Można się ekscytować, że Polska pojedzie na mundial z atakiem z Barcelony i Juventusu. Ale to dla Januszy. Tak naprawdę wiele wskazuje, że pojedzie w najgorszym kadrowo momencie od kilkunastu lat.
Antoni Piechniczek jak zwykle szedł pod prąd. Gdy piłkarska Polska ekscytowała się, czy Robertowi Lewandowskiemu uda się wyrwać od nielubianego u nas niemieckiego giganta do Barcelony, której sama nazwa wywołuje gęsią skórkę, były selekcjoner patrzył na wszystko z perspektywy mundialu. I mówił w “Sporcie”, że Lewandowski powinien poczekać. Że rok szybko zleci, jeśli dalej będzie mu tęskno do Barcelony, może tam przejść za darmo w 2023. A na razie powinien się skupić na mundialu. Zmiana klubu to zamieszanie. Szum. Wywiady. Szukanie nowego domu. Adaptacja dzieci w przedszkolu. Poznawanie nowej ligi. Nowych kolegów z drużyny. Generalnie wszystko, co utrudnia optymalne przygotowanie się do mundialu. Zwłaszcza że przecież urlop polskiej gwiazdy był w tym roku wyjątkowo niespokojny, bo trzeba było co chwilę udzielić jakiegoś wywiadu przypominającego, że już nie chce grać w Bayernie. Lewandowski nie posłuchał. Albo miał inne priorytety niż mistrzostwa świata. Albo uznał, że nowe bodźce i wyzwania tylko mu pomogą w optymalnym przygotowaniu się do prawdopodobnie ostatniej tak wielkiej imprezy reprezentacyjnej w życiu.
Być może kapitan reprezentacji Polski ma rację i o niego wcale nie powinniśmy się martwić. Ale nawet jeśli Barcelona działa na wyobraźnię jeszcze trochę bardziej niż Bayern, zasadniczo sytuacja od dziesięciu lat się nie zmienia. Do Euro 2012 przystępowaliśmy z Robertem Lewandowskim zdobywającym podwójną koronę z Borussią Dortmund. Do Euro 2016 z Lewandowskim będącym gwiazdą Bayernu. Do mundialu 2018 z Lewandowskim będącym światową gwiazdą. Do Euro 2020 z Lewandowskim w glorii zwycięzcy Ligi Mistrzów. To wystarczająco wiele imprez, by nauczyć się, że to nie od Lewandowskiego zależy powodzenie reprezentacji Polski na wielkim turnieju. On zawsze jest wartością dodaną, ale najlepsze mistrzostwa za jego życia zagraliśmy, gdy strzelił jednego gola w przegranym meczu ćwierćfinałowym. To nie Lewandowski, lecz jego otoczenie, decyduje o sile reprezentacji. A to wygląda chyba najsłabiej od czasów, gdy Leo Beenhakker wprowadzał go do kadry pod koniec poprzedniej dekady.
Na Euro 2012 mieliśmy nie tylko Lewandowskiego, ale też świetnie funkcjonującą z nim dwójkę z prawej strony, czyli Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka. Na Euro 2016 przypadły szczyty karier kilku innych piłkarzy. Kamila Glika, który wyróżniał się wtedy w Serie A. Grzegorza Krychowiaka, który robił furorę w Sevilli. Arkadiusza Milika, opromienionego tytułem króla strzelców w Ajaksie Amsterdam. Kamila Grosickiego, który miał za sobą świetny sezon we Francji. Czy Piszczka, który utrzymywał wysoki poziom w Dortmundzie. Na każdy kolejny turniej Polacy wysyłali mniej piłkarzy znaczących w skali europejskiej. W Rosji już coraz mniej mieliśmy z Błaszczykowskiego, ale za to w górę poszedł Zieliński. Za Jerzego Brzęczka mieliśmy chwilową eksplozję Krzysztofa Piątka. Za Paulo Sousy byliśmy w stanie wystawić w drugiej linii Jakuba Modera czy Mateusza Klicha dobrze grających w Premier League. Tymczasem na ten moment, gdy oderwie się wzrok od Camp Nou, trudno znaleźć za granicą Polaka, na którym przyjemnie byłoby zawiesić oko.
