Zachwyty nad tym, do jakiego wysiłku Austriacy zmusili Włochów, nie powinny nas pchać do myśli, jak wiele zepsuło się w polskiej reprezentacji od czasu, gdy ogrywaliśmy ich w eliminacjach. Obie drużyny już wtedy znajdowały się na drogach do tego, co później osiągnęły na Euro 2020. Tyle, że kiedy trzeba było patrzeć na drogi, my patrzyliśmy na wyniki.
Patrząc, jak w sobotni wieczór Austriacy potrafili nie tylko sypać Włochom piach w tryby, ale i odważnie doskakiwać do nich zorganizowanym pressingiem, zamykać linie podań i wyprowadzać groźne bezpośrednie ataki, wielu osobom w Polsce stawały przed oczami wspomnienia z eliminacyjnych meczów z tą drużyną. Tyle że każdy widział je w innym kontekście. Dla niektórych to, że Austriacy teraz potrafią tak dobrze grać z faworytem, a jeszcze całkiem niedawno z nami przegrywali, było dowodem, że z Jerzym Brzęczkiem reprezentacja Polski była silniejsza. Dla innych świadczyło to o tym, że nie w każdym momencie wynik jest jedynym, co się liczy i na co trzeba patrzeć.
ROZMOWA O PRZYPADKU
Gdy rozmawia się o piłce z laikami, którzy wiedzą, że zajmujesz się nią zawodowo, to najtrudniejsza sprawa do wytłumaczenia. “Dlaczego przegrali?” - słyszysz, spotykając sąsiada na parkingu. “Bo mieli pecha”. Nie brzmi to jak wiarygodne wytłumaczenie fachowca. Albo: “co takiego zmienił ten trener, że zaczęli wygrywać?” - pytają w windzie. “Nic, miał szczęście, to minie”. Nie coś takiego chcesz usłyszeć od kogoś, o kim wiesz, że ogląda dziesiątki meczów, czyta na ten temat książki, pisze artykuły, gada w telewizji i chciałbyś dla siebie uszczknąć część jego wiedzy. A to często najprawdziwsze wytłumaczenie.
PALIWO DO DYSKUSJI
Wiele jest teorii co do tego, dlaczego akurat futbol, a nie jakakolwiek inna dyscyplina aż do tego stopnia zawładnęła masową popularnością. Do mnie najbardziej przemawia ta o stosunkowo wysokim prawdopodobieństwie wygranej słabszego zespołu. Są sporty, w których znając przedmeczowy układ sił, nie można mieć wielkich złudzeń. Zwłaszcza jeśli rywalizacja toczy się do trzech lub czterech zwycięstw. W turniejowej piłce, gdzie decyduje jeden mecz, który może zostać rozstrzygnięty przez przypadkowy epizod, nawet ktoś, kto teoretycznie nie ma żadnych szans, może jechać na stadion z całkiem sporymi nadziejami. Z losowości piłki wynika też jeszcze jedna konsekwencja sprzyjająca globalnej popularności: jako że nie zawsze wygrywa lepszy, otwiera się przepastny baniak z paliwem do dyskusji między ludźmi.
GRA OPINII
Ile razy słyszymy zarzut, że chyba oglądaliśmy inny mecz. To zarzut zawsze prawdziwy. Wszyscy oglądamy inne mecze. Patrzymy na to samo, ale widzimy co innego. Działa to tak samo w przypadku katastrof, wypadków samochodowych i wszelkich zdarzeń, które później muszą zrekonstruować różni ludzie. Każdy wyławia inne szczegóły, każdy odbiera daną sytuację inaczej, na każdym co innego zrobi większe wrażenie. Jako że sam wynik w piłce nożnej nie rozstrzyga, kto rzeczywiście grał lepiej, dzień po meczu zawsze można dyskutować. Z faktami się nie dyskutuje, ale w futbolu bardzo niewiele jest niepodważalnych faktów. Nie przez przypadek mówi się, że to gra opinii. Oczywiście, że na końcu liczy się tylko wynik. Pytanie, kiedy jest koniec. I czy na pewno chodzi o koniec pojedynczego meczu.
