Współtwórca współczesnej Borussii Dortmund, który krótko pracował w Arsenalu, od półtora roku zmienia kolejnego podupadłego niemieckiego giganta w klub przyszłości. Najpierw stworzony przez niego program filtruje kandydatów. A potem do akcji wkracza już jego diamentowe oko.
W 2012 roku Manchester City ogłosił konkurs na wyciągnięcie najciekawszych wniosków z opublikowanego przy tej okazji morza danych dotyczących jego meczów. Nic szczególnie odkrywczego nie zostało znalezione, ale Michael Markefka poczuł się zainspirowany różnymi wskaźnikami, które tam zobaczył. Były student prawa pracował w dortmundzkim kinie, lecz jego pasją były statystyki piłkarskie. Gdy dowiedział się, że w jego kinie odbędzie się wydarzenie z udziałem Borussii Dortmund, zagadnął Svena Mislintata na temat wykorzystania danych statystycznych w analizie piłkarzy. Ówczesny dyrektor sportowy BVB był zainteresowany. Sześć miesięcy później, wraz z zaprzyjaźnionym programistą, spotkali się w jego gabinecie, by wcielić życie nowy pomysł.
MANIACY STATYSTYCZNI
Mislintat, pracujący od 2006 roku w BVB, korzystał oczywiście ze wszystkich komercyjnych platform, które mają ułatwić skauting piłkarzy. Twierdził jednak, że jeśli ma rywalizować o czołowe talenty świata z klubami o dużo większych możliwościach, musi wiedzieć więcej od nich. Chciał więc stworzyć własne narzędzie. Przesiąknięte jego spojrzeniem na futbol i potrzebami klubu, w którym pracował. Razem z Markefką podzielili boisko na sto pól i przypisali im różną wagę. Odbiór we własnym polu karnym był ważniejszy niż w kole środkowym. Tak samo było z podaniami, czy strzałami – w sposób podobny do statystyki goli oczekiwanych. Efektem algorytmu, przypisującemu każdemu zagraniu danego piłkarza odpowiednią wartość, w zależności od miejsca na boisku, miała być jedna końcowa liczba. Narzędzie nazwali Scoutpanel.
NIEPRZEKONANI SZEFOWIE
Gdy po roku pracy, którą szef skautów wykonywał po godzinach, zaprezentowali dzieło Hansowi-Joachimowi Watzkemu, prezesowi klubu oraz Michaelowi Zorcowi, dyrektorowi sportowemu, obaj byli pod wrażeniem. Poprosili Mislintata, by pokazał im jedenastkę najlepszych piłkarzy Bundesligi według swojego programu. Okazało się, że najlepszym stoperem ligi był Lasse Sobiech, wychowanek Borussii, odesłany przez nią do Greuthera Fuerth. Szefowie przestali być zainteresowani narzędziem, które wyróżnia w skali ligi stopera zbyt słabego na ich klub. Sam Mislintat też wiedział, że Sobiech nie jest najlepszym środkowym obrońcą ligi. Zorc i Watzke nie chcieli słyszeć o wydawaniu żadnych klubowych pieniędzy na wdrażanie tego projektu. O tym, że system w przypadku Niemiec jawnie się mylił, wiedzieli sami. Zbyt duże było ryzyko, że ufając mu na rynku, którego nie znają, całkowicie przestrzeliliby z transferem.
GRZECH PIERWORODNY
Mislintat z Markefką doszli do tego, w czym tkwił błąd. Jak opisuje Christoph Biermann w książce „Football hackers”, statystyki były oceniane w liczbach bezwzględnych, a nie w relacji do wszystkich podobnych zdarzeń na boisku. Sobiech grał w tamtym sezonie w drużynie, w której często miał do wybicia wysoką piłkę zagraną w pole karne, a że nieźle radził sobie w powietrzu, zbierał doceniane przez algorytm punkty. Jerome Boateng wybijał z pola karnego znacznie mniej piłek, bo też znacznie rzadziej rywale wrzucali w szesnastkę Bayernu. Narzędzie miało grzech pierworodny i szefowie Dortmundu, choć przecież bardzo cenili Mislintata jako skauta, o tej akurat nowince nie chcieli słyszeć. Zwłaszcza że nikt inny jej nie używał.
SKAUTINGOWA GWIAZDA
Długowłosy i nieogolony były amatorski piłkarz z okolic Dortmundu i kibic Borussii zaczął dla niej w ramach wolontariatu analizować mecze w 2006 roku. Klub chciał zatrudnić na stanowisku szefa skautów jakiegoś byłego piłkarza, ale nie miał wtedy na to pieniędzy, więc w 2007 roku postawił na pełnego pasji amatora. Na pierwszym spotkaniu Mislintat przyznał swoim skautom, że bardziej uważa się za analityka niż skauta i to od nich musi się nauczyć specyfiki ich pracy. Miał pod sobą zarówno człowieka blisko 70-letniego, jak i 20-kilkulatka, mówiącego slangiem taktycznym i obsługującego programy komputerowe. W ciągu kilku lat pomógł Borussii za niewielkie pieniądze zbudować zespół, który sięgnął po mistrzostwa Niemiec i doszedł do finału Ligi Mistrzów. Za najbardziej spektakularne odkrycie uważa Shinjiego Kagawę, którego wyszperał w drugiej lidze japońskiej, a później sprzedał do Manchesteru United. Do listy sukcesów można mu też jednak zapisać choćby Roberta Lewandowskiego, czy Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Po latach został jedną z większych gwiazd zawodu. Arsenal zapłacił za niego w 2017 roku wielkie pieniądze. Media ochrzciły go „superskautem” albo „diamentowym okiem”.
