Kamil Grosicki wszystko zepsuł. Polska od grilla i memów nigdy mu tego nie wybaczy. Nagle obudził się Arkadiusz Onyszko i każe przepraszać selekcjonera, bo ten wygrał z rezerwami 49. drużyny świata.
Nie wiem, czy to dobry moment na zadowolenie. Wynik z Bośnią i Hercegowiną studzi emocje, ale mam wrażenie, że za chwilę znowu wrócimy do tej samej dyskusji. Kibic nie jest ślepy. Ta kadra kręci się w kółko.
To jest reprezentacja, która łączy, niestety głównie wtedy, gdy trzeba sięgnąć po kij i trochę się nad nią poznęcać. Kadra z twitterowymi trendami pt.: „Buzzer” i „Wuja”, szczególna pod tym względem, że na głównych portalach ma nawet swoje eksponowane miejsce przeznaczone na memy. To co kiedyś było dumą dziś jest szyderą. A spirala się nakręca, bo jak mawia klasyk: jeśli bierzesz trenera z Wisły Płock, to grasz jak Wisła Płock.
Momentami przesadzamy z tą krytyką Brzęczka, to jasne, ale nie da się nie zauważyć, że ta reprezentacja nie ma pozytywnej twarzy. W ciągu dwóch lat przyzwyczailiśmy się do syndromu oblężonej twierdzy, szukania wyimaginowanych przeciwników i wewnętrznego pospinania do tego stopnia, że towarzyskie mecze Ligi Narodów rozgrywamy jakbyśmy grali o życie.
Za mecz z Bośnią i Hercegowiną można Brzęczka chwalić, bo wygrał, a przez przynajmniej 45 minut była to kadra z energią na jaką czekamy. Selekcjoner po meczu nie opowiadał, że jest zadowolony. Wspomniał nawet, że wyzbył się tego słowa, a to znaczy, że koryguje błędy. Śmieszą mnie jednak tweety Arkadiusza Onyszki, że selekcjonera trzeba przepraszać. Niby za co? Nie ma zespołu, który wywołuje u ludzi większe emocje niż kadra narodowa, a to znaczy, że zawsze będzie bulgotało, zwłaszcza po takich spotkaniach jak ostatnio z Holandią. Onyszko znowu zakłada różowe okulary i mówi o złych Polakach. Że w Danii jest inaczej. Już to kiedyś słyszeliśmy. To, że krytykować może tylko ten, który grał w piłkę - też już było.
Wczorajszy mecz dał Brzęczkowi chwilę spokoju, ale czy w dłuższej perspektywie to coś zmienia? Nie czuję się po nim spokojniejszy. Nie możemy porównywać się do zespołu, który podszedł do meczu z Polską jak do sparingu, bo najważniejszy mecz gra za miesiąc w barażach o Euro i który Edina Dżeko wystawia na ostatnie pół godziny, żeby roztruchtał spotkanie z Włochami. Porównujmy się do Holandii, odnieśmy się do tego, że na tle takiego rywala nie potrafimy zarządzać piłką, a nasz Narodowy Model Gry to wślizg, wślizg i długa laga. Zachwycamy się Jackiem Góralskim (słusznie), bo jeździł na tyłku, a może powinniśmy pomyśleć, dlaczego zagrał więcej prostopadłych piłek niż Piotr Zieliński? To, że Piotr w dwóch spotkaniach tylko raz skutecznie obsłużył napastników, a ci w sumie oddali jeden strzał jest sygnałem, którego nie da się zagłuszyć. A takich rzeczy jest więcej. Pudrowanie nie da postępu.
Mecz z Bośnia i Hercegowiną przypomniał wszystkie wygrane z eliminacji Euro 2020. Ostatecznie szalę przesądzały indywidualne umiejętności piłkarzy, a nie jakiś bajeczny plan selekcjonera. Nikt nie powie, że choć trochę posunęliśmy się do przodu. Liga Narodów mogła być poligonem doświadczalnym dla młodych, tymczasem Karbownik i Walukiewicz zagrali równe zero, ot dwie samolotowe wycieczki w czasie pandemii i zobaczenie z bliska Van Dijka z De Jongiem. To też wpływa na szarzyznę końcowego obrazka.
Brzęczek nie musi podobać się ludziom, ale nawet tutaj wystawia się na strzał. Za miesiąc znowu wrócimy z dyskusją, że na kadrę jest za krótki, że marnuje niezłe pokolenie i że przegapiono moment, by zastąpić go kimś nowym i bałagan posprzątać. Po meczu z Bośnią nikt raczej nie zapisze się do programu „Wybacz mi”, by wysłać do PZPN-u bukiet kwiatów.