RYZYKO MILIKA
Dobrze brzmi, że w Katarze będziemy mogli wystawić atak z Barcelony i Juventusu. Jednak nawet gdy przyjrzeć się drugiemu polskiemu hitowi transferowemu tego lata, akurat z perspektywy kadry nie musi to być dobra informacja. I to już zupełnie pomijając Piechniczkowe aspekty, typu przeprowadzka, adaptacja do nowej drużyny czy innego miasta. Przenosiny Arkadiusza Milika do Turynu to wielka sprawa i wspaniały wpis w jego życiorysie. Jednocześnie jednak wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to skazanie się na ławkę. Jak na napastnika tej klasy, 28-latek zaskakująco rzadko w swojej karierze gra w piłkę. Na jedenaście sezonów, jakie spędził w seniorskiej piłce, tylko w trzech rozegrał ponad połowę możliwych minut w lidze – raz w Ajaksie, dwa razy w Napoli. Składały się na to bardzo ciężkie kontuzje, ale też decyzja o nieprzedłużeniu kontraktu w Neapolu. Odejście do Marsylii wydawało się o tyle sensownym ruchem, że dawało mu szansę, by wreszcie być numerem jeden w ataku, czego sam potrzebuje, by czuć się dobrze i pewnie. Wybór roli zmiennika Dusana Vlahovicia to niekoniecznie dobra informacja dla Czesława Michniewicza. Jeśli nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, w stylu poważnej kontuzji Serba, wiele wskazuje na to, że Milik poleci do Kataru po miesiącach mało regularnej gry. Dla Januszy “Milik z Juventusu” pewnie brzmi lepiej niż “Milik z Ajaksu”. Ale realnie większe szanse na odciśnięcie piętna na reprezentacji miał naładowany pewnością siebie Milik z Ajaksu.
BRAK PRZYGOTOWAŃ
Rozgrywanie mundialu w środku sezonu, zaledwie dziesięć dni po tym, jak zatrzymają się rozgrywki ligowe, sprawia, że selekcjonerom zostanie jeszcze mniej możliwości niż zwykle, by odrestaurować zawodników, którzy w miesiącach poprzedzających turniej grali mało. Mając kilka tygodni przygotowań, można było czasem wziąć kogoś, kto na obozie dojdzie do siebie. Teraz trzeba będzie grać praktycznie z marszu. Trenerzy kadr nie będą mieli czasu, by pracować nad aspektami fizycznymi. Będą mieli takich zawodników, jakich zastaną. Będą mogli jedynie chwilę popracować z nimi taktycznie, przećwiczyć stałe fragmenty gry i trzeba będzie ruszać do akcji. Tym większe znaczenie ma, jaka to będzie runda jesienna dla zawodników poszczególnych drużyn. Przy specyfice katarskiego mundialu czasem więcej sensu będzie miało wystawienie słabszego zawodnika będącego w dobrej formie niż potencjalnie lepszego, którego jednak trzeba by odbudowywać. Patrząc weekend w weekend w rozpiskę występów reprezentantów, Michniewicz może na razie popaść w depresję.
POŁOWA BEZ GRY
Na dwa zgrupowania, które dotąd miał do dyspozycji, polski selekcjoner powołał łącznie 41 piłkarzy. Tylko osiemnastu z nich, czyli mniej niż połowa, może pod koniec sierpnia powiedzieć o sobie, że rozpoczęła nowy sezon od regularnej gry. Z tym że i tu są pewne “ale”. Bo Kamil Glik wprawdzie gra, ale wciąż w Serie B, czyli na poziomie, z którego ambitne reprezentacje rekrutują ewentualnie głębokich rezerwowych, a nie liderów formacji albo całej drużyny. Jan Bednarek, jego potencjalny partner z defensywy z każdym dniem gra coraz mniej i niewykluczone, że jeszcze w tym okienku zmieni klub na taki, w którym będzie bardziej potrzebny niż w Southampton.
