Wcześnie w tym sezonie Premier League wyklarowała się najsilniejsza trójka drużyn. Jeżeli nie stanie się nic szokującego i nieprzewidzianego, to Manchester City, Liverpool i Chelsea będą rozstrzygać sprawę tytyłu między sobą. Równie ciekawie jest jednak za ich plecami, bo to, kto zajmie czwarte miejsce, jest w tym układzie sprawą otwartą. Jednym z chętnych, by się tam znaleźć jest Arsenal. Odmiana, jaką drużyna przeszła latem, zaczyna procentować.
Tabela Premier League zaczyna powoli przypominać szwajcarski ser z tymi wszystkimi lukami, które tworzą się przez przełożone mecze, ale dla fanów Arsenalu to nie ma dużego znaczenia. Ich drużna przesunęła się na czwarte miejsce – najwyższe, jakie zajmowała w tym sezonie do tej pory. Stało się to po ważnym zwycięstwie z West Hamem (2:0) i jednym z najlepszych występów The Gunners w tym sezonie.
W bezpośredniej walce z inną drużyną, która ma ochotę na TOP4 i w dodatku z derbowym rywalem zespół Mikela Arteta przeważał od początku do końca. Wygrał w pełni zasłużenie, a mógł jeszcze wyżej, gdyby nie Łukasz Fabiański, który znakomicie bronił w wielu sytuacjach i zatrzymał rzut karny. Po raz pierwszy od dawna Arsenalowi towarzyszy optymizm, bo widać, jak ta drużyna się rozwija i stawia sobie ambitne cele. Tym jest na ten sezon powrót do Ligi Mistrzów, a czwarte miejsce, tak wyśmiewane za czasów Arsene'a Wengera, to dziś finisz, za który nikt by The Gunners nie dokuczał.
SKUPIĆ SIĘ NA LIDZE
Gdyby londyńczykom udało się je zająć, byłaby to miara dużego postępu. Po raz ostatni w czołowej czwórce Premier League byli na koniec sezonu 2015/16. Od pięciu lat nie grali w Lidze Mistrzów, później musieli się zadowolić Ligą Europy, a teraz nawet i tego nie mają. Pierwszy raz od rozgrywek 1995/96 nie ma ich w europejskich pucharach. Dla klubu tych rozmiarów to policzek.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Brak pucharów oznacza więcej wolnego czasu w trakcie rozgrywek i możliwość skupienia się na lidze. To rozwiązanie lepsze niż chociażby gra w Lidze Konferencji – tam wylądował Tottenham, który po wliczeniu krajowych pucharów rozegrał najwięcej meczów spośród angielskich drużyn, do momentu zanim w zespole nie rozprzestrzenił się wirus i nie trzeba było odwoływać spotkań Spurs. Tak czy inaczej w momencie, w którym rywal z północnego Londynu miał już na liczniku 23 spotkania, a uczestnicy Ligi Europy czy Ligi Mistrzów po 22, Arsenal szykował się dopiero do swojego meczu numer 18. Wydaje się, że to mała różnica, ale ona robi swoje, a przecież na wiosnę się tylko powiększy.
Dla Mikela Artety to może po cichu być zbawienie. W dzisiejszym futbolu menedżerowie, szczególnie w Premier League, narzekają na to, że zwyczajnie nie mają czasu, by trenować i popracować spokojnie nad jakimś aspektem gry z jednego tygodnia na drugi. Mecze są co trzy-cztery dni i wychodzi na to, że po spotkaniu jest tylko regeneracja, krótkie zajęcia i już przygotowanie do kolejnego spotkania. Jeżeli do tego dochodzi podróż, to na nic nie ma przestrzeni.
ZWROT KU MŁODZIEŻY
Hiszpan tymczasem ma do dyspozycji większość środków tygodnia i dobrze z tego korzysta. Ma też skład, który potrzebuje systematycznej pracy i ciągłości. Arsenal postawił na odmłodzenie i wydaje się, że sezon bez pucharów to dobry moment na to, by rozpocząć fazę przejściową.
