Z twarzy podobny do księcia Harry’ego. Nie ma budowy gladiatora, ale kiedy Kevin De Bruyne stawia nogi na murawie, zamienia się w superbohatera i nie potrzebuje do tego peleryny. Dziś niewiele osób chce pamiętać, że Chelsea powiedziała mu: „sorry, nie nadajesz się”. Przed trzydziestką rozkwitł tak wspaniale, że coraz częściej ma prawo śnić o Złotej Piłce.
Angielska piłka wraca po stu dniach przerwy. Kevin De Bruyne gra przeciwko Arsenalowi tylko ponad godzinę, ale to wystarczy, by w typowy dla siebie sposób zdemolować przeciwnika. Nieżyczliwi mogliby zapamiętać jedno niefrasobliwe podanie do przeciwnika, ale protokół meczowy wie swoje. Liga już wie, że podczas pandemii jedno się nie zmieniło. Belg nadal jest kosmitą. Zdjęcie z jednego z treningów Manchesteru City, na którym wygląda, jakby lockdown spędził na zjadaniu wszystkiego co wpadło mu w ręce, można potargać. Kiedy świat się śmieje z Kevina, wyszydzając jego nadwagę, on śmieje się z całego świata – pokazując umiejętności. I upomina o asysty. Uważa bowiem, że Premier League nie zaliczyła mu dwóch prawidłowych w tym sezonie. – Nie wiem, dlaczego – rozkłada ręce, prowadząc własną klasyfikację.
SZEPTY KLOPPA
Za moment De Bruyne skończy 29 lat. Sporo czasu zajęło mu wejście na tak wysoki poziom, ale kiedy to już nastąpiło, w grze pomocnika Manchesteru City zobaczyliśmy coś okrutnego dla rywali. Niesamowity spokój. Wreszcie zrozumiał, że ta liga to jego plac zabaw. Czas na show. W tym sezonie KDB nie zagrał w trzech meczach. Manchester City przegrał wszystkie trzy. Pep Guardiola chętnie rotuje składem, jednak De Bruyne jest mózgiem jego zespołu. Katalończyk bezpieczniej czuje się wtedy, gdy król kreacji jest na boisku. Belgijski reżyser kina akcji nie musi już reklamować swojej twórczości. Jakość poprzednich produkcji, konsekwencja, wysoka forma na przestrzeni kilku ostatnich lat, czynią z niego piłkarza, któremu Premier League musi kłaniać się w pas. Znamienny był obrazek, kiedy Liverpool pokonał Manchester City i Juergen Klopp podszedł właśnie do KDB, by pogratulować mu występu. Nikt nie słyszał, co szepcze pomocnikowi City do ucha, jednak można się domyślać, że były to same komplementy. Tak naprawdę tamtego dnia Belg był jedynym piłkarzem, który stanął na wysokości zadania, sam nie mógł jednak pokonać The Reds.
Jeśli przyjrzymy się czterem ostatnim sezonom w wykonaniu De Bruyne, to zobaczymy pomocnika, o jakim marzy każdy trener. Jest do bólu skuteczny, a liczby robią wrażenie. Reprezentant Belgii to jedyny zawodnik Premier League, który w czterech minionych kampaniach zanotował za każdym razem co najmniej 16 asyst. Ale wciąż uważał, że jest co poprawić i do tej perfekcyjnej obsługi kumpli z drużyny potrzebował dorzucić więcej goli. Teraz ( przed meczem z Burnley) ma ich już 9 – to jego najlepsze rozgrywki pod względem liczby trafień w karierze.
W statystykach przy jego nazwisku od lat dużo się dzieje. W obecnym sezonie nie jest inaczej. Trzy gole po strzałach zza pola karnego, najwięcej okazji stworzonych kolegom – blisko 100. Choć najbardziej imponują dwie inne liczby. 81 strzałów na bramki przeciwników i 317 (!!!) piłek zagranych w pole karne rywali. Oczywiście, jak każdy geniusz, czasem bywa niezrozumiany przez innych. Gdyby partnerzy wykorzystywali wszystkie stwarzane przez niego szanse, Manchester City najprawdopodobniej byłby wciąż w grze o mistrzostwo Anglii. Nie zmienia to jednak faktu, że De Bruyne dostarcza liczby regularnie, z częstotliwością, jakiej Premier League wcześniej nie widziała. Od kiedy pojawił się na boiskach nad Tamizą, zanotował już 62 asysty, nikt się nawet do tego nie zbliżył w całym tym okresie. Asystuje co 182 minuty – to rekord ligi. Dobrą formę przekłada też na grę w kadrze. Przed wybuchem pandemii imponował skutecznością, gdy jeździł na zgrupowania reprezentacji. W ostatnich pięciu występach w barwach narodowych zdobył cztery bramki.
