Przebiera się z rozmachem, prowokuje bez wstydu. I właśnie wypuściła nowy album.
Jeśli jednak ci, którzy odmawiali jej prawa do nazywania się raperką, zamilkli, to ci wrażliwi na jej obyczajowe prowokacje, nie przestają krzyczeć. Rozkoszna atencjuszka niezmiennie potrafi wkurzyć. Tym razem poszło o tytuł piosenki.
Jeden z singli pilotujących premierę nowego albumu Dojy Cat nazywa się Balut, dokładnie tak jak klasyczne danie filipińskiego street foodu. Dlaczego akurat tak? Bo kogoś tu chyba uczył biologii ten typ z Ordo Iuris. Doja Cat tłumacząc intencje stojące za tytułem piosenki, pogubiła się w koślawych metaforach, a fanki i fani zarzucili jej bezmyślne i krzywdzące zawłaszczenie ważnego kawałka filipińskiej kultury. Nazwałam tak piosenkę, bo balut oznacza ptaka zjadanego żywcem – wyjaśniała na Instagramie. Dla mnie to metafora kresu toksycznego Twittera. Narodzin X i końca tweetów. Nazwa platformy z niebieskim ptakiem w logo to po polsku świergot, ćwierkanie – tak dla koniecznego wyjaśnienia – a balut faktycznie jest kontrowersyjnym daniem z drobiu bazującym na kurzym bądź kaczym zarodku. Bojkotujących oburzało przede wszystkim to, że Doja Cat nie kuma – niczym Kaja Godek – różnicy pomiędzy zarodkiem a życiem.
Czy równie średnio orientuje się w prawie autorskim? Ta afera z okładką płyty wydaje się niewinnym nieporozumieniem. Przypomnę: niecały miesiąc temu Doja Cat opublikowała na swoim Instagramie okładkę nowego albumu. Użytkowniczki i użytkownicy szybko odkryli, że niemal identyczną grafiką ze szkarłatnym pająkiem chwalił się wcześniej niemiecki metalowy zespół Chaver. Dramaturgię podkręcał fakt, że obydwa albumy – Scarlet Dojy Cat i Of Gloom Chaver – miały ukazać się tego samego dnia, ale za to emocje w sprawie o domniemany plagiat studziła informacja, że osoba odpowiedzialna za wykorzystany na okładkach obraz, czyli Dusty Ray, i potwierdziła współpracę z Doją, i nie wyparła się wieloletniej relacji z Chaver. Czy ktoś tu niechcący opchnął ten sam obrazek dwa razy? Doja Cat usunęła post, a później pokazała nowy cover – tym razem dwa, już nie szkarłatne, pająki. Nikt z zainteresowanych nie skomentował sytuacji publicznie. Co dziwne o tyle, że akurat Doja Cat lubi sobie pogadać.
Niech ją zobaczą
Chyba że akurat miauczy. Jak na tegorocznej gali Met. Słynny bankiet, na który rozdaje zaproszenia Anna Wintour, w tym roku celebrował życie i dorobek Karla Lagerfelda, więc Doja Cat przyszła na imprezę wystylizowana na Choupette, kotkę projektanta. W długiej sukni Oscara De La Renty z trenem puchatym jak ogon Birmanki i kapturem z uszami, a na twarzy przykleiła sobie protezę kociego pyszczka, bo ta dziewczyna traktuje kostiumy bardzo poważnie. Na pytania Emmy Chamberlain, która prowadziła rozmowy z czerwonego dywanu dla redakcji Vogue, Doja Cat odpowiadała miauknięciami. Kobieta kot? Kobieta viral. W lutym pojawiła się na jednym z pokazów w ramach paryskiego Tygodnia Mody wymalowana czerwoną farbą i obklejona kryształkami Swarovskiego. 30 tysiącami kryształków. Wyglądała spektakularnie. Chcę być homarem. Albo dynią. Albo zamieńmy mnie w olbrzymkę lub kosmitkę. A dziś będę pająkiem. Traktujemy mnie jak lalkę Barbie, która też może być wszystkim – opowiadała w rozmowie z amerykańskim Elle, gdy padło pytanie o kulisy współpracy z teamem kreatywnym, któremu przewodzi stylista Brett Alan Nelson, człowiek współodpowiedzialny za najbardziej widowiskowe looki Dojy Cat.
