Wpadną w poniedziałek i do pierwszego gwizdka w Moskwie nawet nie będzie czasu przypomnieć sobie o większości czynników, które w dwóch ostatnich latach jego współpracy z piłkarzami zadecydowały m.in. o fatalnym mundialu w Rosji. Jednak część z tego, co selekcjoner wówczas wypracował pozostało do dziś i… może przydać się w pierwszym meczu barażowym o finały z Rosją. Tylko czy na pewno pamiętamy jeszcze na jakich podstawach zbudowany był pomnik Adama Nawałki?
To wcale nie jest inna sytuacja. Po raz pierwszy Adam Nawałka przejmował reprezentację Polski, gdy była po nieudanych, chaotycznych eliminacjach MŚ 2014, które kończyła wygranymi jedynie z Mołdawią (raz) i San Marino (dwukrotnie). Jego poprzednikowi zarzucano dziwne decyzje personalne, chaos wewnątrz drużyny, brak przejrzystego planu taktycznego i niewykorzystywanie pełnego potencjału kadry. Wszystko to brzmi znajomo także w styczniu 2022 roku.
Oczywiście, że są różnice. Wystarczy przypomnieć, że u Waldemara Fornalika Robert Lewandowski nie był nawet (pierwszym) kapitanem reprezentacji, przeżywał w niej kryzys tożsamości i nie strzelał goli. Piłkarze nie grali w większości w pięciu czołowych ligach Europy, najlepsi młodzieżowcy nie odchodzili za ośmiocyfrowe kwoty – i to liczone w euro – z Ekstraklasy. Może dlatego wtedy Nawałce zabrało to trochę czasu, lecz zmiana wizerunku i stylu gry kadry była diametralna. Pytanie jednak, czy dokładnie tego – od piłkarskiej, taktycznej strony – znów reprezentacja w obecnej sytuacji potrzebuje i czy samego selekcjonera na to stać.
OSKRZYDLENI
Mało kto dziś pamięta, ale pierwszy eksperyment Adama Nawałki to wcale nie zmiana formacji, czy sprawdzanie nowych zawodników w kadrze. Tym prawdziwym testem było ustawienie za plecami Roberta Lewandowskiego zupełnie nowej „dziesiątki” – Jakuba Błaszczykowskiego. Trwało to niecałą godzinę chaotycznego, brutalnego i nudnego meczu z Irlandią w Poznaniu, ale uwypukliło problem z jakim zmagał się nowy selekcjoner. Nieskuteczność Lewandowskiego w poprzednich eliminacjach frustrowała napastnika nawet bardziej niż kibiców. Był on już po dwóch mistrzostwach Niemiec, zdobył krajowy puchar, zagrał w finale Ligi Mistrzów i niemal dogadał transfer do Bayernu Monachium. W reprezentacji pozostawał nie tyle niespełniony, ile niewykorzystany. Pomysł Fornalika na oparciu gry kadry na trio z Borussii Dortmund okazał się zbyt trudny do realizacji wobec słabości pozostałych ogniw, ale i przez znacznie bardziej pragmatyczne podejście polskiego trenera. Nie każdy urodził się, czy mógł zostać Juergenem Kloppem.
Nawałka znał te bolączki, ale nie przyszedł z gotowym rozwiązaniem. W siedmiu meczach towarzyskich wystawiał sześciu różnych zawodników na pozycji „dziesiątki” lub drugiego napastnika, tylko Ludovic Obraniak obronił ją w dwóch kolejnych spotkaniach. Ale dopiero w Gdańsku przeciwko Litwie postawił na duet Lewandowski-Milik i każdy z napastników strzelił gola. Zwycięstwo było minimalne (2:1), lecz przewaga Polaków zdecydowana, a samo zgrupowanie, mecz i rywal kojarzyły się Nawałce tak dobrze, że Litwini (nieprzypadkowo) byli dobierani jako sparingpartnerzy na ostatnie testy przed EURO 2016 i MŚ 2018.
Oczywiście Milik u boku Lewandowskiego to nie pomysł Nawałki. Już u Fornalika z San Marino (5:0 w Warszawie w marcu 2013) kadra tak grała. Napastnik po dziewięciu meczach bez bramki wreszcie się przełamał, ale ważniejsze było to, że brał udział w grze. Schodził do boków, cofał się i rozgrywał – asystował przy golu Jakuba Koseckiego. – Próbowałem ściągnąć jednego, czy dwóch obrońców, by w przodzie zrobiło się wolne miejsce i tak strzeliliśmy drugiego gola – zaznaczał później.
