Bilet do niedostępnego świata. Gdy dziennikarz zostaje prezesem klubu

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
bartnickiglowne.jpg
MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Przez lata pracowali w telewizjach i gazetach, wyrabiając sobie mocne nazwiska w branży medialnej. Teraz Leszek Bartnicki, Dariusz Czernik i Marcin Jaroszewski, jako prezesi dużych klubów, poznają futbol od drugiej strony.

Marcin Jaroszewski przez lata wyrobił sobie sprawdzony model działania, gdy jego drużyna ma dowieźć do końca skromne prowadzenie. - Wchodzę do samochodu i włączam głośno muzykę, by nie słyszeć odgłosów stadionu. Po tylu latach już mniej więcej wiem, kiedy jest gol dla nas, kiedy dla rywali, kiedy jest nieuznany, a kiedy sędzia pokazuje kartkę. Każdy ma jakiś sposób, by nie dostać na meczu wylewu. Ja mam taki – opowiada. Dariusz Czernik nie ma problemu z wysiedzeniem na trybunach, bo od początku stoi. - Każdy mecz oglądam z jednego miejsca. Niemal tego samego, w którym w latach siedemdziesiątych siedziałem z ojcem – mówi. Leszek Bartnicki ma trudności, by odnaleźć się na fotografiach po wygranych ważnych meczach. - Na zdjęciach po spotkaniu z ŁKS-em, które dało nam awans do ćwierćfinału Pucharu Polski, prawie siebie nie poznawałem – przyznaje. Wszyscy trzej kiedyś oglądali mecze na chłodno, analitycznym okiem dziennikarza. Później przeszli na drugą stronę. Dziś są prezesami klubów. Jaroszewski od siedmiu lat zarządza I-ligowym Zagłębiem Sosnowiec. Bartnicki w lipcu trafił do GKS-u Tychy. Po sąsiedzku, ale w ekstraklasie, szefem jest Czernik, którego w styczniu powołano na stanowisko prezesa Górnika Zabrze. Weszli do świata, do którego wcześniej mieli wstęp tylko, gdy umówili się na wywiad.

ODDALAJĄCE SIĘ ŚWIATY

Kiedyś obie dziedziny były sobie bliskie. Józef Szkolnikowski w dwudziestoleciu międzywojennym należał zarówno do grona założycieli Polskiego Związku Piłki Nożnej, jak i „Przeglądu Sportowego”. Razem z nim dziennik zakładał Edward Cetnarowski, późniejszy prezes Cracovii. Rudolf Wacek był prezesem Pogoni Lwów i jednocześnie sprawozdawcą sportowym Polskiego Radia. W kolejnych dekadach od czasu do czasu znajdowały się kolejne postaci, które poznały zarówno życie działacza, jak i opisującego jego pracę dziennikarza. Michał Listkiewicz na długo przed tym, jak został prezesem PZPN, pracował m.in. w „Tempie” czy „Sporcie”. Ryszard Niemiec, dzisiejszy prezes Małopolskiego ZPN to były redaktor naczelny „Tempa” czy „Dziennika Polskiego”. Cracovię do ekstraklasy wprowadzał Paweł Misior, jako dziennikarz związany choćby z „Tygodnikiem Powszechnym”. A mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków jako prezes zdobył Janusz Basałaj, wieloletni komentator telewizyjny. W trakcie ponad stu lat istnienia polskiego futbolu i polskiej prasy sportowej uzbierało się sporo osób, które spróbowały tego chleba z obu krańców. Kariery takie jak Jaroszewskiego, Czernika czy Bartnickiego to wciąż jednak rzadkość. Światy działaczy i dziennikarzy wydają się jednak raczej odległe.

