy walczącym o utrzymanie Burnley, które sensacyjnie pokonało Wolverhampton, będą równie trudne, szczególnie w takiej dyspozycji. Tottenham słynął wcześniej z tego, że stwarzał widowiska, tak było z Southampton czy z Manchesterem City, tymczasem dwa ostatnie spotkania były torturą dla oglądających.
Strata do Arsenalu wynosi tylko dwa punkty, gorszą informacją dla Conte jest to, że rywale rozszyfrowali sposób gry jego drużyny.
Manchester City wygrał swój mecz, bo i musiał, rywalem był beznadziejny Watford. The Citizens regularnie obijają zespół z Vicarage Road – to była ich piętnasta z rzędu wygrana z tym przeciwnikiem, w historii angielskiej piłki nie było jeszcze takiej rywalizacji. W tych piętnastu zwycięskich starciach Man City strzelił Watfordowi 58 goli, stracił zaledwie osiem bramek.
Bardziej zdziwiły cztery gole Gabriela Jesusa. Brazylijczyk po odejściu Sergio Aguero miał być jego naturalnym następcą i przejąć obowiązki strzeleckie, jednak nie odegrał ważnej roli w tym sezonie. Pierwszy hat trick jego autorstwa w koszulce City przyszedł w idealnym momencie. Jesus miał udział przy pięciu golach – cztery to jego dzieło, przy jednym asystował. Takiej sztuki poprzednio dokonał wspomniany Aguero, który zdobył aż pięć bramek w spotkaniu z Newcastle United, siedem lat temu.
ZNÓW ORIGI
Piłkarze Pepa Guardioli byli przed niedzielnymi derbami Merseyside zrelaksowani i czekali na ruch Liverpoolu. The Reds wytrzymali ciśnienie, Everton próbował, szarpał, ale jakość stojąca po stronie gospodarzy wzięła górę. Divock Origi znów to zrobił. Napastnik wszedł z ławki rezerwowych i zdobył jedenastą bramkę w roli dżokera w rozgrywkach Premier League. Pobił tym samym klubowy rekord należący do Daniela Sturridge’a. Belg upodobał sobie Everton – to już szósty gol strzelony Evertonowi. Nic dziwnego, że kibice Liverpoolu tak uwielbiają Divocka.
Everton jest w coraz trudniejszej sytuacji, już przed pierwszym gwizdkiem na Anfield wpadł do strefy spadkowej, za sprawą wygranej Burnley. Frank Lampard miał świadomość jak trudne czeka go wyzwanie i porażka nie jest żadnym zaskoczeniem. The Toffees czują chłód Championship mocniej niż kiedykolwiek. Klub, który dwa lata temu snuł potężne plany, dziś jest na największym zakręcie od dekad.
Siedem goli The Gunners, strzelonych w dwóch ostatnich meczach, to znakomity sygnał dla kibiców z czerwonej części północnego Londynu, bo drużyna obudziła się w najlepszym możliwym momencie, gdy wszyscy wchodzą w ostatni wiraż i będą finiszować w sprinterskim stylu.
Na Etihad z nadzieją wypatrują meczu Liverpoolu, który piłkarzom Juergena Kloppa przyjdzie zagrać na St. James’ Park w Newcastle, bo Sroki są ostatnio w świetnej dyspozycji. Pierwszy raz od czterech lat wygrali cztery mecze Premier League z rzędu, błyszczy Bruno Guimaraes, a jeśli Joelinton kończy spotkanie z dubletem, to wiedz, że coś się dzieje.
PRIORYTETY MOYESA
Angielskie zespoły czekają teraz występy w europejskich pucharach. David Moyes, menedżer West Hamu United, traktuje starcie z Eintrachtem Frankfurt w Lidze Europy tak poważnie, że posadził na ławce rezerwowych i Jarroda Bowena, i Declana Rice’a. Chelsea wygrała dzięki pięknej akcji Marcosa Alonso i Christiana Pulisicia, wcześniej z boiska wyleciał Craig Dawson, który do 80. minuty grał w defensywie koncertowo. Rzut karny po jego faulu na Romelu Lukaku miał na gola zamienić Jorginho, najlepszy egzekutor jedenastek w Premier League, ale zatrzymał go Łukasz Fabiański. Polak ma już 9 obronionych jedenastek w ciągu ostatnich sześciu lat. Pod tym względem nie ma lepszego specjalisty w Anglii. Zostanie mu jednak tylko indywidualna satysfakcja, bo West Ham ogólnie zawiódł w meczu na Stamford Bridge. Thomas Tuchel straszył ostatnio swoich zawodników, że Liga Mistrzów w kolejnym sezonie to jeszcze nic pewnego, ale ta derbowa wygrana daje im duży spokój.
Komentarze 0