Drakeo the Ruler: legenda Zachodniego Wybrzeża, która odeszła za wcześnie

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Drakeo the ruler
fot. Timothy Norris/WireImage

Przemoc w rapowym świecie osiągnęła w ostatnich latach historyczne apogeum. Weźmy choćby ten rok: Young Dolph zginął 17 grudnia, niewiele ponad miesiąc później zasztyletowano Drakeo the Rulera, a liczba mniej znanych postaci, które rapowały i straciły życie w wyniku przemocy wymyka się szacunkom.

Pisałem już o tym kilka razy, ale zawsze warto podkreślać, że to nie jest nowy stan rzeczy, a raczej paskudne nasilenie tendencji znanych od dekad. Wróćmy do lat 90. XX wieku, kiedy królował g-funk. Już wtedy w mainstreamowym hip-hopie wątki gangsterskie były mocno oswojone. Atmosfera zelżała po śmierci Biggiego i Paca, ale tylko na chwilę. Era blingu, a potem powolne budowanie hegemonii trapu złożyły się na to, że w sporej części równanie raper=gangster jest albo prawdziwe, albo przynajmniej zobowiązujące. Mogliśmy obserwować, jak kupuje się szacunek ulicy, czy z pozytywnym rezultatem, jak u Waki Flocki Flame’a, czy kończąc się dramatycznie, jak u 6ix9ine’a. Wpływ tzw. skreets na mainstreamowy rap jest ogromny, choć nie do końca widoczny dla publiki. Język ulic, gesty i plemienne zachowania dzielące różne ekipy miast Stanów Zjednoczonych w większości przechodzą ponad naszymi głowami. Tymczasem całe obszary metropolitalne, jak np. w Jacksonville na Florydzie, są objęte wojną, której odpryski trafiają do piosenek. Część z nich staje się przebojami, część dowodami w sprawie, a już za rogiem czają się wielkie wytwórnie z kontraktami, żeby chociaż na chwilę zmonetyzować internetowe sensacje. Przy czym należy dodać, że hip-hop nie jest źródłem przemocy, a raczej produktem pobocznym całego stylu życia, na jaki skazuje się biedniejsze i zaniedbane obszary miast USA. Jakby tego było mało, pandemia koronawirusa tylko nasiliła te tendencje – departamenty policji w Chicago, Los Angeles i wielu innych miastach przyznają, że w ostatnich dwóch latach przemoc związana z gangami wzrosła, a one podzieliły się na jeszcze więcej frakcji. Co oczywiście skutkuje eskalacją konfliktów. Czy hip-hop jest zupełnie niewinny? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo skomplikowana, ale nie da się ukryć, że obecnie gangsterka się po prostu opłaca i warto przynajmniej sprawiać wrażenie, że ma się wsparcie the skreets. Przypowieść o tęczowowłosym klaunie, czy rosnąca lista ofiar są słabymi przestrogami.

W tych warunkach figury OG, hustlerów i lokalnych watażków urastają do rangi społecznych herosów. Nie bez powodu. Ci ludzie tworzą więzi w społecznościach, w których zostały one rozerwane przez brak wsparcia ze strony państwa. Dają pieniądze na biznesy, pomagają w potrzebie, dają pracę i roztaczają wizję wyjścia z biedy. Kosztem życia lub więzienia, ale przynajmniej to jakaś nadzieja, której brak z innych stron. Lokalne społeczności odpłacają się szacunkiem, malują murale, obsypują legendami. Bardzo często ci herosi zostają społecznościom odebrani – 03 Greedo, który na dzielni Watts w Los Angeles jest bogiem, odsiaduje wyrok 20 lat za przemyt narkotyków i posiadanie broni (będzie mógł starać się o wyjście w 2023), a Drakeo the Ruler, również z Miasta Aniołów, został zasztyletowany 19 grudnia tego roku. Śmierć tego drugiego miała miejsce na festiwalu, który świętował hiphopowe dziedzictwo Zachodniego Wybrzeża. Jak widać, przemoc jest jego nieodłącznym elementem nie tylko w tekstach. Sam Drakeo został lokalnym herosem nie tylko przez muzykę, ale także był symbolem opresji ze strony wymiaru sprawiedliwości. Skazany za morderstwo na podstawie tekstów – nie brał udziału w strzelaninie podczas imprezy w 2016, ale prokuratura i tak postawiła mu zarzuty, bo po rapsach uznała, że jego ekipa, Stinc Team, to gang. Potem uniewinniony, ale wciąż przetrzymywany na wniosek prokuratury, która cały czas próbowała go skazać za te same rzeczy. Raper, po dwóch latach spędzonych w więzieniu, do tego głównie w izolatce, wrócił do domu dopiero kiedy żelazna prokuratorka Jackie Lacey odeszła z urzędu. Drakeo stał się symbolem jej nadużyć, ale litania przewin Lacey była długa: drakońsko (i na granicy prawa) traktowała rzekomych członków gangów, odmawiała wszczynania śledztw wobec znanych, bogatych, białych ludzi (np. Harveya Weinsteina), puszczała płazem brutalność i zabójstwa po stronie policji.