WIĘCEJ NIŻ WYNIK
Po tamtym wymęczonym zwycięstwie w Wiedniu (pierwszym meczu w eliminacjach) napisałem w “Przeglądzie Sportowym” być może zbyt odważną tezę, że skoro awans jest już zapewniony, teraz nastał czas na budowanie drużyny. Że przy obecnej formule i tak łatwej grupie, rozpoczętej jeszcze od ogrania na wyjeździe jedynego sensownego kontrkandydata, nie ma powodu, by z samego awansu na mistrzostwa robić sukces i jedyny cel. Że te eliminacje muszą nam służyć czemuś więcej niż tylko dopisywaniu punktów do tabel. Na końcu, czyli na turnieju, liczy się tylko wynik. Ale wcześniej chodzi o to, by zwiększać prawdopodobieństwo dobrego wyniku na turnieju. A prawdopodobieństwo dobrego wyniku zwiększa się dobrą grą. Tekst spotkał się oczywiście ze sporą krytyką. Bo za wcześnie przesądzam sprawę awansu. Bo w futbolu chodzi o wynik, nie o dobre wrażenie. Bo pismaki narzekają na Brzęczka, nawet gdy wygrywa. Ale gdyby Brzęczek pomyślał wtedy podobnie, dziś pewnie pracowałby dalej. Wszak Zbigniew Boniek też w końcu doszedł do wniosku, że ta reprezentacja ma wyniki, ale zmierza donikąd.
ZESPÓŁ Z LEPSZEJ LIGI
Austriacy zdobyli w meczach eliminacyjnych z Polską jeden punkt na sześć możliwych. Ale nie zmierzali donikąd. W Wiedniu przegrali pechowo (xg 1,87 do 1,35 na ich korzyść), w Warszawie Polska zremisowała cudem (xg 2,44 do 1,06 dla Austrii). Gracze Franco Fody przyjechali na Stadion Narodowy jak po swoje. Rozgrywali, gnietli, zakładali pressing. Wyglądali jak zespół z zupełnie innej kultury. Lepszej. Aż selekcjoner musiał się tłumaczyć, że tam prawie wszyscy grają w Bundeslidze, a u nas są gracze z League Championship. Sam wynik był dla Polski korzystny — pozwalał utrzymać przewagę nad wiceliderem grupy i gwarantował korzystny bilans bezpośrednich spotkań w razie równej liczby punktów. Ale w futbolu, zwłaszcza eliminacyjnym, nie patrzy się tylko na wynik. Trzeba też patrzeć na grę, by próbować zgadywać, dokąd zespół zmierza.
TE SAME DROGI
Patrzymy na Austriaków na Euro 2020, jak przełamują opór walecznej Macedonii Północnej, jak dominują nad Ukrainą, do jakiego wysiłku zmuszają Włochów i zazdrościmy. Pytamy, co poszło nie tak, że drogi obu drużyn tak się rozjechały. Tymczasem one się nie rozjechały. Polacy i Austriacy w eliminacjach nie byli na jednej drodze. Polacy jechali po drodze donikąd, Austriacy jechali po drodze do rozwoju. Dwa lata później Polacy dojechali donikąd, Austriacy się rozwinęli. Sugerowanie, że gdyby nie zmiana selekcjonera, Polacy byliby na podobnym, albo nawet lepszym poziomie, to albo kompletne niezrozumienie piłki, albo przedawkowanie publicystyki. Polacy zdobyli z Austrią cztery punkty, bo mieli szczęście i uznawali, że liczy się tylko wynik. Austriacy zdobyli z Polską jeden punkt, bo mieli pecha. Ale na dłuższą metę dobra (to nie znaczy efektowna, ofensywna, lecz zorganizowana, niebazująca na przypadku i indywidualnych umiejętnościach) gra zwykle się broni. Nie powinniśmy być niczym zdziwieni. Rozdźwięk między obiema drużynami — na niekorzyść Polski! - było widać już bardzo dawno. Tyle że my zorientowaliśmy się zbyt późno, by zdążyć to zmienić.