Dziesięć lat po Time to say goodbye. “Gorszej katastrofy nie może być”

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Derby Krakowa
Łukasz Laskowski/Pressfocus

Derby Krakowa odbywają się niemal równo dekadę po jednej z najboleśniejszych szpilek w historii tej rywalizacji. W 2012 roku Wisła wygrała z Cracovią, pieczętując jej spadek z Ekstraklasy, a cały stadion odśpiewał rywalowi pieśń żałobną. Po obu stronach doskonale zdają sobie sprawę, że “Pasom” nadarza się okazja do historycznego rewanżu.

Najmniejszy z planów minimum Wiśle Kraków już udało się spełnić. Odkąd było wiadomo, że nad Białą Gwiazdą wisi widmo spadku, u jej kibiców perspektywa rozegrania derbów na Cracovii cztery kolejki przed końcem sezonu wzbudzała lekki niepokój. Było bowiem ryzyko, że porażka w tym meczu może przypieczętować spadek ich klubu. A że akurat w takich okolicznościach na litość nie można by liczyć, wszyscy w Krakowie doskonale wiedzą. Przynajmniej od 2012 roku, gdy najgorsze z możliwych upokorzeń spotkało Cracovię. W tym sensie Wisła już odniosła małe zwycięstwo. Nawet jeśli przegra niedzielne derby, wciąż będzie miała szansę na utrzymanie w lidze. Nawet jeśli rozgrywki zakończą się katastrofą, jej areną nie będzie stadion przy ulicy Kałuży. W sobotę minęło dziesięć lat od jednej z najbardziej pamiętnych szpilek w historii krakowskiej rywalizacji.

W sezonie 2011/12 derby odbywały się trzy kolejki przed końcem. Tyle że na Wiśle. Też były spotkaniem kończącym kolejkę, bo rozgrywano je w poniedziałek. Przed weekendem “Pasy” jeszcze mogły mieć nadzieję, że rywalizacja z Białą Gwiazdą nie będzie się toczyć o ostateczną stawkę. Do bezpiecznej Lechii traciły wszak tylko cztery punkty. W sobotę gdańszczanie wygrali jednak niespodziewanie na stadionie Widzewa Łódź i było wiadomo, że szansę na utrzymanie “Pasów” w lidze przedłuży tylko zwycięstwo. Nie udało się. Maor Melikson strzelił gola z rzutu wolnego i Michał Probierz, wtedy trener Wisły, mógł świętować pierwsze wygrane derby. Wiśle wtedy nic to nie dawało. Jej jedyną motywacją było uprzykrzenie życia rywalowi. Spadającym z ligi piłkarzom “Pasów” puściły nerwy. Mecz kończyli w dziewiątkę po czerwonych kartkach Vladimira Boljevicia i Marcina Budzińskiego. Ale najgorsze miało dopiero nadejść.

- Byliśmy ogólnie rozbici spadkiem, atmosfera była kiepska, a końcowa scena jeszcze mocniej w nas uderzyła — wspomina Sebastian Steblecki, wychowanek Cracovii, który grał w tamtym meczu. Po końcowym gwizdku klub odtworzył z głośników rzewną pieśń Andrei Bocellego “Time to say goodbye”. Kibice Wisły szybko podchwycili szpilkę. Wyciągnęli zapalniczki i w udawanej żałobie odśpiewali utwór na pożegnanie nielubianego rywala. - Wiadomo, że między kibicami na różnych płaszczyznach dochodzi do wielu zagrywek. Dogryzają sobie przyśpiewkami, oprawami, banerami. Tam dali nam prztyczka w nos przy pomocy klubu. Wykorzystali scenariusz, który tak się ułożył — dodaje Steblecki. W kolejnych latach Wisła regularnie po przegranych derbach powtarzała tę zagrywkę, jednak nigdy później nie miała już tej samej mocy oddziaływania co za pierwszym razem. Bo nigdy później derbowa porażka nie oznaczała dla “Pasów” degradacji z ligi.

NAJGORSZE WSPOMNIENIE

Piłkarze “Białej Gwiazdy” z radością pożegnali wówczas rywala z Krakowa. - Derby to bardzo ciekawe mecze, ale myślę, że było ich trochę za dużo i trzeba chwilę od nich odpocząć — puszczał oko pomocnik Tomas Jirsak. - Na pewno nie będę za nimi tęsknił, nie mam w Cracovii żadnych przyjaciół. Któraś drużyna musiała spaść z ligi, a Cracovia od dłuższego czasu prezentuje niższy poziom niż reszta drużyn Ekstraklasy i w końcu ten spadek przyszedł. Myślę, że zasłużenie — dodawał Alan Uryga, który w kadrze Wisły jest także dzisiaj, ale do końca sezonu nie może zagrać z powodu kontuzji. - Przegrać derby i jednocześnie spaść z ligi: gorszej katastrofy nie może być. Do tego te zapalniczki. Byłem na różnych derbach jako kierownik drużyny i kibic, ale tamte były najgorsze. Bardzo niemiło je wspominam – nie ukrywa Tomasz Siemieniec, były piłkarz Cracovii, który w 2012 roku był kierownikiem zespołu “Pasów”.