Po co to wszystko? Stroje Madonny, z którą Doja Cat ma dużo wspólnego, były często polityczne. Tarzała się po scenie w sukience ślubnej, by obnażyć pruderię i hipokryzję katolików. Zagrała trasę koncertową w złotym gorsecie ze spiczastym stanikiem, by podkreślić siłę kobiecej seksualności. Doja Cat tak ambitnie się jeszcze nie ubiera, a gdy przychodzi na pokaz mody z kiścią winogron zamiast torebki, można to odczytać co najwyżej jako akt nieszkodliwej szydery, ale z drugiej strony inspiracje ikoną brawurowych stylizacji są aż nazbyt oczywiste. I Madonna, i Doja Cat wychodzą z domu, na scenę, na czerwony dywan z tą samą intencją. Niech nas zobaczą.
Z TikToka na Grammy
Tylko żeby się nie zagapili. Historia wielokrotnie pokazała, że prowokacyjna garderoba jednocześnie zwraca i odwraca uwagę. Taki smutny paradoks, który dotyczy głównie kobiet uprawiających działalność artystyczną. Znaczenie Madonny też często sumuje się do paru skandalizujących outfitów i choreografii symulującej masturbację, zapominając o jej rewolucyjnym wpływie na muzykę popularną, imponującej czujności na zmieniające się trendy i ambitnym eklektyzmie dyskografii. Lady Gadze częściej pamięta się sukienkę z mięsa niż debiutancki album, który dekonstruował koncepcję sławy, błyskotliwie recyklingując filozofię Warhola i Bowiego. Doję Cat też łatwo traktować niepoważnie – jako tę śmieszną laskę, która wystąpiła na rozdaniu nagród MTV z krzesłem na głowie.
Tymczasem jej obecność w przemyśle rozrywkowym nie sprowadza się wyłącznie do kilku ekscentrycznych szmatek i zabawnych ripost w socialach. Nie bez powodu Forbes umieścił Doję Cat na liście 30 under 30, trzydziestu osób, które jeszcze nie skończyły trzydziestki, a już dominują w swoich branżach. W 2021 roku wokalistka znalazła się też w notowaniu 100 Next magazynu Time – setki osób definiujących przyszłość. Tak, może pierwszą wielką viralową popularność przyniosła jej piosenka o tym, że niezła z niej krowa, ale trzy lata po publikacji Mooo! zamykała rok jako najpopularniejsza artystka amerykańskiej sceny hiphopowej i r’n’b. W 2021 roku zdobyła trzy nominacje do Grammy, rok później – osiem nominacji i statuetkę za nagrane wspólnie z SZA Kiss Me More. Jest zresztą świetna w duety i ma ich na koncie sporo. Post Malone, The Weeknd, Ariana Grande, Saweetie, Rico Nasty, Lil Nas X – wszystkie sojusze kończyły się dobrze. Ten z Nicki Minaj nawet bardziej niż dobrze. Doja Cat zaprosiła autorkę The Pinkprint do udziału w zremiksowanej wersji Say So. Numer w podstawowej odsłonie był już wielkim hitem – najczęściej streamowaną w Stanach Zjednoczonych piosenką nagraną przez kobietę w 2020 roku. Wspólnie z Minaj wykręciły jednak historyczny wynik, zdobywając szczyt listy Billboard 200. Był to pierwszy numer 1 w karierach obu gwiazd, a do tego tak wysoko nie dotarł przed nimi żaden team raperek – to była pierwsza tak wysoko notowana współpraca rapujących kobiet w historii Billboardu.
Doja Cat była wszędzie. Na TikToku, gdzie jej piosenki takie jak Candy czy Get Into It niosły się szeroko dzięki kolejnym tanecznym wyzwaniom, aktywności, na której zbudowano potęgę platformy. Była na listach przebojów. W dużych, komercyjnych rozgłośniach radiowych – bo jej przebojowy miks popu, r’n’b i hiphopu jest wystarczająco uniwersalny i przyjazny, by nie wystraszyć masowej publiczności. Była w reklamie Taco Bell, do której nagrała własną wersją piosenki rockandrollowego zespołu Hole – za zgodą i we współpracy z Courtney Love, autorką utworu. Na ścieżkach dźwiękowych do Ptaków nocy i Elvisa. I na cenzurowanym, gdy wytykali jej rasizm i homofobię.