Nowy kierunek najbardziej widać było ruchach na rynku transferowym. Średni wiek piłkarzy, jacy zostali sprowadzeni latem wynosi 22.7 lat. Odeszli za to 34-letni David Luiz i 33-letni Willian. Symbolika jest wyraźna. Dwaj Brazylijczycy przypominali o tym, jakie błędy robił Arsenal w ostatnich latach – jeden i drugi przyszedł z Chelsea, gdzie zdobywali trofea i na The Gunners patrzyli nieco z góry. Obaj mieli też swoje najlepsze lata za sobą i wyglądali tak, jakby odcinali kupony. Luiz w typowy dla siebie sposób dobre mecze przeplatał tymi, w których popełniał błędy, faulował na rzuty karne i dostawał czerwone kartki. Willian za to w ciągu roku rozegrał 37 meczów, w których zdobył jedną bramkę i więcej było słychać na temat jego agenta. Kia Joorabchian w pewnym momencie stał się szarą eminencją Arsenalu i lubił zabrać głos, na przykład wtedy, gdy stwierdził, że Jamie Carragher krytykuje w Sky Sports Williana, bo... zazdrości mu pucharów i medali.
Arteta chciał odciąć się od takich postaci i historii. To dlatego klub latem mocno postawił na odmłodzenie i dziś buduje się tam drużyna według pomysłu Hiszpana. Dostał sporo władzy i ściśle współpracuje przy określaniu celów transferowych. Ostatnie ruchy to jego autorskie pomysły i Arteta wie, że będzie z nich rozliczany. W klubie jest od dwóch lat, jednak dopiero teraz będzie można mówić o tym, że oglądamy jego autorskich The Gunners.
ARSENAL WEDŁUG PRZEPISU ARTETY
Zmiany widać formacja po formacji. Hiszpański menedżer najmocniej chciał poprawić defensywę i dziś każdy, kto w niej występuje, to jego człowiek. Arteta najpierw stwierdził, że jego idealnym stoperem jest Gabriel (sprowadzony jeszcze rok temu), a za odpowiedniego partnera dla Brazylijczyka uznał Bena White'a.
Na prawej stronie pożegnał się z Hectorem Bellerinem (choć ten jest jedynie wypożyczony do Betisu) i odstawił na boczny tor Cedrica Soaresa, za to sięgnął po Takehiro Tomiyasu. Japończyk wygląda jak na razie na świetną promocję – Bologna dostała za niego niespełna 16.5 mln funtów, a Arsenal kupił uniwersalnego piłkarza, który ma ciąg do gry w ofensywie, przydaje się przy stałych fragmentach i gra niezwykle odpowiedzialnie. Na lewej nominalnie występuje Kieran Tierney, którego Arteta już zastał, jednak i tak sprowadzono Nuno Tavaresa. Szkot często jest kontuzjowany, przez co wychowanek Benfiki dostał już sporo szans gry i poza błędem na Anfield, kiedy wystawił piłkę na gola Diogo Jocie, prezentował się naprawdę przyzwoicie.
Arteta wymienił również bramkarza. Bernd Leno może nie był golkiperem słabym i popełniającym błędy, ale menedżer The Gunners wolał innego. Sporo było krytycznych głosów, kiedy okazało się, że zapłaci 25 mln funtów za Aarona Ramsdale'a, który w dwóch sezonach z rzędu spadał z Premier League z Bournemouth i Sheffield United. Owszem, to młody i perspektywiczny bramkarz, jednak w obu klubach nie wyglądał jak ktoś, kto dokonuje cudów i jest jedyną nadzieją na utrzymanie. Wydawało się wręcz, że to zbędny ruch, tymczasem Arteta może dziś triumfować. Ramsdale wszedł do szatni Arsenalu jak do siebie – nie tylko znakomicie broni i zachowuje czyste konta, ale jest liderem defensywy i zyskał mnóstwo pewności siebie.
Tak zbudowana obrona daje drużynie mocny fundament. Od momentu, w którym do bramki wszedł Ramsdale, czyli po wrześniowej przerwie reprezentacyjnej, tylko cztery drużyny straciły większą liczbę goli. W tym czasie The Gunners mają piątą najszczelniejszą defensywę pod względem współczynnik expected goals, do jakiego dopuszczają swoich rywali. Ponadto Ramsdale, White, Gabriel i Tomiyasu bardzo dobrze wyprowadzają piłkę, co u Artety jest kluczem przy budowaniu ataków pozycyjnych. Wygląda na to, że ten manewr się Hiszpanowi udał.