SZANSA NA KONTRĘ

O genezie tak udanej szpilki jej pomysłodawcy dziesięć lat później rozmawiać nie chcą. Zbyt dobrze zdają sobie sprawę, że to z perspektywy Wisły nieodpowiedni moment na takie wspomnienia. Zwłaszcza że Cracovia może dostać okazję do bolesnego rewanżu. - Myślę sobie, że dobrze by było, by druga strona posmakowała czegoś podobnego.

Wisła nam zgotowała taki los, więc bardzo bym chciał zmobilizować piłkarzy, by odwdzięczyli się jej pięknym za nadobne. Chciałbym, żeby Wisła poczuła to samo, co my i zobaczyła, jak to jest przegrać derby, a potem spaść z ligi.

Ciekawe, czy udałoby się jej tak szybko wrócić. Choć przecież tu może się zdarzyć, że z nią wygramy, a Wisła i tak nie spadnie. Wszystko jest jeszcze możliwe — mówi Siemieniec.

WAŻNIEJSZE NIŻ MIEJSCE W TABELI

Steblecki, który dziś gra w GKS-ie Tychy, też nie ma wątpliwości, że piłkarze “Pasów” przystąpią do starcia z Wisłą dodatkowo zmotywowani jej trudną sytuacją. - Wiadomo, że zawodnicy patrzą na te sprawy inaczej, ale kibice jeszcze mocniej się na ten mecz nakręcają i na pewno przekażą zawodnikom, dlaczego powinni się jeszcze mocniej niż zwykle zmobilizować. Sytuacja Wisły w tabeli napędza emocje wokół tego meczu. Każdy kibic Cracovii chciałby oczywiście pokazać wyższość w bezpośrednim meczu, ale dodatkowy smaczek w postaci przyczynienia się do potencjalnego spadku Wisły to pewnie dla fanów “Pasów” trzy razy ważniejsza sprawa niż to, które miejsce w tabeli uda się ostatecznie zająć — twierdzi. Cracovia może jeszcze powalczyć o maksymalnie szóstą pozycję. Ale z perspektywy kibiców akurat nie po to potrzebuje trzech punktów w niedzielnym meczu, lecz po to, by nie miał ich sąsiad.

WYJĄTKOWA SZANSA

Społeczność wokół klubu z ulicy Kałuży faktycznie może mieć poczucie, że jest blisko czegoś wyjątkowego, czego jeszcze nigdy nie przeżyła. Choć oba kluby mają po 116 lat i w najwyższej lidze grały praktycznie od początku jej istnienia, nigdy nie doszło do sytuacji, by w elicie była Cracovia, ale nie było w niej Wisły. Pierwszy raz Biała Gwiazda spadła z Ekstraklasy w 1964 roku i z “Pasami” spotkała się szczebel niżej. Drugi spadek Wisły z 1985 roku nastąpił, gdy Cracovia równolegle obsuwała się na trzeci poziom rozgrywek. Za trzecim razem, gdy klubu z Reymonta nie było wśród najlepszych, czyli w latach 1994-96 obie drużyny rywalizowały na drugim szczeblu, a jedynym reprezentantem Krakowa w Ekstraklasie był wówczas Hutnik. Cracovia nigdy nie miała statusu jedynego ekstraklasowego klubu w mieście. Jeśli Wisła w tym roku spadnie, nastąpi to po raz pierwszy. - Coś kosztem czegoś. Chciałbym przeżyć taką sytuację, ale z drugiej strony derby to te mecze w sezonie, które elektryzują najbardziej. Trochę by ich brakowało — nie ma wątpliwości Siemieniec.

DERBY GRA SIĘ GŁOWĄ

Kluczem do rozstrzygnięć w lokalnej rywalizacji może być to, kto lepiej wytrzyma ciśnienie związane z meczem. Patrząc w tabelę, może się wydawać, że presja jest wyłącznie po stronie Wisły, która trzech punktów potrzebuje jak tlenu. Ale gospodarze będą musieli udźwignąć oczekiwania kilkunastu tysięcy kibiców Cracovii chcących zobaczyć spadek “Białej Gwiazdy”, więc też nie mogą rozegrać spotkania na luzie. Zwłaszcza że dochodzi im też presja fatalnych wyników w derbach ostatnich lat. “Pasy” nie wygrały żadnej z czterech ostatnich rywalizacji z Wisłą, dwie z nich przegrywając. Ogółem z ostatnich dziesięciu meczów wygrały z lokalnym rywalem tylko jeden, a przegrały aż sześć. Wielu piłkarzy ma prawo mieć wkodowaną traumę, gdy słyszy nazwę “Wisła”. Tak naprawdę więc z obu stron meczowi będzie towarzyszyło bardzo duże napięcie emocjonalne.