Udawało się to, ponieważ w polu karnym, czy przy stoperach jego miejsce uzupełniał wówczas Milik. Gdy Nawałka wreszcie skorzystał z tego wariantu i zaczął go rozwijać to okazało się, że każdy w tym systemie rośnie. Duet napastników rozpoczynał w wyjściowym składzie 22 razy z 50 spotkań w których kadrę prowadził ten selekcjoner, pomimo kontuzji, zmiany systemu czy różnych rotacji w (aż 23!) meczach towarzyskich.
Trzeba im było tylko dodać skrzydeł. A myśląc o Nawałce-trenerze trzeba pamiętać o tym, jak rósł jeszcze będąc piłkarzem. Jego kariera – krótka, z efektowną eksplozją talentu i smutnym, bolesnym oraz szybkim końcem – przypadła na epokę, gdy biało-czerwoni zwyciężali dzięki atakom skrzydłowych. Jeszcze latami działało to na wyobraźnię całej polskiej społeczności piłkarskiej w szukaniu odpowiedzi na pytania, jak i którędy prowadzić grę. Jednak mając dwóch napastników naturalnym było stworzenie szerokości i przyspieszenie ataków bocznymi strefami.
Pierwszą odpowiedzią stał się nie Błaszczykowski, ale Kamil Grosicki, który przy dwóch napastnikach asystował i przeciwko San Marino jeszcze w 2013 roku, i z Litwą – Milikowi. Dwie trzecie jego ostatnich podań przypadło na kadencję Nawałki, w czym nie ma absolutnie żadnego przypadku. Wśród najlepszych, najbardziej pamiętnych akcji bramkowych tej drużyny (2013-2018) są te przeprowadzane skrzydłami: Lewandowskiego z Niemcami we Frankfurcie, Milika z Irlandią Północną w Nicei, Błaszczykowskiego ze Szwajcarią w Saint-Etienne, otwarcie ćwierćfinału z Portugalią, dwie z Danią w Warszawie… Wreszcie te z ostatniego starcia w eliminacjach MŚ z Czarnogórą. Tylko wtedy już coś się psuło.
TEORIA CHAOSU
Czy przewidywalność może być piękna? W Polsce nikt z tym nie dyskutował dopóki reprezentacja poukładana przez Nawałkę miała odpowiednio rozłożone akcenty, „zarówno w defensywie, jak i ofensywie”, a jej pierwsza jedenastka bywała w najgorszym przypadku niewiadomą na dwóch pozycjach. Selekcjoner był defensywnym pomocnikiem, doskonale zdawał sobie sprawę z konieczności zachowania równowagi i dyscypliny taktycznej. Ale była też świadoma swoich atutów i deficytów. W końcu zawodników udało się tak wytrenować, że Nawałka nie musiał krzyczeć zza linii bocznej, by każdy „odbudował”, bo i tak robili to automatycznie. A gdy przechwytywali piłkę, nie trzeba było ich przekonywać, by „transfer pozytywny” został przeprowadzony odpowiednio szybko i precyzyjnie.
Zresztą wystarczy pomyśleć o często przypominanych ostatnio „dziwactwach” Nawałki – układu stołów w jadalni, przestrzeni w szatni, drogi na treningi i mecze, czasu w codziennym harmonogramie, czy nawet tego, że autokar nie mógł cofać, gdy zespół był na jego pokładzie – by zrozumieć, że za tym wszystkim kryła się chęć kontroli wszystkich elementów. Tak samo było na boisku. Jego praca nad taktyką ograniczała się do właściwego przesuwania i zachowywania odpowiednich odległości między zawodnikami, znajomości i bezwarunkowej realizacji nakreślonych zasad. Nic dziwnego, że u niego przepadali piłkarze, którzy lubili bądź lubią wyłamywać się poza schemat, niekoniecznie podporządkowując się regułom, na murawie i poza nią (np. Adrian Mierzejewski czy Mateusz Klich).