KUMULACJA NA POŁUDNIU

Gdy w 2013 roku Jaroszewski zostawał prezesem Zagłębia, po tym, jak kierował redakcją sportową TVP Katowice, a wcześniej pracował w „Przeglądzie Sportowym”, niewiele klubów szło podobną drogą. Sosnowiczanie grali wtedy w II lidze. Jaroszewski pomagał w sformalizowaniu współpracy Zagłębia z Legią Warszawa. Zaangażował się na tyle mocno, że w końcu otrzymał ofertę pracy. - Może to dobrze, by dziennikarz, który ileś lat pisze i myśli, że wie, potem sprawdził wiedzę na żywym organizmie. Ja przekonałem się, że wiedziałem bardzo mało, za to bardzo wiele mi się wydawało – przyznaje.

jaroszewski.jpg

Bartnickiego, który był komentatorem m.in. Orange Sport czy Polsatu Sport, do wejścia w świat zawodowego futbolu przekonała w 2016 roku Chojniczanka, która powierzyła mu funkcję dyrektora zarządzającego. Ledwie pół roku później otrzymał ofertę objęcia posady prezesa w rodzinnym Lublinie. W lipcu zeszłego roku wrócił do I ligi już jako prezes GKS-u Tychy. Czernik z kolei, po rozstaniu ze „Sportem”, w którym był szefem działu piłki nożnej oraz zastępcą redaktora naczelnego, został w 2017 roku kierownikiem działu sportu w Muzeum Miejskim w Zabrzu. Dwa lata później trafił do zarządu Górnika, a w tym roku został prezesem. W ten sposób na szczycie trzech dużych klubów z województwa śląskiego stanęli byli dziennikarze. A nawet czterech, bo choć Paweł Żelem z Piasta Gliwice jest już wieloletnim działaczem, który pracował w kilku klubach ekstraklasy, przed laty był redaktorem naczelnym „Słowa Sportowego”, tygodnika wychodzącego na Dolnym Śląsku.

ZAWODY BEZ URLOPÓW

Żaden z szefów klubów nie jest przekonany, czy to nagromadzenie zbiegów okoliczności, czy już tendencja. - To zawsze trudne pytanie, gdzie powinno się szukać prezesów. Ktoś powie, że to powinni być finansiści, ktoś, że menedżerowie, którzy nie muszą mieć pojęcia o piłce. Ja jestem zdania, że znajomość branży bardzo pomaga. Nie podjąłbym się bycia prezesem firmy budowlanej, bo nie znam się na budownictwie. Dziś nie ma wielu dziennikarzy, którzy są po studiach stricte dziennikarskich. Ten zawód wykonują ludzie z różnym wykształceniem. Ja akurat skończyłem studia ekonomiczne. Monika Olejnik jest po zootechnice. Nie jest tak, że jeśli ktoś jest dziennikarzem, zna się tylko na tym – przekonuje Bartnicki. Czernik zwraca uwagę, że obie role wymagają dobrej współpracy z ludźmi. - Dziennikarstwo było pracą w grupie, w której trzeba było rozdzielać obowiązki i wykazywać się zaufaniem. Bez tego trudno byłoby robić gazetę. Tak samo jest w klubie, w którym pracują ludzie znający się na swoich dziedzinach. Trzeba im zaufać i dobrze zorganizować ich pracę – podkreśla. A Jaroszewski zauważa, że zarówno w dziennikarstwie, jak i w życiu prezesa, dzień pracy trwa całą dobę. - Chcąc oddać się sprawie, pracuje się cały czas. Dotyczy to również dni wolnych i wakacji – twierdzi.

PREZESOWANIE NIE USZLACHETNIA

Nie ma co jednak ukrywać, że mimo różnych cech oraz umiejętności, które przydają się w jednym i w drugim świecie, a także wieloletniej znajomości piłkarskiego środowiska, wielu rzeczy, jakie spotykają ich w roli prezesów, kompletnie się nie spodziewali. - Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, jak wiele podmiotów pracuje na rzecz klubu piłkarskiego. Nie wiedziałem, ile pracy trzeba wykonać na linii klub-miasto, nawet jeśli jest się miejskim klubem. Nie zdawałem sobie sprawy, że środowisko menedżerów jest aż tak drapieżne i bezwzględne. Dość szybko się do tego przystosowałem i zacząłem w tym funkcjonować. Na pewno nie stałem się jako prezes klubu lepszym człowiekiem, ale wiem, że jeśli chcę tu być, muszę grać tak, jak grają ze mną. Nawet jeśli nie zawsze się z tym wewnętrznie zgadzam – otwarcie mówi Jaroszewski.

