W Marvel Cinematic Universe niezmiennie trwa karnawał superbohaterów, ale na ulicach Gotham City nie ma już dla nich miejsca. Kiedy na ekrany kin wchodził Joker, kreślono porównania do Taksówkarza. I były one tak samo uzasadnione, jak teraz litania Chinatown, Siedem, Zodiak przy Batmanie.
W bólach się rodził ten film. Jeszcze na początku poprzedniej dekady realna wydawała się groźba, że projekt zostanie niemal samodzielnie zrealizowany przez Bena Afflecka. I jakby Batman v Superman: Świt sprawiedliwości nie był wystarczająco upiorny – na pewnym etapie zanosiło się na to, że Jared Leto powtórzy rolę Jokera z Suicide Squad. W obliczu rozmaitych perturbacji Batman trafił jednak do Matta Reevesa, który zaczął pisać scenariusz od nowa i podjął głośną decyzję o sięgnięciu po Roberta Pattisona. Potem nastąpiła z kolei pandemia COVID-19. A przecież nawet bez realizacyjnych i globalnych trudności przejęcie mitologii Mrocznego Rycerza z rąk Christophera Nolana było wystarczająco karkołomnym wyzwaniem. Po blisko dwóch dekadach można o tym zapomnieć, ale reżyser Śledząc, Memento i Bezsenności nie tylko podłączył pod tlen Bruce'a Wayne'a, który wiele wycierpiał z rąk Joela Schumachera. On dokonał kinematograficznego przewrotu, dopisując psychologiczną głębię i wiarygodny suspens do superhero movies.
Mając z tyłu głowy ciężar gatunkowy The Dark Knight Trilogy, najbardziej zastanawiało więc, jak Reeves odbije się od Nolana. I pewien niepokój towarzyszył jego statementom, że pisał scenariusz w rytm Something In The Way Nirvany, a jego bohater ma wiele wspólnego z Kurtem Cobainem Gusa Van Santa. Ale Batman to nie post-grunge tylko neo-noir. Reżyser odpowiedzialny wcześniej za Pozwól mi wejść czy Ewolucję planety małp zaczął od sięgnięcia po komiksy Rok pierwszy, Długie Halloween, Ego i Rok zerowy, żeby w końcu podjąć decyzję o zrobieniu filmu detektywistycznego. To długo pozostaje wręcz kameralne kino o rozwikływaniu sprawy seryjnego mordercy, jak u Finchera w mieście skorumpowanym jak Los Angeles u Polańskiego. Jest nawet staroszkolny narrator jak w klasykach z kanonu.
W mrocznym i deszczowym Gotham, które równie dobrze mogłoby być współczesną metropolią, co Nowym Jorkiem z Taksówkarza, zostaje bestialsko zamordowany burmistrz, kandydujący na kolejną kadencję. Przy okaleczonym ciele sprawca pozostawił zaszyfrowane wskazówki. Podąża za nimi zamaskowany mściciel; młody Bruce'a Wayne – spadkobierca fortuny, który po śmierci rodziców wypisał się ze społeczeństwa i samotnie wymierza sprawiedliwość szumowinom. Śledztwo w sprawie Riddlera stopniowo obnaży przed nim mechanizmy, rządzące miastem. Zmusi go także do zmierzenia się z własnym dziedzictwem.
Kilka lat temu Christian Bale został zapytany na Toronto International Film Festival o rady dla Roberta Pattinsona. Odpowiedział, że nowy Batman nie powinien słuchać żadnych rad, a o tym, że da się udźwignąć nawet najbardziej ikoniczną kreację przekonał Heath Ledger w korespondencyjnym pojedynku z Jackiem Nicholsonem. I trochę jak w trylogii Nolana – Pattison z kamienną twarzą i najntisowym cierpiętnictwem dźwiga Człowieka-nietoperza, ale najbardziej w pamięć zapada Paul Dano jako złoczyńca, który w rozmowie z dziennikarzem Entertainment Weekly przyznawał, że głębokie wejście w rolę wpędziło go w bezsenność. Początkowo jest go niewiele na ekranie, wedle zasady, że najbardziej boimy się tego, czego nie widać. Skrywa się za kostiumem, który szybko wzbudził sensację w sieci. Doskonały jest jednak, gdy pokazuje prawdziwą twarz; wykazując fizyczne podobieństwo do Jeffreya Dahmera, kanibala z Milwaukee; balansując między wybuchami wściekłości, a fajtłapowatością.
Casting nie jest więc tutaj żadnym problemem. Zoë Kravitz to najlepsza Kobieta-kot, jaką można było sobie tylko wyobrazić. Doskonałe jest u Colina Farrella odejście od komiksowości Danny'ego DeVito w kreacji Pingwina na rzecz gangsterki niemal jak z Zakazanego imperium...
Batman poważnie zawodzi jednak na ostatniej prostej pod względem rozwiązań fabularnych. Gdy w pogoni za spektakularnym finałem przestaje być opowieścią o rozwiązywaniu kryminalnych zagadek. Gdy traci tempo i realizm przez cheesy fajerwerki. Gdy przestaje być najlepszym filmem Davida Finchera, którego nie nakręcił David Fincher. Nie pomaga w tym także dopisany na siłę społeczno-polityczny kontekst, chociaż supervillain na miarę czasów QAnon mógł się udać, gdyby został potraktowany poważnie, a nie jako pretekst.
Staje się więc Batman w pewnym stopniu filmem straconej szansy, ale jest nadzieja, że po Batman: Początek nastąpi Mroczny Rycerz. Daje ją choćby mocny finał, stanowiący hołd dla bestiariusza DC Comics.
Komentarze 0