Diho wypłynął u boku Malika Montany, ale przez długi czas pozostawał w jego cieniu. Dziś jednak w pełni rozwinął skrzydła jako memiczny raper i twórca napędzanego alkoholem kontentu. Dlaczego internet pokochał Orangutana?
Z jednej strony kontrowersje i hejt. Umniejszanie umiejętności, wyśmiewanie wersów, nazywanie mitomanem. Z drugiej – ogromne zainteresowanie szerokiej publiki. Publiki, która aktualnie zwraca uwagę nie tylko na muzykę. I akurat w tym kontekście sława nie dziwi – w końcu mowa o postaci aktywnej na Instagramie. Przyciągającej odbiorców za sprawą specyficznego kontentu, żeby nie powiedzieć wręcz – patokontentu. Jest człowiekiem z ktorym kazdy poszedł by na piwo (pisownia oryginalna) – pisze pod youtube’ową kompilacją InstaStories tego rapera komentator. Inny określa go oddzielnym gatunkiem muzycznym – obok drillu, popu i country. Jeszcze ktoś dodaje, że to człowiek, którego zna każdy sprzedawca w monopolowym.
O kim mowa? O Jakubie Milewskim. Znanym szerzej jako Diho RaZ, Orangutan lub po prostu Diho. O twórcy, który para się hip-hopem już przeszło 20 lat. I to hip-hopem także w jego tradycyjnym znaczeniu: rozumianym jako kultura czterech elementów. I choć artysta ten staż ma naprawdę pokaźny, emocje zaczął wzbudzać dopiero w drugiej połowie ubiegłej dekady. Jak do tego doszło?
37 lat na karku Milewskiego to – nie wypominając wieku – rocznik wyjadacza, żeby nie powiedzieć weterana. Przynajmniej jak na standardy polskiego rapu. Ale Diho w powszechnej percepcji może być postrzegany jako relatywnie nowy raper. I to nie tylko w rozumieniu bycia nową twarzą w mainstreamie. Ów artysta z warszawskiej Woli wyróżnia się także świeżością, jeśli chodzi o podejście do muzyki. I reprezentuje tę samą strategię twórczą, co jego kompani z GM2L.
Amerykańska rewolucja
Warto jednak przypomnieć: to, co za co możemy pochwalić Diha, czy raperów zrzeszonych wokół wspomnianej inicjatywy, dla wielu polskich słuchaczy okaże się degrengoladą. Ale może właśnie w tym tkwi sekret popularności. Przeszczepiając na rodzimy grunt hedonistyczne przechwałki i odniesienia do świata przestępczego – pompując w tekstach samcze ego do niebotycznych rozmiarów – członkowie Get Money Live Life skutecznie prowokowali nieprzywykłych do tej postawy rodzimych odbiorców. Mimo tego że przecież treści liryki Diha, Malika czy w międzyczasie skonfliktowanego z nimi Sentino nie odbiegają od standardów, do jakich przyzwyczaił nas rap z USA. Oczywiście różnica – co wytykało wielu – zasadzała się na realiach, w jakich powstaje ta twórczość. Bo nie da się ukryć, że zarówno nawijki o pistoletach czy drogich autach, jak i bardzo bezpośrednie nawiązania do podbojów seksualnych brzmią nad Wisłą wciąż na swój sposób egzotycznie. A na pewno brzmiały tak jeszcze te sześć, siedem lat temu, gdy Diho z kolegami wypuszczali pierwsze viralowe klipy. I właśnie w tym cały urok – w wyróżnianiu się na tle bezpiecznych produkcji.
Otwartość na świat
Wydaje się zresztą, że całe to amerykańskie podejście do kariery determinował w przypadku Milewskiego bieg życiowych zdarzeń. Jeśli prześledzimy wyimki z jego działalności hiphopowej, dostrzeżemy wątki współpracy z raperami o korzeniach sięgających daleko poza granice naszego kraju. Choć Diho we wczesnej młodości kojarzony był przede wszystkim z graffiti – kluczowym okazały się jego znajomości w międzynarodowym środowisku rapowym. Ich rezultatem była m.in. praca muzyczna za Oceanem. Już w 2004 roku Orangutan nawiązał kontakty ze Starem z Nowego Jorku. To z tym raperem wyjechał do USA, by wspierać go na scenie jako hypeman. Wkrótce zresztą ściągnął owego twórcę do Warszawy, a w hiphopowych mediach występował nawet jako jego tłumacz. Owocem tej znajomości była również możliwość wyprodukowania bitów dla Stara pod pseudonimem DJ Inpatient. A także współpraca z labelem i zarazem brooklyńską grupą Dark Side of Bushwick, której efekty znajdziemy na YouTube’ie. Na platformie dostępny jest m.in. klip do Pass the Vodka z 2006 roku z młodziutkim Dihem na nowojorskim kwadracie. Wyprodukował go Maro Walaszek – producent znany m.in. z projektu MXF tworzonego z DJ-em Frodo – profesjonalny beatmaker; autor m.in. muzyki do Cyberpunka 2077.