Bartnicki nie ma wątpliwości, że oba światy najbardziej różni jedno słowo: - Odpowiedzialność. Jeśli coś się stanie na meczu, bo ktoś spadnie ze schodów albo odpali race, ja za to odpowiadam. Jeśli dziennikarz napisze, że transfer jakiegoś napastnika jest super, bo to zawodnik ograny w różnych ligach, a potem tak nie będzie, może napisać, że to było bez sensu, bo już przed transferem od pół roku nie strzelił gola i można się było spodziewać, że będzie niewypałem. W takiej sytuacji, jeśli jesteś działaczem i podpiszesz z napastnikiem kontrakt, zostajesz z nim na długie miesiące i ponosisz finansowe konsekwencje tej decyzji – podkreśla.

TELEFON OD DENTYSTKI

Ich przypadki różni miejsce pracy. O ile Czernik i Jaroszewski zarządzają dziś w klubach, które znają od lat i których życie relacjonowali już jako dziennikarze, o tyle Bartnicki w Tychach nie trafił do środowiska, z którego wyrósł. Jako że ma już porównanie obu sytuacji, bo prowadząc Motor, pracował w rodzinnym mieście, wie, że czasem łatwiej jest być człowiekiem z zewnątrz. - Gdy pracowałem w Lublinie, zadzwoniła kiedyś do mnie moja dentystka i spytała o zawodnika, na którego nałożyliśmy karę finansową, bo wyjechał bez zgody klubu na testy. Chciała, żeby ją anulować, bo jej przyjaciółka dentystka to jego przyszła teściowa. Takie sytuacje się zdarzają. Nie są łatwe. Nie dlatego, że będę bał się potem pójść do dentysty, ale jeśli podejmie się jakąś decyzję, później będzie się spotykać daną osobę na ulicy do końca życia – tłumaczy.

czernik.jpg

TRUDNO MARZYĆ

Czernik i Jaroszewski widzą jednak sporo zalet tego, że wchodzili do klubów, które bardzo dobrze znali. - Wejście do klubu miałem zdecydowanie ułatwione, bo znałem wszystkich. Nie było kogoś, z kim nie zamieniłbym choć kilku słów w życiu. Dlatego od razu byłem u siebie – podkreśla Jaroszewski. Zgadza się z nim Czernik. - To, że od trzydziestu lat znam wszystkich ludzi związanych z Górnikiem, a oni znają mnie, moje przemyślenia, mój sposób pracy przyczyniło się, że zostałem wybrany. Gdybym nie był stąd, na pewno bym tej propozycji nie dostał, bo z jakiej racji? - mówi prezes, który wychował się za płotem stadionu Górnika. - Jako czterolatek biegałem po boiskach, na których trenowali Lubański, Gorgoń, Oślizło – wspomina. Mimo to nie mówi o objęciu funkcji prezesa zabrzańskiego klubu jako o spełnieniu marzeń. Bo... o czymś takim trudno było nawet marzyć. - Pamiętam, że w latach osiemdziesiątych, po szkole średniej przeszła mi przez głowę myśl, co trzeba zrobić, by zostać prezesem Górnika. Odpowiedź była jasna: iść na politechnikę, a potem zostać dyrektorem jednej z zabrzańskich kopalń. To pokazuje, jakie życie jest przewrotne. Dziś w Zabrzu nie ma już ani jednej kopalni, a od dziesięciu lat żaden prezes Górnika nie był związany z górnictwem – zwraca uwagę.

STRACONE SERCE

To zrozumiałe, że w miarę poznawania od środka życia klubu, cała trójka dochodziła do wniosku, że jako dziennikarze nie wiedzieli wielu rzeczy o funkcjonowaniu takiego przedsiębiorstwa. Nawet jeśli rozmawiali z setkami ludzi z branży i kilka razy w tygodniu szwendali się po korytarzach. W pewnym stopniu objęcie funkcji prezesa zmieniło też jednak ich stosunek do dziennikarzy, czyli dawnych kolegów z branży. Najmocniej pobrzmiewa to u Jaroszewskiego, który najdłużej jest prezesem. - Z wieloma żyję bardzo dobrze, szanuję ich i rozumiem ich sytuację, bo widzę, że jest trudniejsza niż kiedyś. Są jednak tacy, którzy myślą, że jestem ich dobrym kumplem i mogą napisać obojętnie co, a potem zadzwonią i dziwią się, o co mi chodzi. Do kilku osób straciłem serce. Gdy widzę, że dzwonią, rozmawiam, ale niezbyt chętnie – przyznaje prezes Zagłębia.