GORĄCA WISŁA

Przynajmniej przed gwizdkiem wydaje się, że lepszą pozycję wyjściową pod tym względem mają gospodarze, bo w Wiśle buzuje. Kolejne kontrowersje sędziowskie wokół tego klubu wzburzają całe tamtejsze środowisko. Po meczu z Wisłą Płock (3-4) rozemocjonowany Jakub Błaszczykowski szukał rozmowy z arbitrem. Jerzy Brzęczek nawet na konferencji prasowej kilka dni później wracał do incydentów z przegranego spotkania, a w kuluarach wyliczał, ile razy w tym sezonie jego drużyna ucierpiała na różnych decyzjach sędziowskich. Podobnie jak Jarosław Królewski czyni na Twitterze. A napastnik Luis Fernandez za zajście z Damianem Michalskim z Wisły Płock, do którego doszło już po ostatnim gwizdku, został przez Komisję Ligi zdyskwalifikowany do końca sezonu. Trener Wisły wprawdzie zapewnia, że jego drużyna utrzyma nerwy na wodzy, ale nie będzie o to łatwo. - Emocje wokół naszego klubu są bardzo duże, ale dla drużyny będzie bardzo istotne, by na boisku nie dała się ponieść tej atmosferze, bo to może decydować o wyniku spotkania — mówił. Jest jednak ryzyko, że w takiej sytuacji po każdej stykowej decyzji sędziego Pawła Raczkowskiego piłkarze Wisły będą kanalizować emocje w nieodpowiednią stronę.

CHŁODNA GŁOWA ZIELIŃSKIEGO

O to, jak radzić sobie z głową w meczach derbowych, potrafił podczas poprzedniego pobytu w Cracovii zadbać Jacek Zieliński. Za jego czasów “Pasy” przeżywały najbardziej udaną serię w meczach z Wisłą w czasach nowożytnych. Nie przegrał żadnej z czterech bezpośrednich rywalizacji, dwie z nich wygrał, a przede wszystkim przełamał trwającą ponad dwie dekady niemoc na boisku przeciwnika. Doświadczony trener zawsze pilnował, by drużyna nie zapomniała, że w derbach chodzi także o granie w piłkę, podczas gdy u Michała Probierza Cracovia bardzo często wyglądała na przemotywowaną i zbyt nakręconą, by podejmować na murawie racjonalne decyzje. To właśnie po przegranych derbach w listopadzie nastąpiła zmiana trenera w ekipie “Pasów”. - Nie nakładamy dodatkowej presji, nie chcemy przepompować balonika. Jest spokojnie. Atmosfera zawsze przez parę dni przed meczem jest podgrzewana, ale my staramy się do tego podejść chłodno. Zawodnicy tu jednak żyją, czytają internet. Mam nadzieję, że wczują się w koloryt tego niepowtarzalnego meczu, ale zrobimy wszystko, by nie przesadzić. A to, że Cracovia ostatnio przegrywała derby działa tylko na naszą korzyść. Chłopcy będą zmotywowani, by się zrewanżować — twierdzi Zieliński.

PRZETRZEBIONA OBRONA

Jeśli mają zdecydować aspekty piłkarskie, kluczowe może być to, jak oba zespoły bronią. “Pasy” dwa ostatnie mecze wygrały bez straty gola, we wcześniejszych czterech traciły po jednym. Co oznacza, że w sześciu spotkaniach dały sobie strzelić tyle goli, ile Wisła w poniedziałek straciła z Wisłą Płock. A dodatkowo Jerzy Brzęczek stracił w tamtym meczu dwóch obrońców, bo Konrad Gruszkowski i Maciej Sadlok muszą pauzować za kartki. Dodając do tego kontuzję Mateja Hanouska, wyjdzie, że z podstawowego zestawienia linii defensywy zostanie do dyspozycji tylko Michal Frydrych. U jego boku prawdopodobnie zagra Joseph Colley, którego na boisku nie było od miesiąca i który treningi po urazie wznowił ledwie kilka dni temu. Inną opcją jest występ Serafina Szoty, który w tym roku nie pojawił się na boisku nawet na minutę. Sytuacja jest więc odległa od komfortowej. Zwłaszcza że Sebastian Ring, który zastępował Hanouska, wprawdzie strzelił ostatnio gola, ale słabo spisywał się w grze obronnej.

OSŁABIONA OFENSYWA

Być może więc Wisła jeszcze raz spróbuje postawić na ofensywę, bo pod tym względem za Brzęczka zaczęła wyglądać znacznie lepiej. W czterech ostatnich meczach zdobyła dziesięć bramek, a dogodnych sytuacji stworzyła jeszcze więcej. Tutaj sporym problemem może być jednak brak Fernandeza, który został wiosną liderem ataku. Za czasów obecnego trenera w siedmiu występach zaliczył trzy gole oraz asystę, będąc wiosną najlepiej punktującym piłkarzem Wisły. Teraz odpowiedzialność na siebie będą musieli wziąć Zdenek Ondrasek, Elvis Manu, Georgij Citaiszwili oraz Stefan Savić. Mają jednak ten bufor bezpieczeństwa, że nawet w razie niepowodzenia, do bezpiecznego miejsca będą tracić tylko trzy punkty. A więc to na pewno jeszcze nie będzie time to say goodbye.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.