Od trefnisia w dresach, który mockneyem serwuje satyryczny obraz londyńskich blokowisk aż do ambasadora dźwięków z całego świata, który pomaga innym przekraczać granice.
Z reguły jest w tłumie ludzi. Muzyków z najróżniejszych światów, z którymi tworzy oryginalne brzmienia pod wieloma szyldami. The Nearer the Fountain, More Pure is the Stream to rzadka chwila, w której wspierają go tylko najbliżsi współpracownicy, a on faktycznie stawia samego siebie w centrum uwagi. Refleksyjna dyspozycja Damona Albarna nie jest niczym zaskakującym w kontekście grosu jego twórczości. Ale pobieżne prześledzenie jego zawiłej artystycznej drogi zdaje się na tym etapie zwyczajnie potrzebne.
Londyńczyk nigdy nie był bowiem ikoną muzyki w klasycznym rozumieniu tego terminu. Nie wpisał i raczej nie wpisze się swoją podobizną w popkulturowy panteon jak David Bowie, Mick Jagger, John Lennon czy Freddie Mercury. Obecny na zmianę w mainstreamie i alternatywie od ponad 30 lat, nie stworzył rockowego mitu. Medialnościa przebili go chociażby dawni adwersarze – bracia Gallagher. Ale Albarn jest ikoną muzyki z innego, być może właściwszego, powodu – siłą swojej ciężkej pracy i socjalnej duszy zderza ze sobą dźwiękowe światy. Daje miejsce i platformę artystkom i artystom z całego świata, niezależnie od wieku czy pochodzenia. W Blur kombinował z formułą klasycznego rockowego kwartetu. W Gorillaz zdekonstruował ją już doszczętnie i osiągnął jeszcze większy komercyjny sukces.
Być w zespole
Frontmanem nauczył się być występując u boku Grahama Coksona, Aleksa Jamesa i Dave’a Rowntree. Właśnie oni w 1988 założyli Blur i dali się poznać szerzej za sprawą Leisure – albumu przyjemnego, ale zastygłego w kleszczach przemijających powoli z początkiem lat 90-tych madchasterowych trendów. Modern Life is Rubbish, Parklife i The Great Escape nadały zespołowi tożsamość zdystansowanych komentatorów przywar różnych klas społecznych ówczesnej Wielkiej Brytanii. Niewprawne uszy i oczy, zwłaszcza w Polsce, mogłyby sądzić, że Blur bezwiednie, mimo bycia nerdowskim boy bandem, wpisywali się w klisze, o których sami opowiadali. Każdemu umyślnie przaśnemu Girls & Boys towarzyszyło jednak zniuansowane i emocjonalne This Is a Low. Odpowiedzią na każde satyryczne i radosne Country House były barokowe zaaranżowane epopeje pokroju The Universal.
Kwartet był więc rozwleczony pomiędzy skrajnościami i z nich lepił swoją tożsamość. Oasis ze swoim prostym etosem, ambicją dorównania The Beatles i autentycznym, robotniczym pochodzeniem byli naturalną opozycją dla ambitnych konstruktorów, którzy realizowali kilka konceptów równocześnie i symultanicznie starali się celować w szczyty brytyjskich list sprzedaży.
I być może, jeszcze dojrzalszy tryptyk w postaci Blur, 13 oraz Think Tank był odpowiedzią na britpopowe potyczki fajnych chłopaków z gitarami. Blur starali się działać demokratycznie, ale próbując pogodzić ze sobą antagonistyczne względem siebie instynkty, polegli i implodowali jako zespół.
Nie być w zespole
Szalupą ratunkową dla Albarna, do której wskoczył jeszcze przed rozpadem swojej macierzystej kapeli, okazało się Gorillaz. Zespół, który nie istniał i sprawił, że aspirujący idol mógł sam stworzyć wirtualnych idoli i, de facto, nie być w żadnym zespole. Bo Gorillaz oprócz bycia innowacyjnym projektem z dziedziny multimediów, notorycznie wypuszczało dobrą i, wymykającą się wszelkim schematom, muzykę. W jakiś sposób 2-D oraz reszta gangu byli potrzebni muzykowi, by tylnymi drzwiami wpuścić do swojego repertuaru dźwięki, które wcześniej dla wielu purystów nie przystawały do image’u gitarowego songwritera, czyli hip-hop i odważniejszą elektronikę. Schowanie się za pustymi oczodołami 2-D było muzycznym wyzwoleniem oraz idealną okazją do zaproszenia innych artystów i artystek do ukrycia się za fasadą animowanych awatarów. Szlaki w tej dziedzinie przetarł Del the Funky Homosapien, a do długiej listy współpracowników dołączyli wkrótce De La Soul, MF DOOM, Roots Manuva czy Bootie Brown z The Pharcyde.