Bartnicki dzięki doświadczeniu z drugiej strony dobrze rozumie, jak drobnym gestem można pomóc pracującym na stadionie dziennikarzom. - Rozumiem, że komuś, kto komentuje mecz na mrozie, dobrze przynieść w przerwie ciepłą herbatę. Nie dlatego, że nie może sobie jej kupić, tylko dlatego, że przerwa dla niego nie trwa piętnaście minut, tylko znacznie krócej – zaznacza. Irytują go z kolei rzeczy wyssane z palca albo takie, które wychodzą na światło dzienne, choć klub próbował je utrzymać w tajemnicy, by nie dowiedziała się konkurencja. Czernik podchodzi do tego inaczej. - Na razie nie ma takiego dziennikarza, który miałby tyle newsów z Górnika, ile ja miałem. Cieszę się, że klub jest szczelny, ale naprawdę szanuje dziennikarzy, którzy się czegoś dowiedzą. Czasem się zastanawiam, skąd mają tę wiedzę, bo nie ode mnie. Szacunek, bo na tym polega ten zawód. Za rzetelne informacje – czapki z głów. Byłoby zresztą niepoważne, gdyby ktoś, kto dwadzieścia pięć lat był dziennikarzem, nagle się od tego środowiska odciął – akcentuje.

DROGA BEZ POWROTU?

Prezes Górnika zdaje sobie sprawę, że przechodząc do świata działaczy, kupił bilet w jedną stronę. - Byłem krótko przed pięćdziesiątką. Powiedziałem sobie, że teraz, albo może już nigdy. Czułem, że to moment na jakąś zmianę. Lecz wiedziałem, że do dziennikarstwa już nie będzie powrotu – mówi. Jego koledzy po fachu są w tej kwestii mniej kategoryczni. - Nie wiem, czy podołałbym wszystkim dzisiejszym wymogom kliknięć, zasięgów, czy na dziennikarstwo bardziej reporterskie, które by mnie interesowało, byłoby w ogóle miejsce. W pisaniu newsów i relacji z meczów już bym się nie odnalazł. Ale na pewno pierwszą rzeczą, jaką zrobię, gdy kiedyś przestanę być prezesem, będzie wyjazd na urlop. Taki prawdziwy – mówi prezes Zagłębia. Bartnicki z kolei niczego nie wyklucza. - Chciałbym jeszcze kiedyś skomentować mecz, bo bardzo to lubiłem. Nikt mi nie mówił, że to one way ticket. Zwłaszcza że gdybym dziś wrócił do dziennikarstwa, nie wydaje mi się, że byłbym gorszy, bo rozumiem więcej niż wcześniej. Pewnie mało kto z takiej drogi wraca, ale trudno mi przewidzieć, jak się potoczy moje życie. W tym roku skończę 38 lat. Bez względu na to, ile reform jeszcze będzie, mam trochę pracy do emerytury. Może kiedyś będę prowadził schronisko w górach? Zawsze chciałem – uśmiecha się Bartnicki.

Na razie cała trójka po odniesieniu sukcesu w jednej branży, stara się go odnieść w drugiej. Jaroszewski w pewnym sensie już go odniósł, bo Zagłębie wprowadził z II ligi do ekstraklasy, do której stara się teraz wrócić. - Życie pokaże, czy jesteśmy tak dobrzy, czy jest taka mała konkurencja i trudno znaleźć kogoś na to stanowisko – podsumowuje Czernik. Wielu dziennikarzy poucza prezesów, jak powinni pracować, jakie decyzje podejmować i jak zorganizować świat futbolu, by stał się lepszy. Leszek Bartnicki, Marcin Jaroszewski i Dariusz Czernik to nieliczni, którzy dostali okazję skonfrontowania własnych pomysłów z rzeczywistością.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.