NIELICZNI W TOP 5
Patryk Kun i Kamil Grosicki wprawdzie grają, ale w Ekstraklasie, a nie ma co ukrywać, że różnica poziomów między występami w polskiej lidze a przeciwko Argentynie czy Meksykowi na pewno będzie spora. W ligach top 5 regularnie występuje w tej chwili tylko jedenastu Polaków, za chwilę dojdzie dwunasty, bo Wojciech Szczęsny wyleczył już uraz, który wyhamował go na początku rozgrywek. Z tej dwunastki trzej — Szczęsny, Drągowski i Skorupski – to bramkarze. Kiwior, Bereszyński i Reca grają w klubach będących kandydatami do spadku z Serie A, Wieteska w typowanym do walki o utrzymanie w Ligue 1. Spośród graczy z pola występują w solidnych klubach z najsilniejszych lig świata Robert Lewandowski, Przemysław Frankowski, Karol Linetty, Matty Cash i Piotr Zieliński, choć przy tym ostatnim też trzeba postawić znak zapytania, bo przez całe lato mówiono o jego możliwym odejściu z Napoli i o jego słabnącej pozycji w klubie. Na razie utrzymał miejsce w składzie, ale nie jest przesądzone, że tak będzie w dłuższej perspektywie. Z całą pewnością 28-latek miewał już we Włoszech lepsze momenty.
RODZYNKI W PUCHARACH
Kadrowe ubóstwo wśród Polaków grających na wysokim poziomie widać też po uczestnikach faz grupowych europejskich pucharów. Jesienią regularnie w Lidze Mistrzów powinniśmy oglądać Lewandowskiego, Szczęsnego, Zielińskiego (jeśli utrzyma miejsce), Milika (jeśli akurat trener uzna, że warto dać odpocząć Vlahoviciowi) i Kamila Grabarę (kolejnego bramkarza, który aktualnie leczy kontuzję). W Lidze Europy jest szansa na częste oglądanie występów Tomasza Kędziory z Dynama Kijów, który z kolei, z wiadomych przyczyn, na co dzień będzie grał w znacznie słabszej niż jeszcze kilka lat temu lidze, Jakuba Piotrowskiego z Łudogorca oraz Sebastiana Szymańskiego z Feyenoordu. Może dojdzie do nich Tymoteusz Puchacz, który na razie nie mieści się w kadrze meczowej Unionu Berlin, ale przed rokiem akurat w pucharach dostawał jakieś szanse. W Lidze Konferencji Europy, oprócz graczy Lecha, może ewentualnie dojść Patryk Szysz z Basaksehiru, który na razie nie znajduje się w orbicie zainteresowań kadry i w pucharach grał tego lata mało, ale nie najgorzej wszedł do ligi tureckiej i może zdoła się przebić. To wszystko daje jednak w porywach siedem do dziesięciu nazwisk polskich graczy z pola. Na 96 klubów występujących w Europie.
DŁUGA PRZERWA KRYCHOWIAKA
By wyłowić często grających Polaków, selekcjoner będzie musiał zaglądać niżej. Do podupadłej ligi greckiej, by przyjrzeć się Damianowi Szymańskiemu z AEK-u Ateny. Do Championship (to akurat mocny poziom) dla odbudowywanego w Birmingham Przemysława Płachety. Do strzelającego w Stanach Zjednoczonych Karola Świderskiego. Do odrodzonego w 2. Bundeslidze Dawida Kownackiego. I tu powoli lista się kończy. Spośród graczy, których Michniewicz dotąd nie powoływał, Kamil Piątkowski z Salzburga leczy kontuzję, Kacper Kozłowski, po odbiciu się od Brighton, próbuje sił w Holandii, dokąd być może warto się wybrać dla odkurzenia Pawła Bochniewicza, który zaczął regularnie grać w Heerenveen po kontuzji. Ale to wciąż dramatycznie mało meczów z udziałem Polaków do obejrzenia w każdy weekend. Można wprawdzie spojrzeć, jak w lidze saudyjskiej radzi sobie Grzegorz Krychowiak, lecz on i tak do mundialu pojawi się na boisku maksymalnie osiem razy. Tamtejsza liga wystartowała w ten weekend, a zakończy się blisko miesiąc przed mundialem, by dać gospodarzom lepszą szansę przygotowania się do meczów m.in. z Polską. Krychowiakowi taka przerwa akurat pewnie jednak nie ułatwi przyjazdu na mistrzostwa w dobrej formie.