Jeśli spojrzymy na to, w jak mulitikulturowym towarzystwie Diho obraca się także dzisiaj, możemy dojść do wniosków, że otwartość na świat jest pewną regułą tego twórcy. Jeden Afganistan, drugi z Afryki / Trzeci Yugo, ma dwa granatniki – rapuje w zwrotce życia na Szybach Orangutan, nawiązując do Malika Montany, braci Alberto i Josefa Bratana oraz Bibiča. I ewidentnie daje do zrozumienia, że wielonarodowe środowisko to nie tylko jego plecy, ale i niewyczerpalne źródło inspiracji.
Jeszcze ciekawsze jest hiphopowe emploi tego rapera – jakże odmienne od tego, co prezentują jego współziomkowie. Choć na poziomie przekazu Diho jest równie buńczuczny, co koledzy, to jego stylówka, mimika czy celowa wręcz komiczność spuszcza nieco powietrza z braggi GM2L. Milewski jest w tej świcie bez wątpienia personą o wysokim poziomie autoironii. I choć to jego najbliższy rapowy towarzysz Malik Montana słynie z trollingu, Diho jawi się w tym tandemie głównym dostarczycielem humoru. Niektórzy słuchacze kpią nawet, że jest zakładnikiem Montany, ze względu na niewybredne żarty, jakie autor Rundek zwykł publicznie sobie stroić z kolegi. Wypada jednak wierzyć, że wszystko zbudowane jest na sympatii – wszak sam Milewski lubi z siebie żartować, a jego pijackie storiesy podkręcają tylko wizerunek tego śmiesznego gościa od imprez. Jeśli dorzucimy do tego dość normcore’owo-dresiarskie outfity, blond zaczes i sympatyczny wyraz twarzy, zrozumiemy, że Diho świadomie bawi się rolą, w jaką wszedł publicznie jakiś czas temu. Ba, wręcz wchodzi w nią z coraz większą swobodą, czego przyczyną jest to, że jest w niej prawdopodobnie najbardziej sobą. Dowodem na to są ostatnie klipy – No to cyk, nagrywany częściowo w monopolowym, czy Bleeh, gdzie raper z wiadrem w ręku i z wędkarską kamizelką na torsie udaje się na ryby. A wszystko to w akompaniamencie prowokacyjnie chamskich wersów nawiązujących do fellatio. I oczywiście z ujęciami nie tylko skąpo ubranych kobiet, ale i uciekających… świń.
Comedy czy gangsta?
Pewna siebie bragga i bezpośredniość w zasadzie od zawsze towarzyszyły twórczości Diha, mimo że w 2005 roku – co nie powinno dziwić – brzmiały bardzo oldschoolowo (album Muszę oddychać). Ale już numery z albumu z 2010 roku, jak Trach bum beng czy słynne Szampana do ręki z nieznanym jeszcze na polskiej scenie Sentino, zwiastowały to, co miało się wydarzyć m.in. na wydanym z Malikiem Naaajaku. Sam zainteresowany w wywiadzie dla Novy TV przyznawał, że odkrył sposób na karierę, gdy zrozumiał, że musi wynieść rap na poziom wyższy niż nawijanie z ziomkami po używkach.
Jakkolwiek absurdalnie by to nie zabrzmiało – wydaje się, że przełomem dla popularności Diha był wers: Cipy, cipy, cipy – od ruchania mam zakwasy. Memiczność tego fragmentu tak silnie rezonowała, że przyćmiła swoją popularnością w singlu Naaajak udany występ Malika, który z kolei prowokował repeaty tego tracku na poziomie stricte muzycznym. Słynne cipy zostały szybko i sprytnie zmonetyzowane w serii koszulek wyprodukowanych przez rapera. Natomiast dopiero po czasie twórca wybił się na niepodległość, kontynuując solową karierę już bez pomocy Montany. Za to ze zgranym zestawem erotyczno-komicznych punchline’ów podanych na dobrze wyprodukowanych, drake’owskich wręcz bitach (vide: Orangutan, Vol. 07).
Diho już świeżo po Naaajaku przyznał w wywiadzie u Winiego, że – w przeciwieństwie do swojego kompana, z którym nagrał ten album – nie robi gangsta rapu. Warto jednak dodać, że na tamtym etapie autoironiczny czy hiperboliczny charakter twórczości rapera nie był jeszcze tak oczywisty jak obecnie. Dziś możemy jednak śmiało stwierdzić, że gdyby muzyka Milewskiego nie podążała w kierunku podsycania memów, jakie powstają na jego temat, ta kariera mogłaby przygasnąć. Raper jednak – jak przystało na Miejskiego Surfera – płynie na fali swojego drunk-hopu. I wykręca wyświetlenia, pozostając gościem, który balansuje na granicy comedy i gangsta rapu. I za sprawą tej postawy zasługuje na miano tajnej broni ekipy GM2L.
Komentarze 0