CENTROSTRZAŁ #30. Uznanie na Śląsku. Przyjemność z oglądania Lukasa Podolskiego

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Górnik Zabrze
Tomasz Kudala/Pressfocus

Przez lata znaliśmy go powierzchownie, jako uśmiechniętego chłopaka, który zawsze dobrze mówił o Polsce i obiecywał, że kiedyś zagra w Górniku. Jednak dopiero oglądanie tego, jak traktuje występy w Ekstraklasie, pokazuje dobitnie, że w wizerunku mistrza świata nie ma grama fałszu. On naprawdę ma mentalność ulicznego grajka, który widząc, że na pobliskim Orliku toczy się mecz, rzuca się w jego wir. To najcenniejsza lekcja, jaką może dać wszystkim ligowcom.

Po piątkowym wpisie na Twitterze, w którym zachwycałem się, jak poważnie od strony piłkarskiej potraktował przyjazd do Polski Lukas Podolski, zaatakował mnie Tomasz Poręba, europoseł PiS-u, znany także jako mecenas Stali Mielec. Nie spodobało mu się, że zaliczyłem Mielec do grona nieekskluzywnych wyjazdów, w których uczestniczy piłkarz Górnika Zabrze w trakcie jesieni pięknej kariery. Nazwał to nawet “stygmatyzacją małych miejscowości”, populistycznie dodając: “Myślałem, że współczesny piłkarz ma grać dla kibiców i „tułać”, zarówno po miastach gdzie jeżdżą tramwaje, a w jednym jest nawet metro, jak i mniejszych ośrodkach. I że właśnie o to w piłce chodzi”. To piękna wizja i bardzo romantyczna. Niestety oderwana od rzeczywistości. Tłumacząca w pewnym stopniu, dlaczego Legia Warszawa nigdy nie wygrała w Niecieczy, dlaczego tak trudno gra się wielu klubom w Płocku, Grodzisku Wielkopolskim, czy grało w Bielsku-Białej lub Wodzisławiu. Otoczka ma znaczenie nawet dla polskich ligowców. Inne emocje wywołuje mecz na wypełnionej Bułgarskiej, a inne w opustoszałej Łęcznej. Może to nieprofesjonalne, ale na pewno bardzo ludzkie. Każdy piłkarz powie, że wszystkie mecze są dla niego ważne. Lecz podświadomość sprawia, że przed niektórymi serce bije mocniej. Mecze w Mielcu, ale i Bielsku-Białej, gdzie się wychowałem, przez co jestem ostatnią osobą, która mogłaby stygmatyzować mniejsze kluby, dla większości polskich ligowców nie są epokowymi przeżyciami. Co dopiero mówić o kimś, kto grał na Maracanie, Wembley, San Siro i praktycznie każdym ważniejszym stadionie na świecie.

Dlatego trudno mi uznać, że postawa Podolskiego jest czymś absolutnie normalnym, o czym nie warto wspominać. Znacznie słabsi piłkarze w tej lidze wykazują się na boisku znacznie bardziej gwiazdorskimi manierami. Byłego reprezentanta Niemiec też o to od początku podejrzewano. Podkreślano, że przyjechał do Polski, by rozkręcić biznesy kebabowe, lodowe, odzieżowe albo jakiekolwiek inne, bo jest człowiekiem, który ma smykałkę do interesów. Spekulowano, że przyjechał, by zostać działaczem Górnika Zabrze, działać w jego akademii, kupić udziały w klubie czy choćby wspomagać klub marketingowo. Albo wprost zarzucono, że przyjechał tu na emeryturę, by trochę poruszać się między występami w “Mam Talent”. Mówiono, że zamiast trenować i grać, będzie latał do telewizji. I że nie będzie mu się chciało tułać na wyjazdy. Pierwsze kolejki nawet sugerowały, że może w tym być ziarno prawdy. Podolski rozczarowywał na boisku, nie mógł strzelić gola, brutalnie faulował, wdawał się w twitterowe pyskówki. Z czasem okazało się jednak, że Podolski przyjechał do Polski przede wszystkim, by być piłkarzem.

podolskiglowne901890460.jpg

Oglądając jego debiut przeciwko Lechowi Poznań, odniosłem wrażenie, że “Poldi” może nie mieć w Górniku Zabrze z kim grać. Utkwił mi w pamięci jego doskonały przerzut na kilkadziesiąt metrów, jakie rzadko ogląda się w Ekstraklasie, zakończony fatalnym przyjęciem Roberta Dadoka. Podolski potrzebował czasu, by dojść do siebie, ale drużyna potrzebowała czasu, by nadążyć za jego pomysłami. Nastawiony na kreatywność, ładną, ofensywną grę i dawanie wolności zawodnikom trener Jan Urban okazał się dla niego idealny. Potrafił wykorzystać jego atuty, nie zagonił do ostrej pracy w pressingu, ale też sprawił, że piłka nie lata mu nad głową. A Bartosz Nowak, Alassana Manneh czy nawet wspomniany Dadok, który w trakcie sezonu zrobił spory postęp, mają z kim poklepać. Jestem przekonany, że przy Podolskim każdy z zawodników zyskuje kilka procent umiejętności. Zresztą nie ma pewnie przypadku w tym, że z sześciu rozegranych bez niego spotkań, Górnik wygrał tylko dwa.

