Cierpliwość fanów Kanonierów wystawiana jest na bezustanne próby. Ostatni mecz ligowy, zremisowany rzutem na taśmę z Crystal Palace, to niemal wzorzec obecnego Arsenalu – zawieszonego pomiędzy obietnicą składaną takimi meczami, jak przeciwko Tottenhamowi a frustracją towarzyszącą powolnym startom. Jeśli to cierpienie ma przynieść w przyszłości efekty, z pewnością warto poczekać. Na razie na The Emirates osiągnięto względną stabilizację – zespół przestał przegrywać.
Jest jedna statystyka, która oddaje idealnie nastrój przeciętnego fana The Gunners w ostatnich miesiącach – to mecze domowe i uzyskiwane w nich rezultaty. W czasie pandemii miejsce rozgrywania spotkania przestało mieć znaczenie, wszystkie obiekty i tak świeciły pustkami. Ale teraz domowe trybuny znów są atutem, który trudno tak po prostu porzucić. To w meczach u siebie zbija się największy kapitał, ponieważ nie ma lepszej inwestycji w zaufanie niż fan wracający do domu szczęśliwy po zwycięstwie.
PRZEDE WSZYSTKIM TYŁY
W tej materii Arteta i jego zespół nie dowożą. Co prawda kibic pojawiający się na The Emirates w tym sezonie ma prawo oczekiwać sporej liczby strzałów na bramkę rywala, bo przecież w Premier League tylko Manchester City, Manchester United i Liverpool robią to częściej, nie przekłada się to zawsze na zwycięstwa.
Ostatnich sześć spotkań Arsenalu w lidze czy pucharach nie przyniosło wygranej. A w piątkowy wieczór Arteta zmierzy się ze swoim prywatnym demonem – Dean Smith i jego Aston Villa regularnie ogrywają Arsenal pod wodzą Hiszpana.
Śmiało można napisać, że spotykają się zespoły niestabilne. Nie masz pojęcia, czego się spodziewać po ich występach. Aston Villa potrafiła przegrać z Wolves, choć prowadziła 2:0, Arsenal zaś miał poważne problemy z Palace, ale wyszedł z tego starcia z punktem, który – zważywszy okoliczności – smakował jak trzy.
Liczby nie kłamią, a mówią nam, że The Gunners notują najgorszy start w rozgrywkach PL od sezonu 2014-15. I właśnie te powolne początki stają się, niestety, znakiem rozpoznawczym Artety. W przypadku obu sezonów ligowych za jego kadencji na tym etapie drużyna znalazła się w dolnej części tabeli. To zdecydowanie nie są miejsca, do których podążać ma klub.
Rozpęd a la diesel wynikać może z prostej rzeczy. Arteta wciąż pracuje nad wzmocnieniem tyłów. Wygląda to trochę tak, jakby Hiszpan chciał zbudować perfekcyjną defensywę i dopiero potem miał ochotę zająć się wyższymi partiami. Trudno oczywiście odmówić jakości zawodnikom takim jak Bukayo Saka, Pierre-Emerick Aubameyang czy Alexandre Lacazette, jednak zaledwie siedem strzelonych goli w tym sezonie to powód do wstydu. W historii Premier League Arsenal jeszcze nie przerabiał tak kiepskiego scenariusza.
Zatrzymajmy się jednak na moment przy linii obrony. Już poprzedni sezon pokazał, że w Arsenalu drzemią tutaj duże możliwości. Drużyna z The Emirates pod względem liczby straconych bramek ustąpiła tylko City i Chelsea, a więc ekipom z finału Ligi Mistrzów.
A jednak Arteta zdecydował się na kolejne wzmocnienia tej formacji. Budowana jest ona od dwóch lat. Kosztowała ponad 150 mln funtów. Kieran Tierney, Gabriel, Aaron Ramsdale, Takehiro Tomiyasu i Ben White – ci zawodnicy mają zbudować trudny do sforsowania blok. Na razie szczególnie imponuje Ramsdale, który z marszu sprawił, że fani zapomnieli o kimś takim jak Bernd Leno.
ODDANIE PIŁKI
Od przerwy na mecze reprezentacji Arsenal stracił w lidze tylko trzy bramki, na dodatek zachował trzy czyste konta. Do zachwytu droga jednak daleka – Arsenal sprezentował rywalom w tym sezonie aż trzy gole i na te błędy należy zwrócić szczególną uwagę, bo żaden inny zespół tak fatalnie w skutkach nie myli się przy wyprowadzaniu piłki ze strefy defensywnej.
Bardziej niepokoić może natomiast fakt – i to ściśle wiąże się ofensywą – że zespół bardzo często oddaje piłkę przeciwnikowi. Aż trudno uwierzyć, że Arteta, zapatrzony w model pracy i strategie stosowane przez Pepa Guardiolę, pozwala sobie na coś takiego, jak posiadanie piłki w granicach 46 procent czasu średnio na mecz. Kiedy Arsenal grał tak po raz ostatni? Trudno stwierdzić, bo Opta liczy tego typu statystyki od kampanii 2003-04 i od tamtej pory coś takiego nie miało miejsca.
Warto pamiętać, że piłkarze sami narobili sobie problemów, bo przegrali w trzech kolejkach na starcie sezonu, ale jednak i docenić, iż umiejętnie ten kryzys opanowali. Arteta szuka – dokonał aż 19 zmian w wyjściowej jedenastce. Ale ten młody skład stać na pewno na wygrywanie z Villą. Potrzebna jest tylko zdecydowanie wyższa skuteczność, lepsza jakość dryblingu, bo tutaj liczby zatrważają, czasem mocniejsze wejścia w pojedynki – Arsenal bywa za miękki, no i więcej szczęścia – cztery razy słupki i poprzeczki stanęły im na drodze.
Kibic Arsenalu musi się dzisiaj zamienić w spokojnego analityka. Czekać na rozwój wypadków i liczyć na to, że kiedy diesel Artety wjedzie na górkę, to rozpędzi się do sporej prędkości, już udowodnił, w poprzednim sezonie, że ta druga część bywa przejażdżką dużo przyjemniejszą.
Na razie nie ma powodów do paniki. Co prawda Arsenal jest na 12. miejscu, ale do czwartego w Premier League Brighton traci zaledwie cztery punkty. Jesteśmy świadkami sezonu, w którym tabela, przynajmniej na tym etapie, nic nam nie powie.
Mecz przeciwko Villi jest jednak bardzo ważny, bo w przypadku wygranej zespół z północnego Londynu wskoczy do dziesiątki. Utrzyma pozycję w bezpośredniej grupie pościgowej.