DWAJ MŁODZI LIDERZY
Powiew świeżości gwarantują jednak nie tylko nazwiska w defensywie. Atak jeszcze wymaga poprawek, bo Arsenal nie strzela wielu goli, jednak wszystko z przodu zaczyna kręcić się wokół dwóch zdolnych wychowanków. To nie jest przypadek, że Bukayo Saka i Emile Smith Rowe to obok Ramsdale'a i White'a zawodnicy, którzy rozegrali w tym sezonie najwięcej minut. Jednocześnie Saka jest liderem klasyfikacji asyst, a Smith Rowe strzelców.
Dwaj młodzi Anglicy to dziś największe symbole Arsenalu i zmiany, jaka się tam dokonuje. Obaj wprawdzie debiutowali jeszcze u Unaia Emery'ego, ale dopiero u Artety stali się fundamentalnymi postaciami. Szczególnie Smith Rowe to autorski pomysł Hiszpana – wcześniej zaliczał tylko epizody, a teraz wchodzi w rolę lidera środka pola. Wiarę w rozgrywającego pokazał też nowy kontrakt i zmiana numeru na dychę na plecach.
Ten duet, w połączeniu z Martinem Ødegaardem i ciężko pracującymi za nimi Thomasem Parteyem, Granitem Xhaką i Albertem Sambim Lokongą (kolejnym młodym nabytkiem tego lata) tworzy ciekawą linię pomocy, a jeszcze jest wracjący do dobrej formy Gabriel Martinelli – kolejny młody zawodnik, wokół którego można budować przyszłość. Saka i Smith Rowe sprawiają jednak, że w końcu kibice Arsenalu mają się z kim identyfikować, a po ostatnich latach to również niezwykle istotny aspekt. Nikt dziś nie wystawia młodszych jedenastek niż Arteta – średnia wieku wyjściowego składu AFC to 24.1 i jest niższa o ponad rok od drugiego Brentford.
DRUGI ETAP BUDOWY
Arteta zaczynał pracę w Arsenalu od doraźnych rozwiązań. Chwilę po tym, jak objął stanowisko, na świecie rozpoczęła się pandemia i mieliśmy lockdown, podczas którego kluby piłkarskie przeszły na pracę zdalną. To wtedy Arteta więcej czasu poświęcił na rozmowy z piłkarzami i szlifował system z trójką obrońców. To był Arsenal dobrze zorganizowany w defensywie i groźny z kontry, który w pierwszych miesiącach pracy nowego menedżera potrafił pokonać Manchester City i Chelsea w drodze po triumf w FA Cup, a w lidze ograł Liverpool i powtórzył ten wyczyn w Tarczy Wspólnoty.
Arteta szybkim sukcesem wyrobił sobie wiarygodność i zyskał więcej zaufania, ale od początku twierdził, że to nie jest sposób, w jaki chce grać. Jako uczeń Pepa Guardioli był obietnicą powrotu do czasów, w których The Gunners słynęli z atrakcyjnej, ofensywnej piłki. Wahadła i kontry to był tylko etap przejściowy, mimo tego że wielu zawodników – na czele z Pierre'em-Emerickiem Aubameyangiem – w tym systemie rozkwitło.
Teraz Gabończyk stał się problemem. Najpierw chodziło o słabą grę, apatyczność i brak skuteczności, co gryzło się z faktem, że Aubameyang zakłada opaskę kapitańską. Później do tego doszły kolejne błędy poza boiskiem i naginanie zasad, dlatego Arteta najpierw odsunął go od składu, a później ogłosił, że 32-latek nie będzie już kapitanem drużyny. Efekt był taki, że Arsenal rozegrał chyba dwa najlepsze spotkania pod względem ofensywy, z Southampton i West Hamem strzelił pięć goli, a Alexandre Lacazette wydaje się dużo lepiej pasującym elementem do całej ofensywnej układanki.