EURO 2016 nic w tym względzie nie zmieniło. Gdy przyszedł początek eliminacji MŚ 2018, to po Warszawie szukano boiska ze sztuczną murawą, które najbardziej odpowiadałoby stanem temu, co reprezentanci zastaną w Astanie. Przeciwko Kazachstanowi faworyt zaczął kapitalnie, kombinacyjnymi akcjami stwarzał zagrożenie i do przerwy prowadził dwiema bramkami. Jednak gospodarze zamiast poddać się wybrali pójście na ostrą wymianę ciosów: popełnili w całym meczu 27 fauli, gdy Polacy ledwie pięć, otrzymali cztery żółte kartki w samej drugiej połowie i… Kazachowie ugrali remis. Zrobili to wytrącając biało-czerwonych z równowagi, agresją odbierając im kontrolę do której piłkarze Nawałki tak bardzo się przyzwyczaili.
Sygnałów ostrzegawczych było więcej: pomimo prowadzenia 3:0 z Danią w Warszawie niemal skończyło się remisem, z Armenią zwycięstwo wyszarpał dopiero gol Lewandowskiego w piątej minucie doliczonego czasu gry. W międzyczasie była „afera alkoholowa”, którą Nawałka nazwał „przesileniem”. Doszła także kontuzja Arkadiusza Milika przeciwko Danii, w Leicester przepadł Bartosz Kapustka, dopiero na ostatnie jesienne zgrupowanie wrócił Pazdan, uzupełniając duet z Glikiem. Zdecydowana reakcja Nawałki wystarczyła do kolejnego września i meczu wyjazdowym z Danią.
Tego nie da się wyprzeć z pamięci. Za stołem w ciasnej salce na stadionie Parken w Kopenhadze zasiada Age Hareide i triumfuje, z uśmiechem przyznając, że jego drużyna zagrała z Polską „na chaos”. – Nasz sposób gry był inny, odmienny od tego, co graliśmy poprzednio. Polacy są bardzo dobrzy w defensywie, więc wybraliśmy więcej długich piłek, wygrywając częściej pierwszą, drugą piłkę. Oni wolą kontrolować spotkanie, a my im nie pozwoliliśmy na to, wprowadziliśmy chaos i wygraliśmy walkę. Taktyka zadziałała niemal w stu procentach – mówił trener Duńczyków po najwyższej porażce za kadencji Nawałki.
Chaos to też taktyka i na nią Nawałka nie miał odpowiedzi. W przerwie po szatni Polaków latały nie tylko mocne słowa, ale selekcjoner nie zdołał otrząsnąć zespołu, w drugiej połowie było tylko gorzej. Duńczycy nie pchali krótkimi podaniami swoich akcji, które w Warszawie okazywały się nieskuteczne, lecz wycofywali piłkę do Kaspera Schmeichela, który posyłał ją w przód, na walkę – tak było od pierwszej do ostatniej minuty. W eliminacjach w których Polacy notowali coraz wyższe posiadanie piłki, oswajali się z atakami pozycyjnym i rolą faworyta poznali nowy problem z którym nie mogli sobie poradzić.
Symbolem tego niepowodzenia była dyskusja Lewandowskiego z Nawałką po ostatnim gwizdku eliminacji MŚ, wygranej z Czarnogórą (4:2), gdy reszta drużyny celebrowała awans. Jednak oni już wtedy wiedzieli, że poważniejsze drużyny mają świadomość, jak wytrącić Polskę z równowagi.
POZA KONTROLĄ
Podobnie jak słowa Hareide, wciąż w głowie wybrzmiewa komentarz Nawałki o niskim pressingu w ostatnim meczu jego kadencji z Japonią. To fatalne zakończenie wygranego spotkania i dramatycznego mundialu będzie utożsamiane z tym selekcjonerem – wypominane mu i wykpiwane – choć w wielu wcześniejszych meczach Polakom zdarzało się tak bronić w końcówkach. Jednak ich winą był brak chęci ataków wobec… podobnego nastawienia Japończyków, którzy i tak mieli awans do fazy pucharowej.