Awanturnica na wojnie z trollami
Wychowałam się w internecie – mówiła w okładkowym wywiadzie dla Time. Dorastała w Los Angeles i Nowym Jorku, w religijnej komunie w Kalifornii i na białym osiedlu w Oak Park, gdzie była jedynym niebiałym dzieckiem w okolicy, więc często doświadczała niechęci podszytej rasistowskimi uprzedzeniami. Jeszcze zanim znalazła bezpieczną przystań na podziemnej rapowej scenie L.A., szukała sprzymierzeńców na forach internetowych i w chat roomach. Pozostawiła po sobie potężny ślad cyfrowy, a internet nie zapomina, więc był taki okres, gdy notorycznie wyciągano jej trupa z szafy. Stary wpis na Tiwtterze, w którym nazwała Tylera i Earla Sweatshirta pedałami. Zagubioną w sieci piosenkę z Dindu Nuffin w tytule – określeniem umniejszającym traumę nadużyć siły, na które pozwalają sobie funkcjonariusze policji wobec czarnoskórych Amerykanek i Amerykanów. Przepraszała za wszystko, co wygrzebią z przeszłości i będzie przepraszać, bo, biorąc pod uwagę intensywność jej obecności w internecie, jeszcze wiele się znajdzie.
Doja Cat nie cenzuruje się, ma gdzieś etykietę, gardzi wypolerowanymi oświadczeniami pisanymi przez specjalistów od kryzysowego PR-u. I to przyciąga ludzi. Ma opinię gapowatej gaduły, która tu coś chlapnie, tam coś palnie, i narwanej awanturnicy, która nie potrafi odpuścić w potyczkach z hejterami. Wiele osób uważa, że nie radzę sobie z trollami, bo im odpowiadam. Ale właśnie na tym polega sztuka – opowiadała w Variety. Kocham pójść na wojnę z trollami. Jestem w internecie tysiąc lat i to już część mnie: muszę zareagować. I co to są za reakcje! Gdy pojawiła się paryskim Fashion Weeku cała na czerwono, pisali w komentarzach, że nie wyglądała dobrze bez doklejonych rzęs. Idąc na kolejny pokaz, dokleiła sobie rzęsy – pod nosem i na brodzie. Gdy pochwaliła się operacją piersi, pisali, że jest złym wzorem dla młodych dziewczyn, bo zachęca je do operacji plastycznych. Odpowiedziała krytykującym, że mogą jeść jej długie, ciche, ciepłe pierdy. Gdy wręczali Grammy dla najlepszego popowego duetu, akurat była w łazience. Wbiegła zdyszana na scenę, a podziękowania za statuetkę zaczęła od: Jeszcze nigdy tak szybko nie sikałam. W wywiadzie z Dazed powiedziała, że zaraz po ogoleniu głowy na łyso wyglądała jak pomarszczony penis. Może po prostu brakuje jej ogłady? A może jej z pozoru nieprzemyślana paplanina jest wyrazem buntu wobec sztywnych nakazów, co można i co wypada? Madonna też lubiła sobie pogadać i, podobnie jak Doja Cat, wiedziała, co i jak powiedzieć, żeby chcieli jej słuchać.
Fryzura kontra kultura
Madonna widowiskowo atakowała Watykan, miała ambicję, by wyzwolić kobiece ciała z opresyjnej narracji, w której nie ma miejsca na wolność i radość wyboru, aborcję i orgazm, autonomię i zabawę. Podważała tabu, bezwstydnie drwiła z podziału na święte i puszczalskie. Zrobiła wiele, by kobiety mogły używać swojego ciała tak, jak mają ochotę. Doja Cat robi dużo, by kobiety mogły wyglądać tak, jak chcą. Jej Watykanem są media społecznościowe i show-biznes, równie opresyjne wobec kobiecych ciał, gdzie nobilituje się i wzmacnia kanon i nagradza te, które się w niego posłusznie wpisują. Jest tyle świetnych dziewczyn, które mają znakomite głosy, skończyły szkoły, są gotowe śpiewać zawodowo, ale nie ma dla nich miejsca w branży, bo nie wyglądają w określony sposób – mówiła kilka lat temu w podcaście Mic/Line. Doja Cat coraz śmielej dyskutuje z odgórnie narzucanym standardem, kwestionuje powszechnie obowiązujące definicje piękna, wychodzi na scenę z krzesłem na głowie, a na czerwonym dywanie pojawia się umalowana na No Face, boga bez twarzy ze Spirited Away, by symbolicznie wypiąć się na branżowy katechizm, według którego popularna wokalistka powinna wyglądać ładnie i seksownie. A według Dojy Cat ładnie i seksownie jest wtedy, gdy pomalują jej głowę na pomarańczowo, żeby przypominała Teletubisia.