CZOŁOWA POSTAĆ LIGI

Podolski niewątpliwie potrafi być ostry i nie jest typem, który tylko przytula i głaszcze. Ale to też potrafi. Gdy Dariusz Stalmach debiutował przeciwko Legii jeszcze przed 16. urodzinami, przed meczem lider drużyny uśmiechnął się do niego, poklepał po plecach i jestem przekonany, że tym drobnym gestem i kilkoma słowami otuchy bardzo ułatwił nastolakowi start w seniorskiej piłce. W tym samym spotkaniu przełamał się też sam Podolski. Do tego momentu nie miał na koncie żadnego gola w czternastu kolejkach i tylko jedną asystę. W kolejnych piętnastu meczach zdobył siedem bramek i dorzucił dwa otwierające podania. A wynik mógł być jeszcze lepszy, bo trzy razy obijał też obramowanie bramki, co czyni go jednym z najbardziej pechowych piłkarzy w lidze. Od drugiej połowy listopada 36-latek należy do najbardziej jakościowych zawodników ofensywnych w Ekstraklasie. Choć gra w drużynie środka tabeli, należy do najczęściej strzelających na bramkę i najczęściej przyjmujących piłkę w tercji ofensywnej piłkarzy w stawce. Pod względem skuteczności dryblingów nie ma sobie równych.

BEZ ODPOCZYNKU

Co jednak ważne, nie musi w każdym meczu strzelać i asystować, by oglądanie go było przyjemnością. Jego gra to także drobne zwroty. Sprytne podania, mijające linię przeciwnika. Potężne i bardzo precyzyjne strzały z dystansu i woleje, po których muszą się obawiać bramkarze, a nie kibice zza bramki. O ile można było jednak się spodziewać, że umiejętności Podolski nie zatracił, imponuje jego żywotność. Ubóstwo kadry Górnika sprawia, że Urban nie ma za wielu możliwości dawania mu odpoczynku czy nawet zdejmowania go w trakcie meczu. Podolski zdaje się tego jednak nie potrzebować. Nie zważając na blisko 37 lat na karku, w większości spotkań wytrzymuje po dziewięćdziesiąt minut. W tych rozgrywkach już szesnaście razy grał od deski do deski.

ARTYSTA O DUSZY RZEMIEŚLNIKA

Pod względem czasu spędzonego na boisku rozegra najlepszy sezon od siedmiu lat, gdy występował w Galatasaray. Ostatni raz tak wiele goli strzelił w sezonie 16/17, choć przecież nie wykonuje rzutów karnych. Wśród weteranów pod względem liczby bramek wyprzedza go tylko Flavio Paixao. Częściej od niego grają tylko Łukasz Trałka, Janusz Gol oraz Leandro z Górnika Łęczna. Podolski się nie oszczędza. Daje tyle, ile ma. A ma jeszcze całkiem sporo.

Gdy oglądałem go w piątek na tle grającego na tej samej pozycji Filipa Starzyńskiego, którego kreatywnością wiele razy w ostatnich latach się zachwycaliśmy, widziałem różnicę między poważnym piłkarzem a “hobby playerem”.

Sześć lat młodszy rozgrywający Zagłębia od lat wygląda na zmęczonego karierą, korzystającego z talentu tylko wtedy, gdy przyjdzie mu ochota. Podolski to artysta, ale o duszy rzemieślnika, który ma co tydzień do wykonania określoną pracę.

NIEMIECKI IDOL

Wśród wielu czynników wpływających na długość kariery wymienia się czasem zwyczajną radość z gry w piłkę. Zawodnicy nią przepełnieni schodzą często do niższych lig lub słabszych zespołów wcale nie dlatego, że boją się życia po karierze czy chcą zarobić jeszcze parę groszy, ale po prostu chcą jeszcze poczuć, że są niekwestionowanymi gwiazdami i atrakcjami dla publiczności. Mogą przy tym wykorzystywać sztuczki techniczne, czy braki w wyszkoleniu przeciwników. Podolski w niemieckich warunkach od zawsze uchodził za piłkarza, który zwyczajnie lubi to, co robi i właśnie za to był tak bardzo w całym kraju kochany. Ostatnimi miesiącami także Polsce pokazał, że jest zwyczajnie autentyczny w tym, co robi.

AUTENTYCZNY STRASSENKICKER

Przez lata znaliśmy go powierzchownie, jako sympatycznego chłopaka, który zawsze dobrze mówił o Polsce i obiecywał, że przyjedzie grać w Górniku. Teraz zobaczyliśmy, że nazwa marketingowa jego ciuchów “Strassenkicker”, czyli “uliczny grajek”, nie jest niczym wykreowanym. To faktycznie mistrz świata o mentalności kogoś, kto widząc toczący się mecz na pobliskim Orliku, wskakuje do niego i gra niezależnie od poziomu, dając z siebie sto procent. Najcenniejsza lekcja, jakiej może udzielić nie tylko kolegom z Górnika, ale i wszystkim naszym ligowcom, to właśnie obserwowanie jak ktoś o jego CV traktuje występy w Ekstraklasie. Jemu też pewnie serce szybciej biło na San Siro niż w Mielcu. Ale to jego wewnętrzna sprawa. Najważniejsze, że bez mierzenia mu tętna, gołym okiem nie da się tego zobaczyć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0