Historia zatoczyła koło też za sprawą featuringu Shauna Rydera w Dare – frontman Happy Mondays miał bowiem niebotyczny wpływ na brzmienie wczesnego Blur.
Od Plastic Beach w górę, Gorillaz stało się platformą dla najróżniejszych artystów z całego świata – dawało się wykazać młodziakom oraz wskrzesić kariery weteranów. Albarn dał drugie życie karierze Bobby’ego Womacka oraz okazję Markowi E. Smithowi z The Fall, by w końcu pojawił się w na głównej scenie Glastonbury w prime timie (gdzie wcześniej powinien już się znaleźć wiele razy). Grime’owców, Kano i Bashy’ego, zestawił z syryjską Narodową Orkiestrą Muzyki Arabskiej. W późniejszych latach dużej części publiczności przedstawił jamajskiego gwiazdora Popcaana. Do powrotu namówił Grace Jones, a do rzadkiego featuringu przekonał Roberta Smitha z The Cure. Zestawił też ze sobą w jednym numerze Eltona Johna oraz 6LACK-a. Dla Albarna, lub 2-D, rzeczy niemożliwych w zasadzie już nie ma.
Być wśród ludzi
To jednak tylko dwa główne projekty stylistycznego kameleona. Bardzo dobre przyjęcie miały też bowiem dwa albumy supergrupy The Good, The Bad & The Queen, w skład której weszli m.in. basista The Clash Paul Simonon oraz Tony Allen – nigeryjski mistrz perkusji i jedna z kluczowych postaci afrobeatu. Tą współpracą Albarn wypromował go szerzej niż poza kręgi pasjonatów muzyki z dalekich zakątków świata. I związki właśnie z tymi ezoterycznymi dla Europejczyków i Amerykanów prądami, Brytyjczyk kultywuje chyba najmocniej. W 2002 r. wydał kompilację Mali Music, na której znalazł się wirtuoz kory Toumani Diabaté. Wokalista i multiinstrumentalista występował także z Orkiestrą Muzyków Syryjskich oraz powołał do życia Africa Express – muzyczny kolektyw, który angażuje najciekawsze postaci z tego właśnie kontynentu. Jednym z najlepszych dzieł tego amorficznego projektu była pasjonująca interpretacja kompozycji In C Terry’ego Rileya – jednej z najbardziej wpływowych w nurcie minimalizmu.
Trzeba także dodać, że w 2018 roku wobec Africa Express padły oskarżenia o wykorzystywanie pracy twórców i twórczyń z Afryki. Część z nich poskarżyła się na niesprawiedliwe ich zdaniem umowy. W odpowiedzi platforma zapewniała z kolei, że projekt ten nie ma wymiaru komercyjnego i ograniczone lub niemal zerowe (poza samymi doświadczenia) profity czerpią z nich wszyscy zaangażowani muzycy – niezależnie od kraju pochodzenia.
Dwa lata wcześniej z kolei, Albarn – będący już Oficerem Orderu Imperium Brytyjskiego – został także mianowany lokalnym królem w Mali, czyli kraju, który najpewniej najbardziej zafascynował go swoją muzyczną kulturą. Mimo kontrowersji, muzyk niezaprzeczalnie przyczynił się do promocji dźwięków pochodzących z tego kraju.
Być samemu
Momenty, w których występuje sam są rzadkością. W 2014 roku wydał bardzo dobrze przyjęty pełnoprawny solowy debiut Everyday Robots, na którym eksplorował folktroniczne przestrzenie. W listopadzie 2021 r. ukazało się z kolei The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows, które pod wieloma względami może być najskromniejszą płytą muzyka. Albarn, bez pomocy gościnnych wokalistów, niezaprzeczalnie brzmi po prostu jak on sam. Zapożycza trochę songwriterskich struktur od tak wybitnych i niedocenionych przez historię postaci jak Robert Wyatt czy John Cale i buduje z nich melancholijną, wyciszoną zatokę. Po ponad dwóch dekadach intensywnych współprac, podróży po całym globie i innych wymiarach, stworzył coś bardzo statycznego i rozczulającego.
Pod wieloma względami ten longplay jest dopełnieniem obrazu człowieka, który poza byciem piekielnie zdolnym muzykiem jest także networkerem i innowatorem. I mimo że nie ma prawa dogonić w tych dziedzinach np. Briana Eno, to powinien być rozpatrywany jako ktoś o podobnej naturze i równie poszukującej duszy – jako postać działająca na rzecz muzyki jako takiej. W chwili emocjonalnej nagości ubranej w szlachetne dźwiękowe szaty, jaką stanowi The Nearer the Fountain, łatwiej docenić imponujące curriculum vitae Damona Albarna.
Albo po prostu zobaczyć, jak wyglądało to parę dni temu na Wembley, gdzie Blur zagrali jeden z wielu letnich europejskich koncertów. Piękna sprawa.
Komentarze 0