LISTA ZMARTWIEŃ ZDROWOTNYCH
Michniewicz musi liczyć, że w końcu zacznie się skracać lista jego zmartwień. Na straty są już praktycznie spisani Moder, który nie zdąży wyleczyć kontuzji oraz Pestka, który przed tygodniem zerwał więzadła. Ale może coś drgnie z Adamem Buksą, który na razie nie zadebiutował w Lens z powodu urazu przywiezionego jeszcze z poprzedniego zgrupowania kadry. Trzeba liczyć, że z problemami zdrowotnymi w końcu upora się Salamon, że Jacek Góralski po urazie na początku pobytu w Bochum zdoła sobie wywalczyć miejsce w Bundeslidze i że Krystian Bielik, gdy się wyleczy, będzie grał w Birmingham.
Buksa w Lens. Dlaczego ten transfer ma sens?
ZMIANA OSTATNIĄ SZANSĄ
Pozostali nie walczą z kwestiami zdrowotnymi, lecz z rywalami do miejsca w składzie. Od siedzenia na ławce bądź na trybunach zaczęli sezon Klich czy Nicola Zalewski. Krzysztof Piątek, Sebastian Walukiewicz czy Michał Helik musieliby w ostatnim tygodniu okna transferowego podjąć naprawdę dobre decyzje, by jeszcze dać sobie szanse na mundial po tygodniach albo nawet miesiącach bez gry. Czyli zrobić tak, jak Szymon Żurkowski, który, nie przebiwszy się we Fiorentinie, wrócił do Empoli. Nie pozwoli mu to pewnie skonsumować finansowo dobrego poprzedniego sezonu, ale za to da szansę regularnej gry w kluczowym okresie przed mundialem. Zagraniczna kariera Kamila Jóźwiaka nie ruszyła z kopyta po przeprowadzce za ocean. Już lepiej wyglądają wyczyny Konrada Michalaka w Turcji. Ale to też przecież nie jest zawodnik, o którym można myśleć w kontekście podstawowego składu kadry.
Raj Jacka Góralskiego.Dlaczego nie było dla niego lepszego miejsca niż Bochum
WALKA KAMIŃSKIEGO
Nie najlepiej dzieje się też z Polakami w Bundeslidze. Robert Gumny u nowego trenera po okresie przygotowawczym nie zdołał sobie wywalczyć miejsca w podstawowym składzie i na razie ma problemy z grą w Augsburgu. Marcin Kamiński po awansie z Schalke utrzymał miejsce w jedenastce tylko na pierwszy mecz, lecz po porażce trener błyskawicznie z niego zrezygnował. Walczy natomiast Jakub Kamiński, w tej chwili chyba największa polska nadzieja na jakieś świeże nazwisko radzące sobie w Europie. Dobrze, że w Wolfsburgu po okresie przygotowawczym nie zagrzebał się na trybunach jak wielu jego poprzedników, ale na razie dostaje tylko pierwsze minuty, ostatnio zagrał w podstawowym składzie, korzystając na problemach zdrowotnych Patricka Wimmera. Przed nim jeszcze długa droga, by można było powiedzieć, że nie przepadł po transferze do Niemiec. Dobrze, że walczy, by utrzymać się na powierzchni. Gdyby jednak stworzyć indeks formy polskich zawodników na początku sezonu, mielibyśmy w nim Lewandowskiego, bramkarzy i długo nic. Gdyby nie dwa hity transferowe, którymi mogliśmy się zająć tego lata i odwrócić wzrok od reszty rynku transferowego, trzeba by dojść do wniosku, że niebezpiecznie zbliżyliśmy się do czasów późnego Pawła Janasa i wczesnego Leo Beenhakkera, gdy szczytem osiągnięć było to, że polski piłkarz gra w Racingu Santander albo Olympiakosie Pireus. Mniej więcej z takich zasobów będzie za dwa miesiące czerpał Czesław Michniewicz, wysyłając powołania na mundial.
Komentarze 0