Cztery lata temu pokłóciliśmy się o zaangażowany materiał Taco. W rocznicę premiery przypominamy nasz archiwalny tekst poświęcony Jarmarkowi.
Filip Szcześniak zatrzymuje się na stacji Stadion Narodowy. Kiedyś kupował tutaj GTA i nowego Eminema, obecnie wykorzystuje emblemat Jarmarku, żeby snuć rozważania nad narodowym mentalem i szukać odpowiedzi na klasyczne, sformułowane przez Tomasza Lisa pytanie: co z tą Polską?
Wydawnictwa Jarmark i Europa plasują się na dwóch różnych biegunach pod względem emocjonalnym czy stylistycznym. W pierwszej kolejności trafił w nasze ręce tytuł o większym ciężarze gatunkowym, konceptualny, podporządkowany społecznej dominancie.
I Taco Hemingway w roli trybuna ludowego podzielił nas niemal równie skutecznie, jak politycy robią to na co dzień.
Marek Fall
Polskie tango w charterze trailera zwiastowało mocne uderzenie w publicystyczne tony. Taki kierunek wydawał się jak najbardziej logiczny, skoro Taco już w finale Pocztówki z WWA, Lato '19 wyrażał troskę o młodych Polaków. I rzeczywiście, na Jarmarku dopisuje obszerny epilog do Kabrioletów, dostarczając pełnoprawny concept album; ustrukturyzowany scenkami rodzajowymi przywołującymi echa Każdy ponad każdym i wypełniony pod korek obserwacjami – często w makroskali. Pamiętam, jak Filip odżegnywał się od etykietki głosu pokolenia w wywiadzie towarzyszącemu Café Belga. Mogłem poruszać kwestie istotne dla danej grupy, ale to nie znaczyło, że od razu jestem jej ambasadorem [...] Cała ta pokoleniowa narracja była jednym wielkim skrótem myślowym leniwego dziennikarza – mówił mi wówczas. Ale przecież było jasne, że w końcu porwie się na kronikarstwo rodem z tygodnika opinii. Zmierzenie się z tym przedsięwzięciem nie przynosi jednak wiele więcej ponad rozczarowanie.
Wielkomiejska spostrzegawczość i zmysł syntezowania rzeczywistości w błyskotliwe wersy zawodzą go na całej linii. Przywdziewa w efekcie kostium Captaina Obviousa, by mnożyć komunały, klisze, banały, populizmy. Społeczeństwo jest niemiłe, a klasa polityczna zantagonizowana (Łańcuch i Panie, to Wyście! z absurdalnym odegraniem debaty na głosy). Jeden tip, jak podniecić widownię? Do dialogów wrzuć kurwę – zaśmieją się mocniej (Influenza). Wow. W tym samym numerze obrywa się także celebrytom i influencerom, którzy bezmyślnie dystrybuują durnoty, więc musi pojawić się litania trendujących haseł: COVID, 5G, Smoleńsk, chemtrails, płaska Ziemia, World Trade Center. Pochylenie się nad stanem polskiego Kościoła w Dwuzłotówki Dancing wiąże się z kolei z fatalną poezją wcieleniową i wnioskami na poziomie ostatniego Smarzowskiego w wersji light. Kler jest pazerny. Wow. Wychowaliśmy się na pornografii i mamy problem, głowę zniszczyło to wielu – just trust me – po szkole Fox Kids, w nocy pornoski. Ta kobieta zawsze musi chcieć trójkąt, chociaż nie jest biseksualistką. Ty – wiadomo – zawsze mówisz: homo – fujka, ale w sumie, że lesbijki git są (W.N.P. z najgorszym refrenem od Taco ever). Wow. Jest też upgrade elitarystycznego dyskursu w postaci zwrócenia uwagi, że elita się tobą brzydzi, jeśli jesteś z małego miasta, a prekariat z korporacji przejawia ksenofobiczne zachowania w stosunku do ukraińskich kierowców Ubera. I tak w koło Macieju.