INTERFEJS JEST WSZYSTKIM
Ale 48-latek oprócz pracy w klubach, zajmuje się też start-upem, którego nie porzucił, mimo braku akceptacji szefów. Po dostosowaniu modelu próbował zainteresować masową produkcją programu biznes oraz różne kluby w Niemczech i za granicą. Nikt nie był chętny. Jedną z istotnych lekcji, jaką wyniósł, było, że tego typu programy muszą być atrakcyjne wizualnie. Po zatrudnieniu młodego berlińskiego specjalisty od wizualizacji danych, który stworzył dla niego przyjazny interfejs, zgarnąwszy za niego nawet branżowe nagrody, oferty się posypały. – Nikt się tym nie interesował, dopóki te same dane widział w arkuszu z Excela. Dyrektorzy sportowi, którzy zobaczyli wszystko na ekranie swoich iPadów, od razu chcieli to mieć – opowiadał Mislintat. Po naniesieniu odpowiednich filtrów skaut mógł szybko widzieć, że w KAA Gent gra zawodnik o bardzo podobnych statystykach do Raphaela Guerreiro z Borussii Dortmund. Do 2019 roku firma Mislintata stawiała na ekskluzywność, sprzedając oprogramowanie maksymalnie jednemu klubowi z danego rynku. Obecnie dostęp może kupić każdy, ale ten, kto jest pierwszy, ma prawo za dodatkową opłatą zapewnić sobie wyłączność.
NARZĘDZIE DO ODSIEWANIA
Niemiec raczej strzeże tajemnic firmy, więc ciężko stwierdzić, w jakim stopniu do jego sukcesów w VfB Stuttgart przyczyniło się dobre oko i siatka kontaktów, które miał wcześniej niż oprogramowanie, a w jakim stopniu technologiczne wsparcie. Sam mówi, że konieczne jest jedno i drugie. Narzędzia stosuje, by odsiać kandydatów, którzy na pewno nie będą dla niego interesujący, a wybór między nimi zostawia już sobie. – Bo to, czy piłkarz, który wyróżnia się w lidze holenderskiej, poradzi sobie w Niemczech, jest raczej w jego głowie niż w nogach – twierdzi. Faktem jest, że odkąd w kwietniu 2019 roku, po krótkim pobycie w Arsenalu, gdzie władze i koncepcje w dziale sportowym zmieniły się, zanim zdążył cokolwiek trwałego zbudować, trafił do VfB Stuttgart, zaczął tam powstawać jeden z najbardziej interesujących projektów niemieckiej piłki. Właśnie przedłużył kontrakt do 2023 roku.
ELITARNE LICEUM
Niegdysiejszy gigant Bundesligi, który w ostatnich latach dwa razy spadał z ligi, już po pierwszej degradacji postawił na strategię, mającą z niego zrobić Borussię Dortmund czy RB Lipsk, tyle że szczebel niżej. Jeśli Dortmund i Lipsk są elitarnym uniwersytetem, wypuszczającym w świat najzdolniejszą młodzież, Stuttgart chciał się stać świetnym liceum, którego absolwenci będą się dostawać na najlepsze uniwersytety. Strategia spektakularnie zadziałała przy Benjaminie Pavardzie, ściągniętym z drugiej ligi francuskiej i wypromowanym do Bayernu Monachium oraz reprezentacji Francji, wygrywającej mundial i całkiem przyzwoicie w przypadku Ozana Kabaka, drogo sprzedanego do Schalke, ale nie zafunkcjonowała na szczeblu zespołowym. Wypromowanie kilku talentów przy jednoczesnym spadku z ligi to żaden interes.