Piłkarzy Nawałki nie interesowała sprawa ich rywali, oni chcieli wyłącznie zwycięstwa w meczu „o honor” – uważali, że cel osiągną niezależnie od zastosowanych środków, tak myślał również trener. Dlatego m.in. kazał kłaść się na murawę Grosickiemu i symulować kontuzję, by móc dokonać (nieistotnej) zmiany, choć sędzia na to ostatecznie nie pozwolił. W Wołgogradzie wrzało, nic nie było oczywiste i jednoznaczne, oprócz gry pozorów: „korzystnego” wyniku, „ataków” rywali, „kontroli” Polaków… Niski pressing stał się synonimem braku ambicji, gdy tak naprawdę był wyrazem niezrozumienia skomplikowanej pozycji w jakiej była drużyna i jej trener.
Pragnienie przywrócenia reprezentacji kontroli sprowadziło Nawałkę na zmianę systemu. Chociaż zastrzegał, że we wcześniejszych latach w treningu testował ustawienie z trójką środkowych obrońców, to z różnych powodów się na przejście nie decydował. Po pierwsze, w 3-4-3 czy 3-5-2 rezygnowałby ze skrzydłowych, którzy do końca 2016 roku spisywali się świetnie. Po drugie, bo nie mógł znaleźć lewonożnego środkowego obrońcy, z czym zresztą do dziś reprezentacja ma problem. Ale po eliminacjach MŚ nastąpiło wielkie sprawdzanie.
Mecze testowe z Urugwajem, Meksykiem i Nigerią kadra zakończyła bez choćby jednego gola, ale jasnym celem była praca nad szlifowaniem defensywy w 5-4-1. Chociaż wokół Lewandowskiego nie było drugiego napastnika, ale grały tam dwie „dziesiątki”, to atak wcale nie korzystał, a wcześniejsze automatyzmy, które dawały efekty – zaprzepaszczone. Drużyna strzelająca w eliminacjach średnio ponad trzy gole na mecz w finałach MŚ oddała osiem celnych strzałów, bramki zdobywając po stałych fragmentach.
Zespół też nie był przekonany do zmiany, gdy sam Nawałka mówił, że ćwiczy drugą opcję, że nadal podstawowym systemem jest 4-2-3-1. Może brak jasności w przekazie już wewnątrz reprezentacji doprowadził do tego, że tym razem selekcjoner nie zdołał „sprzedać” im swojego pomysłu. Jak zresztą mógł to zrobić, gdy z Senegalem wrócił do tego, co im bardziej pasowało, choć większość przygotowań było poświęconych innemu systemowi. Nawet z Litwą przed wylotem do Rosji Nawałka zagrał w rożnymi ustawieniami w każdej z połów.
W Moskwie zagrało siedmiu piłkarzy z wyjściowej jedenastki na ćwierćfinał EURO 2016. Zmiany dotyczyły bramki, środka i lewej obrony, a także pomocy. Jednak niewiele przypominało tamtą drużynę z Francji. Thiago Cionek nie potrafił opanować nerwów jeszcze przed golem samobójczym, Jakub Błaszczykowski był tak ostro traktowany, że musiał zostać zmieniony w przerwie, a wtedy Nawałka… zmienił również system. Druga bramka dla Senegalu podkreśliła nieporozumienia i to, o czym mówił Hareide w Kopenhadze: wystarczało długie podanie i większe zdecydowanie w walce o piłkę, by sprawić Polakom olbrzymi problem.
W starciu o wszystko Kolumbia górowała nie tylko techniką, ale to w grze biało-czerwonych nie było już zdecydowania w pojedynkach, spójności i pomyślunku, by w ogóle mogli podjąć rywalizację. Nic dziwnego, że na ostatni kwadrans ich mundialu życia podświadomie wycofali się pod własną bramkę. To nawet nie był niski pressing: ten określa przecież aktywność, np. wślizgi, doskok do rywala i chęć odbioru piłki... Bardziej pasuje paraliż wynikający z nieprzekonania drużyny, która po prostu stała we własnej strefie obrony, bojąc się zareagować.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
Jest jednak nadzieja: reprezentacja na początku 2022 roku aż krzyczy o przywrócenie w niej jakiejkolwiek kontroli. Różnie można oceniać chęć zmiany polskiej mentalności przez Paulo Sousę, jej sposób wdrażania i efekty, ale samym pożegnaniem wywołał trudny do ułożenia chaos. Po EURO 2020 Portugalczyk słusznie zrezygnował z hybrydy dwóch systemów, a 5-3-2 z meczów przeciwko Hiszpanii czy Anglii może dawać nadzieję, że Polacy odnajdą się broniąc w sposób zdyscyplinowany przeciwko mocniejszym rywalom.