Być może tego rodzaju skatalogowanie przekmin wziętych z sekcji komentarzy dużego portalu jest jakoś szczególnie potrzebne w dobie drugiej kadencji Dudy? Może Karolina Korwin-Piotrowska uzna to za najwybitniejsze dokonanie w dziedzinie publicystyki od czasu chuj-wie-czego? Ale nie zmienia to faktu, że przenikliwość Jarmarku to jest Pieseł przyglądający się światu z nieodmiennym zdziwieniem; magisterium z gierki w polskie Simsy. Ten mój ból dupy doskwiera tym bardziej, że Taco jest w sztosie, jeśli chodzi o technikę i selekcję beatów, a Kabriolety i Polskie tango dowodziły, że potrafi pisać na wczutce potężne teksty z tego zakresu tematycznego.
Symptomatyczny dla tego zestawu utworów wydaje się jednak refren: Cała Polska czyta celebrytom. Każdy jest influencerem z misją. Nie - nie musisz wcale siedzieć cicho, ale pokaż tylko, gdzie ten dyplom. Jak pisał Friedrich Nietzsche: Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie. Znalazłem to w folderze z Baldur's Gate.
Jacek Sobczyński
Nie dałem rady przesłuchać tej płyty na jeden raz. Natężenie chwytliwych, nagłówkowych tematów jest na Jarmarku nieznośne, w dodatku brak tu głębszych refleksji nad tym, dlaczego właściwie ta Polska tak wygląda. Zamiast tego mamy rapową okładkę Angory z pazernymi księżmi, zamkniętym w wielkomiejskiej bańce TVN-em, uzależnieniem od pornosów i – a jakże – złą polityką. Nie tego spodziewałem się po najciekawszym komentatorze rzeczywistości na polskiej scenie, jakim od ponad pięciu lat jest Taco Hemingway.
A potem sam zastanowiłem się, dlaczego ta płyta akurat tak wygląda. I mam wrażenie, że Filipowi po prostu się ulało. Metka uniwersalnego idola dla mas musiała cisnąć go od dłuższego czasu, przecież to typ, który nawet na wybitnie mainstreamowym Szprycerze potrafił i trzymać się popowej konwencji, i błysnąć świetnym spostrzeżeniem. Ale w oczach odbiorców wciąż uchodził za rapera bezpiecznego, inteligentnego – ale bezpiecznego. Nie bez powodu to jego starsi koledzy wyciągali jako pierwszego, krytykując młodych, polskich raperów za niezabieranie głosu w sprawach politycznych i społecznych (Wiesz, co mnie trochę zastanawia? To, że młodzi artyści nie zabierają tutaj prawie żadnego głosu. Myślałem, że może Taco Hemingway ruszy do ludzi z jakimś tego rodzaju przekazem, ale też nie. Dziwi mnie to, bo coś takiego to właśnie przede wszystkim powinność młodych artystów, a nie starych pierników – mówił Janusz Panasewicz z Lady Pank w wywiadzie dla Onetu).
No to Taco wziął i ruszył. A właściwie wyrzygał z siebie wszystko to, co miał do powiedzenia przez ostatnie pięć lat, ale z jakiegoś powodu przedtem tego nie zrobił. Wyszło tabloidowo, momentami koślawo (Dwuzłotówki Dancing to chyba najsłabszy Taco, jakiego pamiętam) ale... bardzo szczerze.
I chyba tak też należy traktować Jarmark – jako album podyktowany impulsem, spontaniczny sprzeciw wobec tego, co buzowało w naszym krajowym kotle od dawna, a eksplodowało dopiero w 2020 roku. Specyficzna płyta na bardzo specyficzne czasy. Najgorsza w dorobku Filipa, ale wciąż ciekawa, zaskakująca czającymi się co i rusz smaczkami (Nie mam czasu na kolejkę co pochłania pocztę / W oknie C30, ja mam C39, problem) – to zresztą case tego rapera; łapię się na tym, że przy pierwszym odsłuchu jego kolejnych płyt w każdym numerze znajduje się to coś: dowcip, lapidarne spostrzeżenie albo choćby efektowną modulację flow. Nie inaczej jest z Jarmarkiem. Zgoda, gdyby miała być publicystycznym artykułem, byłaby tylko tytułem i leadem. Reszta tekstu dopiero się pisze? Oby, bo Szcześniak ma papiery nie tylko na diagnozowanie problemów, ale i szukanie recept. Ja w każdym razie wolę wkurwionego, mocno nierównego Taco od szeregu spękanych raperów, którzy nie zabierają głosu, bo muzyka nie jest od tego.
Komentarze 0