Nic nie jest takim wyzwaniem dla obrońców kanonu, jak łysa kobieta. Widzą taką i się gubią. Ogolona, nie musi być do zera, kobieca głowa już dawno stała się symbolem buntu. Grace Jones pisała w swojej autobiografii, że ogoliła swoją, by w miękkim świecie wyglądać na twardzielkę. Być może nie w pełni świadomie, ale złamałam reguły, które decydowały o tym, jak mam się zachowywać i wyglądać – jako modelka, dziewczyna, córka, Amerykanka, człowiek. W latach 80. to samo zrobiła Sinead O’Connor, gdy paru dyrektorów z wytwórni próbowało jej narzucić, jak ma się nosić. Chcieli, żebym zapuściła długie włosy i chodziła w spódniczkach mini, bo dzięki temu będę ładniejsza. Poszłam więc do fryzjera i ogoliłam głowę – wspominała po latach w show Oprah Winfrey. Superkrótkie fryzury akceptowano co najwyżej u kobiet, które – według binarnych podziałów – reprezentowały męską ekspresję. U wojowniczek i żołnierek jak Sigourney Weaver w trzeciej części Obcego czy Demi Moore w G.I. Jane. Gdy więc Doja Cat ścięła włosy – i zrobiła z cięcia relację live na IG – w komentarzach pytali, czy to wołanie o pomoc, bo najwyraźniej postradała zmysły jak Britney Spears w 2007. To niebywały brak szacunku tak umniejszać to, przez co przeszła Britney i robić sobie żarty z bardzo poważnej sytuacji – odpowiadała na zaczepki w Variety.
Kompleks raperki
Nie ma hejterskiego komentarza, z którym Doja Cat sobie nie poradzi? Jest. Ewidentnie ma problem, gdy dowalają jej, że nie powinna tytułować się raperką, skoro jest wokalistką pop, w różach i brokacie. Zaskakująco często zgadza się z krytyką. Przyznaje, że jeśli ktoś kojarzy ją tylko z największych hitów, pewnie nie słyszał, że rapuje i robi to na przyzwoitym poziomie. Dziwny kompleks, niebezpiecznie wpisujący się w boomerskie przekonania o niższości muzyki pop. Zwłaszcza że pop w wykonaniu Dojy Cat jest dokładnie taki jak pop według pomysłu Madonny – różnorodny, świadczący o dużej elastyczności. Madonna wymyślała siebie na nowo z płyty na płytę i dzięki temu niestrudzenie trwa w branży, która szybko się nudzi. Doja Cat ma kompetencje, by robić muzykę, która skutecznie unika jednoznaczności. Słychać to w sukcesywnym rozwijaniu brzmienia kolejnych albumów, zrobiła przecież duży progres od solidnej, choć tendencyjnej Amali po bogatą, zniuansowaną Planet Her. Choć zmysłowe r’n’b stanowi podstawę jej repertuaru, używa innych estetyk, np. gdy na Coachelli gra Say So w tradycyjnie rockowym aranżu. I nawet jeśli megalomańskie gitarowe solówki w stylu hardrockowych dziadów to niekoniecznie kierunek, w którym powinna się udać, trzeba docenić, że w ogóle próbuje, szuka, bawi się. Z jakiegoś powodu jednak wierzy, że tylko rapowa płyta sprawi, że będą traktować ją poważnie. Scarlet ma wzmocnić jej pozycję na scenie hiphopowej. I wzmocni – biorąc pod uwagę chociażby jakość pierwszych singli i ich powodzenie na listach przebojów. Paint The Town Red jest jej pierwszym samodzielnym numerem 1 na Hot 100 Billboardu. Tego sukcesu nie przyćmił nawet niespodziewany awans w szeregi Illuminati. Gdy na potrzeby teledysku do wspomnianego singla przebrała się za diabła i rzuciła surowym mięsem w kamerę, internet zaczął pytać, czy Doja Cat jest satanistką. Uwielbiam pogrywać z cudzą ignorancją i głupotą – odpowiadała. I trzeba przyznać, że świetnie jej to wychodzi. Jak Madonnie.
Ale Madonna na swojej trasie koncertowej ominęła Polskę. A Doja Cat nie. I wystąpi 5 lipca na głównej scenie gdyńskiego Open'era, po raz pierwszy w historii.
Komentarze 0