BYĆ NAJLEPSZYM Z RESZTY
Takimi decyzjami Arteta buduje swój autorytet w szatni i jednocześnie sprawia, że drużyna zyskuje taktycznie. Na walkę o coś więcej niż o TOP4 jest wprawdzie na razie jest za słaba, bo mecze z czołową trójką tego sezonu pokazują to wyraźnie – z Chelsea przegrała 0:2, kiedy na początku sezonu Romelu Lukaku przestawiał obrońców jak chciał, z Manchesterem City tydzień później było 0:5, a mogło się skończyć jeszcze wyższą porażką, za to z Liverpoolem przegrała 0:4 i to świeżo po serii dziesięciu spotkań z rzędu bez porażki. To jednak jeszcze nie jest wyścig, w jakim londyńczycy biorą udział i dopóki będą zbierać punkty z innymi, to mają szansę. Jeżeli zabralibyśmy te trzy mecze z bilansu Arsenalu, to wynosiłby on 29 punktów w 14 meczach, w których strzelił 23 gole, a stracił 11.
Pozostałe porażki to wyjazdowe z Manchesterem United (2:3) i Evertonem (1:2), które pokazały, z czym The Gunners mogą mieć w tym sezonie największy problem. W obu trwonili prowadzenie i tracili kontrolę nad meczem. To zresztą najpoważniejszy zarzut do drużyny Artety – może i poprawia się ofensywa i poukładał obronę, jednak mało jest meczów, gdy przez 90 minut Arsenal ma wszystko w swoich rękach i nie traci koncentracji. Owszem, większość z nich wygrywał, jednak widać było niedociągnięcia.
Dopiero dwa następne mecze po tych porażkach – z Southampton i ostatnio z West Hamem – rozegrał w taki sposób, że można było powiedzieć, że nie dał rywalom szans. Kibice mają nadzieję, że to świadectwo tego, że ich zespół zrobił krok do przodu. Święci to może jeszcze przeciwnik z niższej półki i na jego tle trudno to powiedzieć, jednak Młoty to przecież bezpośredni rywal w walce o czwórkę. Drużyna Davida Moyesa była w stanie pokonać Liverpool czy Chelsea, za to z Arsenalem nie potrafiła znaleźć żadnych odpowiedzi i Arsenal dominował. To była gra, do jakiej dąży Arteta i jeżeli jego piłkarze będą umieli ustabilizować swój poziom, tytuł „best of the rest”, czyli w tym przypadku czwarte miejsce, jest osiągalne, nawet mimo tego, że trzeba będzie uważać na West Ham, Tottenham czy Manchester United.
CORAZ BLIŻEJ CELU
The Gunners wyglądają jak zespół, który po kilku latach zawirowań w końcu wie, czego chce, jak chce to osiągnąć i taki, w którym wszyscy patrzą w jednym kierunku. Być może wyłamuje się z tego Aubameyang, którego kariera niebezpiecznie zaczyna skręcać w stronę Mesuta Özila, jednak zdecydowane decyzje Artety pokazują, że chce szybko zamknąć ten temat i nie będzie dla niego świętych krów.
Hiszpan wie, że dostał spore zaufanie i dziś to jest drużyna, za którą jest w pełni odpowiedzialny. Gdyby tworzyć najsilniejszą obecnie jedenastkę Arsenalu, większość stanowiliby gracze kupieni przez niego, do tego dochodzi sprowadzony chwilę wcześniej Tierney oraz Saka i Smith Rowe. Arteta zdaje sobie również sprawę, że jeśli nie będzie poprawy wyników, może skończyć jak Frank Lampard czy Ole Gunnar Solskjaer, którym zabrakło argumentów, że potrafią rozwinąć swoje drużyny i zbliżyć je do założonych celów.
39-latek miał w Arsenalu pewnie więcej do naprawy niż wspomniana dwójka i efekty zaczynają być widoczne. Udało mu się odsiać ziarna od plew, wykreować nowych liderów i ustawić drużynę na właściwych torach. Teraz będziemy rozliczać go za to, jak daleko jego piłkarze po nich zajadą.