TALENTY W ZŁYM TOWARZYSTWIE
Michael Reschke, były spec od rekrutacji Bayernu Monachium i Bayeru Leverkusen, został zwolniony, a w jego miejsce sięgnięto właśnie po Mislintata, który dostał w Szwabii znacznie większą władzę i kompetencje niż w poprzednich klubach. Nie był tylko szefem skautów, lecz dyrektorem sportowym, odpowiadającym za strategię całego klubu. Nikt nie ukrywał, że oczekuje się od niego pójścia podobną drogą, co w Dortmundzie kilkanaście lat wcześniej. Czyli pomocy w odbudowie giganta, który wpadł w tarapaty. Stuttgart słynął od lat ze świetnego szkolenia, wypuszczając w świat m.in. Serge’a Gnabry’ego, Joshuę Kimmicha, Bernda Leno czy Timo Wernera, jednak równocześnie klub praktycznie nic z tego nie miał. Trzej pierwsi nigdy nie zagrali w pierwszej drużynie VfB, czwarty spadł z nią z ligi. Stuttgart miał przestać być miejscem, w którym talenty są, ale grzęzną w otoczeniu, w którym nie są w stanie rozbłysnąć. Miał stać się miejscem, w którym rozkwitają. Zarówno te miejscowe, jak i importowane.
TRENER ZNIKĄD
Po spadku z ligi Mislintat nie oszczędzał. Na wzmocnienia wydał ponad 21 milionów euro. Ściągał jednak w większości ludzi, których nikt nie znał. Za 20-letniego Silasa Wamangitukę z drugiej ligi francuskiej płacił osiem milionów euro. Wyjmował za miliony snajperów z Austrii czy z Argentyny, kupował najciekawszych niemieckich II-ligowców, zbierał na wypożyczenia nastolatków z największych klubów. Tak zmontowana ekipa z wielkim trudem awansowała do Bundesligi. Po pół roku musiała zwolnić trenera. Jego następcę Mislintat znalazł w Amerykaninie, który wcześniej prowadził drużyny młodzieżowe Norymbergi i Hoffenheim oraz był asystentem Juliana Nagelsmanna. Nigdy nie trenował seniorskiej drużyny. Kiedy i Pellegrino Matarazzo zaczął wiosną przegrywać, wypadając poza strefę awansu, klub przedłużył jego kontrakt. Drużyna odżyła i wtoczyła się do Bundesligi, choć nie wiązano z nią żadnych oczekiwań. Sam dyrektor sportowy mówił, że ich miejsce w stawce to pozycje 13-18.
REWELACJA LIGI
Po blisko 1/3 sezonu trzeba jednak w Stuttgarcie widzieć rewelację ligi. Nie tylko dlatego, że są w okolicach strefy pucharowej czy że zmiażdżyli na wyjeździe Borussię Dortmund. To ulotne. Bardzo ciężko będzie skończyć sezon tak wysoko. Ważniejsza jest zmiana, jaka zaszła w całym klubie. Średnia wieku wystawianych zawodników wynosi w Stuttgarcie tylko 23,8 i jest najniższa w lidze, co przy zakochanym w młodości RB Lipsk nie jest łatwe do osiągnięcia. Spośród 24 zawodników, którzy zagrali w tym sezonie, aż dziesięciu, czyli blisko połowa, nie ma jeszcze 23 lat. 21-letni Kongijczyk Wamangituka to objawienie sezonu. Po popisie w Dortmundzie ma już siedem goli i trzy asysty. Świetnie spisuje się znaleziony w St. Truiden Japończyk Wataru Endo, którego Mislintat chciał ściągnąć już do Arsenalu dla poszerzenia kadry. W składzie, który rozbił Borussię, było aż ośmiu zawodników, których pozyskał Mislintat. VfB ma młodość, dzikość i ciąg na bramkę, znów będąc w stanie rozkochiwać w sobie kibiców, jak było przed laty.
JEDEN WETERAN
W otoczeniu nowych młodych odżyli też ci, którzy byli już wcześniej, ale spisywano ich na straty. Drugie życie w klubie zyskali Chorwat Borna Sosa, Argentyńczyk Nicolas Gonzalez, za którego już w lecie spływały 20-milionowe oferty, czy Orel Mangala, serce drugiej linii. Dobrze rozwijają się stoperzy Marc-Oliver Kempf czy Waldemar Anton, którzy na polskich boiskach zdobyli trzy lata temu mistrzostwo Europy do lat 21, ale potem nie uczynili następnego kroku. Tylko jeden gracz mający powyżej 30 lat regularnie pojawia się na boisku. Gonzalo Castro, wieloletni pomocnik Bayeru czy Borussii Dortmund, pełni rolę przewodnika tej młodej grupy. 28-letni Marcin Kamiński w takim otoczeniu jest niemal weteranem. I przegrywa rywalizację z młodszymi.
POSZUKIWANIE STRACONEGO CZASU
Stuttgart ma do nadrobienia lata zaniedbań, podczas których czołówka ligi znalazła się finansowo daleko poza jego zasięgiem. Jeśli ma je kiedyś nadgonić, niezbędne jest regularne dokonywanie lepszych transferów niż inni. W przypadku obecnej drużyny już się to udało. Oprócz mnóstwa radości i frajdy, którą wniosła do Bundesligi, raczej prędzej niż później przyniesie też klubowi dziesiątki milionów euro. Mislintat na rynku transferowym widzi więcej niż inni i znajduje ciekawych piłkarzy tam, gdzie innym nie przyszłoby nawet do głowy ich szukać. Diamentowe oko znów działa.