Ale Drakeo to nie tylko męczennik niesprawiedliwości amerykańskiego systemu. Raper był wyjątkową postacią pod względem muzycznym, kontynuatorem unikalnych rozwiązań rodem z Zachodniego Wybrzeża. Dyskusja o lokalnym stylu rapowania, który bywa lekko offbeatowy, powróciła z całą mocą przy okazji Blueface’a, ale przecież to E-40, jeden z najbardziej ponadczasowych raperów, był jednym z pierwszych innowatorów w tym kierunku. Drakeo w jakimś stopniu kontynuował tę linię, ale zamiast eksplozji energii spod znaku Bay Area hype, oferował gangsterską melancholię i bardziej przygaszony głos. Na tle notorycznych trapistów i autotjunowych zapiewajłów wyróżniał się oryginalnością i osadzeniem w muzycznej tradycji, która zawsze cieszyła się sporym powodzeniem - od g-funku po hype. W doborze bitów również reprezentował Zachodnie Wybrzeże, nawijając pod groźnymi, bujającymi i bardzo intrygującymi instrumentalami. W tekstach obficie korzystał z miejscowego slangu, czy to opisując zabawę, czy stosując barwne określenia na spluwy. A kiedy nie mógł wytrzymać bez nagrywania muzyki w więzieniu, to… nagrał album przez telefon. Biorąc pod uwagę logistyczny koszmar, jakim jest korzystanie z telefonu w zakładach karnych, trzeba oddać, że Drakeo wykazał się niebywałą wytrwałością i sprytem. Thank You for Using GTL to bardzo udane przedsięwzięcie, prawdziwy unikat w skali nie tylko samego rapu, ale muzyki ogólnie. Producent JoogSZN stworzył sprytny system, żeby Drakeo mógł słyszeć bit i nagrywać – największym problemem było opóźnienie na linii telefonicznej, ale i to udało mu się jakoś przemóc. Thank You for Using GTL to bardzo kreatywne, ale również bardzo udane wydawnictwo. Zresztą mixtape’y Drakeo – czy solo, czy z bratem, Ralfym The Plugiem – to zawsze solidne propozycje. Ostatni z nich, So Cold I Do Em 2, ukazał się 7 grudnia tego roku, 12 dni przed tragiczną śmiercią rapera. Oczywiście, z tych 29 kawałków nie wszystkie trzymają poziom, ale znajdziemy mnóstwo perełek, jak np. singlowy Go Crazy. Słuchając tej taśmy, nietrudno o emocjonalne poruszenie. Hip-hop stracił kolejny wielki talent.

Po śmierci Drakeo the Rulera zostajemy z tymi samymi pytaniami, co po śmierci King Vona, Pop Smoke’a, Nipseya Hussle’a, czy Young Dolpha. Kiedy skończą się rapowe żniwa śmierci? Kiedy gangsterska przemoc ustąpi z muzycznego pola? Ile talentów musimy jeszcze stracić? Niestety, przyszłość nie rysuje się kolorow. Tak długo, jak nie zmieni się podejście władz federalnych i stanowych, czyli całe dzielnice amerykańskich miast przestaną być traktowane jak wyspy trędowatych, nie będzie się obcinać środków na programy interwencyjne i społeczne, a broń nie będzie do kupienia w każdym supermarkecie na order uśmiechu, przemoc nie zniknie z ulic. Drakeo the Ruler i jego zabójca są produktami historycznych zaniedbań, systemowego rasizmu i opłakanych warunków wychowywania. Trudno powiedzieć, że hip-hop pozwala uciekać od tego środowiska, bo sporo osób zostaje w swojej rodzinnej okolicy i w otoczeniu starych ziomków, co miewa tragiczne skutki (np. los Nipsey’a). Nie jest też tak, że branża muzyczna daje szanse zdystansowania się od tego wszystkiego – nikt tak dobrze nie ubrał systemowej eksploatacji młodych, czarnych talentów z trudnych okolic w muzykę, jak Kendrick Lamar na To Pimp A Butterfly. Drakeo the Ruler będzie żył w dźwiękach, jakie po sobie zostawił. Ale pisanie kolejnych rapowych nekrologów jest po prostu przygnębiające, nie sądzę, że w najbliższym czasie to się zmieni…

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.