POROZUMIENIE Z GUARDIOLĄ
Aż trudno uwierzyć, że chłopak, który przychodził do Chelsea z Genku za kilka milionów funtów, został na Stamford Bridge tak łatwo potraktowany. Oczywiście – był młodszy i dziś, z perspektywy czasu, wszystko wygląda inaczej, jednak pomylić się aż tak? Podczas całego sezonu 2013-14 De Bruyne zagrał w Premier League zaledwie trzy mecze. Kiedy odchodził do Wolfsburga, nikt nie widział w nim giganta na miarę piłkarza sezonu w Bundeslidze. To co wyrabiał w VfL przyprawiało o zawroty głowy – 27 asyst, w tym 20 w lidze. Wicemistrzostwo Niemiec i puchar tego kraju, w finale strzelił zresztą gola Borussii Dortmund. Był gotowy na Anglię. Choć twierdził, że nie ma niczego do udowodnienia, to musiał czuć satysfakcję, że wracał jako wielka gwiazda, warta kilkadziesiąt milionów funtów. Jednak rzeczywistość przerosła chyba jego najśmielsze oczekiwania – z Manchesterem City zdobył już sześć trofeów, w tym potrójną koronę w poprzednim sezonie.
Pep Guardiola twierdzi, że KDB to piłkarz kompletny. – Bez piłki jest pierwszym wojownikiem w drużynie, z piłką widzi wszystko – chwali pomocnika Katalończyk. Guardiola wiedział, że dostaje w swoje ręce zabójczą zabawkę, znał De Bruyne jeszcze z Bundesligi, przecież kiedy Wolfsburg sięgał po drugie miejsce na koniec sezonu, Bayern był mistrzem. Obaj nie muszą zbyt wiele rozmawiać, ale nie chodzi o to, że się nie lubią, po prostu Belg w lot łapie o co chodzi menedżerowi, rozumieją się praktycznie bez słów. – Mamy identyczną wizję gry – wzrusza ramionami pytany o współpracę z Guardiolą.
Działa to w prosty sposób. Pep daje królowi kreacji wolność, a ten wykonuje jego polecenia bez mrugnięcia, jeśli jest taka potrzeba. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ich współpraca potrwa dłużej, bo przyszłość w City KDB uzależnia od spraw pozaboiskowych – jeśli w życie wejdzie zawieszenie klubu na dwa lata w rozgrywkach LM, Belg raczej nie zostanie na Etihad Stadium. I trudno mu się dziwić, jest stworzony do gry o najwyższe cele. Pokazał to zresztą w pierwszym meczu przeciwko Realowi Madryt, przed zawieszeniem rozgrywek piłkarskich spowodowanym koronawirusem.
Jeśli nie grasz w Realu lub Barcelonie, trudno jest sięgnąć po Złotą Piłkę. Ale można spróbować. Gdyby De Bruyne poprowadził City do triumfu w Champions League, jego szanse na to trofeum z pewnością by wzrosły. Co będzie dalej? Selekcjoner belgijskiej kadry Roberto Martinez uważa, że De Bruyne to urodzony zwycięzca, a szkoda byłoby – dla całego piłkarskiego świata – gdyby swoich umiejętności nie mógł pokazać na najważniejszej arenie w klubowym futbolu.
Na razie cieszmy się, że nie poszedł jeszcze w ślady Edena Hazarda i możemy go oglądać na boiskach Premier League. Anglia była mu zresztą pisana. Jako dziecko oglądał „Match of the Day”, a w pierwszym występie przed kamerami, gdy był małym dzieckiem, opowiadał, że lubi Liverpool i Michaela Owena. – Mama dorastała w Anglii, dziadek wciąż tam mieszka – mówił w wywiadzie udzielonym Jermainowi Jenasowi przed dwoma laty. – Zawsze oglądałem angielski futbol. Z Wolfsburga mogłem iść do Bayernu lub PSG, ale wybrałem City, bo wiedziałem, że tam będę mógł grać taki futbol, jaki chcę, widziałem, co tam się szykuje, kogo chcą ściągnąć.
Nie pomylił się. Niewiele brakowało, by z Chelsea trafił do Dortmundu. Otwierała się szansa, bo Mario Goetze przeniósł się do Monachium i można było wypełnić po nim lukę w BVB. Ale Jose Mourinho się nie zgodził. De Bruyne miał dostać więcej okazji do gry w Londynie. Tak się nie stało. Obaj rozmawiali ze sobą dwa razy. Belg chciał odejść i tylko to komunikował portugalskiemu menedżerowi. Generalnie uważa, że zawodnicy nie powinni chodzić do trenera i dyskutować z nim, bo to on podejmuje decyzje i jest szefem. Niech sobie rządzi, byle nie wtrącał mu się do roboty. Guardiola chyba lepiej zrozumiał konstrukcję psychiczną piłkarza i w podzięce otrzymał kilka arcydzieł. A to z pewnością jeszcze nie koniec historii.
