Fight Club ma już 20 lat. Dlaczego w 2019 nadal świetnie się go ogląda?

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
fccover-1.jpg

Publika nie dopisała, krytycy narzekali... Trudno uwierzyć, ale kiedy Fight Club pojawił się w amerykańskich kinach (wrzesień 1999), bardziej zapowiadało się na spektakularną wtopę niż rzecz kultową.

Stało się inaczej - i nie tylko dlatego, że film Finchera unieśmiertelnił będący wówczas na topie Fred Durst z Limp Bizkit, który w kawałku Livin' It Up rapował, że widział go już 28 razy. Okazało się bowiem, że w tej historii mogły przejrzeć się miliony sfrustrowanych swoim życiem ludzi. Czas leci, a my bezczelnie łamiemy pierwszą zasadę Fight Clubu żeby zastanowić się, dlaczego dzieło Davida Finchera nadal elektryzuje - nawet jeśli powstało jeszcze w preinternetowych czasach.

Jeżeli jakimś cudem nie widzieliście jeszcze tego filmu, ostrzegamy: spoiler alert.

1
Bo ten film wciąż celnie krytykuje współczesność
fc1.jpg

Główny, bezimienny bohater to cierpiący na bezsenność pracownik korpo, który tylko z pozoru ogarnia swoje życie. W osobie Narratora Fincher przewrotnie zawarł problemy współczesnego świata; rozczarowanie rzeczywistością, poczucie pustki wynikające z faktu, że wszystko jest na sprzedaż, a jakikolwiek bunt nie ma już sensu. Minęło 20 lat, a ludzi denerwują nadal te same sprawy; ślepy konsumpcjonizm oraz gonitwa za pieniądzem, symbolizowana w Fight Clubie przez ukryte w niemal każdej scenie kubeczki ze Starbucksa. Na przestrzeni lat do naszej rzeczywistości dołączyła jeszcze wirtualna rzeczywistość, ale poza tym niewiele się chyba w tej społecznej frustracji zmieniło. Mówiąc dziś o konsumpcjonizmie nietrudno otrzeć się o banał, a jednak Fincherowi udało się ten temat ograć na tyle genialnie, że gdyby chciał zrobić Fight Club w 2019 roku, prawdopodobnie niewiele musiałby zmieniać w scenariuszu. Chociaż jakby nie patrzeć, to dość smutne.

2
Bo ten film to totalny mindfuck
fc2.jpg

I kopalnia cytatów, które na stałe weszły w obieg. Z każdym kolejnym seansem odkrywamy kolejne smaczki, dostrzegamy, jak gęsto jest w nim od nawiązań i dziwnych zbiegów okoliczności. Niedaleko szukać – w filmie Tyler używa sformułowania ground zero, będącego dziś synonimem 11 września, a w tym kontekście finał Fight Clubu brzmi co najmniej niepokojąco... A to dopiero wierzchołek góry lodowej. Wiedzieliście, że aby zadzwonić do Marli (Helena Bonham–Carter) trzeba użyć tego samego numeru telefonu, co do Teddy’ego z równie niepokojącego filmu Memento? I pamiętacie te kadry, które na ułamki sekund pojawiają się na ekranie, na przykład męskie genitalia pod koniec filmu? Tak, ten film był anonsowany przez media jako blockbuster.

3
Bo jeśli to twój pierwszy raz w klubie – musisz walczyć
fc3.jpg

Fincher wykorzystał książkowy motyw podziemnej walki jako metafory trudności, z jakimi wiąże się wychodzenie ze strefy komfortu. Narrator ma zwykle życie, niby chciałby coś w nim zmienić, ale czy działanie ma jakikolwiek sens? Rutyna to jego drugie imię, a kiedy w końcu musiał pierwszy raz przyłożyć Tylerowi, miał przed tym srogie opory. Z czasem okazuje się, że walka wręcz przynosi ogromną ulgę i otwiera parę dotąd zamkniętych w umyśle klapek. Czy wobec tego pierwsza zasada Fight Clubu nie będzie znaczyła: nie zdradzaj nikomu, w jaki sposób możesz wydostać się z wygodnego świata, który tak dobrze znasz?

Film Finchera jest analizą ciemnej strony ludzkiego umysłu; jest o walce ze samym sobą, ale też o dzieleniu się doświadczeniem. I to jak doskonale nakręconą analizą!

4
Bo to ulubiona historia wszystkich buntowników
fc4.jpg

Nie mamy Wielkiej Wojny, ani Wielkiego Kryzysu. Naszą Wielką Wojną jest wojna duchowa. Nasz Wielki Kryzys to całe nasze życie. Zostaliśmy wychowani w duchu telewizji, wierząc, że pewnego dnia będziemy milionerami, bogami ekranu. Ale tak się nie stanie. Powoli to sobie uświadamiamy. I jesteśmy bardzo, bardzo wkurzeni.

Tymi słowami Tyler Durden, najważniejszy wywrotowiec kina lat 90, nawoływał swoich ludzi do zmiany światopoglądu. Chuck Palahniuk – autor książki na podstawie której powstał film, z niemałą pomocą Brada Pitta stworzyli bohatera kultowego, który stał się nie tylko jednym z najciekawszych antysystemowców, jakich widziało kino, ale też ogromną inspiracją dla wielu widzów. Pewny siebie, z dystansem do świata, nienawidzący białych kołnierzyków bohater udowodnił, że mając świat w dupie można zagrać na nosie wszystkim, którzy nadal żyją na usługach wielkich korporacji. Kult wokół tego sprzedawcy mydła trudno porównać do hype’u wokół jakiegokolwiek innego fikcyjnego bohatera, bo kino kocha walczących z wiatrakami świrów. Postać Durdena stała się na tyle znaczącą postacią, że w USA zanotowano istnienie autentycznych Podziemnych Kręgów, w których miały miejsce inspirowane filmem bijatyki. Tak przechodzi się do historii.

tekst: Zosia Wierzcholska

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.