Sousa i Nawałka to też szkoleniowcy różnie rozumiejący to, czym jest na boisku kontrola. Pierwszy uważa, że uzyskuje się ją posiadaniem piłki i natychmiastową próbą odbioru po jej stracie. Drugi ma bardziej reaktywne, by nie powiedzieć pragmatyczne podejście. Jeśli wysoki pressing, to fragmentami. Jeśli posiadanie piłki, to ze schematami przyspieszenia ataków w bocznych sektorach.
Paradoksalnie więc te zmiany, które starał się wdrożyć Nawałka w przygotowaniach do MŚ 2018 teraz mogą mu pomóc, nawet jeśli przygotowany przez jego sztab raport z mundialu na to nie wskazuje. Jest on zbyt inteligentnym szkoleniowcem, by nie wyciągnąć wniosków z tego, jakie błędy popełniono przy wdrażaniu 3-4-3. Ma też obszerny materiał poglądowy z jesieni w eliminacjach, by działać tak, jak tylko będzie mógł: punktowo. Pozycjami, strefami i relacjami między zawodnikami naprawiać najpoważniejsze ubytki. Nie można przecież Nawałce odmówić, że w roli selekcjonera nie potrafił dostrzec lub dopasować sprawnie funkcjonujących duetów lub tercetów.
Przyczyny dla których może nie chcieć mieszać w tym, co jesienią zdołał (mimo wszystko) wypracować Sousa są też bardziej pragmatyczne. Jedna to brak czasu w treningu na doszlifowanie automatyzmów w innym systemie do takiego poziomu, który byłby dla Nawałki zadowalający. Druga to pozycja skrzydłowych. Ci podstawowi albo w klubie grają na wahadle (Przemysław Frankowski), albo spełniają drugoplanowe role (Kamil Jóźwiak, Przemysław Płacheta). Innych kandydatów nie ma, a dawne gwiazdy nie dają powodów, by sądzić, że warto do nich wracać. Kamil Grosicki dopiero od listopada i to na poziomie Ekstraklasy zaczął sygnalizować, że wciąż tli się w nim jakość. Jakub Błaszczykowski w dwóch występach wybiegał niecałą godzinę. Powrót do przeszłości wydaje się więc niemożliwy. Wahadłowych pewnie będzie wybierał spośród bardziej bocznych obrońców.
Nawałce wiele taktycznych, strategicznych wyborów zaoszczędził po prostu czas. Nie musi na nowo sprzedawać systemu z trójką środkowych obrońców, jak wtedy, gdy po kilkunastu latach był pierwszym selekcjonerem, który do tego systemu wracał. Z czasem to ustawienie stało się normalnością dla kibiców i piłkarzy, którzy osiągnęli w nim wyniki. Obawa o rewolucję w składzie, która towarzyszyła mu po MŚ 2018 – i była jedną z przyczyn rozstania z kadrą – przeminęła, bo w ponad trzy lata i bez jego udziału zmieniło się sporo. Może nawet zmieniło się wystarczająco dużo, by te same metody, sztab, sposób bycia, komunikacji i organizacji sprawdził się na krótkim etapie.
Łatwo wyobrazić sobie, jak zadziała Nawałka. „Napompuje” zawodników przed i w trakcie marcowego zgrupowania. Od strony organizacyjnej zadba o najmniejszy detal tak, by piłkarze znów poczuli się w strefie komfortu, z dala od zgiełku i destabilizujących dyskusji. W treningach o niższej (niż u Sousy) intensywności przekaże treściwie ideę planu meczowego, który rozwinie na dłuższych (niż u Sousy) odprawach. Na koniec przedostatnich, zamkniętych zajęć przejdzie z zawodnikami przez każdy schemat stałych fragmentów w ataku i w obronie. Publicznie nie powie nic, a będzie mówił o organizacji, dyscyplinie, determinacji i zapewne rzuci z uśmiechem, że to wszystko musi być zarówno w defensywie, jak i w ofensywie.
Nawałka przejmie kontrolę nad sytuacją, bo ma dominującą osobowość… Lecz o tym, ile się zmienił – i czy w ogóle – dowiemy się dopiero, gdy któryś z rywali znów zagra z reprezentacją „na chaos”.