Obstawialiśmy różne scenariusze, ale na pewno nie można było przewidzieć, że serial o przemocy ojca na koniec okaże się serialem o trosce matki.
Ona wiedziała. Tragizm trzeciego sezonu Sukcesji sprowadzał się przecież do tego, że despotyczny ojciec dogadał się z nieczułą matką, by pokrzyżować szyki dzieciom, przekonanym, że tym razem uknuły niezawodny plan puczu w rodzinnym imperium. Nieoczekiwany sojusz rodziców został odebrany jako świadectwo największej zdrady. Ale może matka nie jest wcale tak toksyczna, jak chcieliby ją malować Kendall, Shiv i Roman Royowie, gdy żartują z notorycznej nieobecności rodzicielki albo gdy szydzą z jej nowego męża, spolegliwego i nudnego? Lady Caroline Collingwood, druga żona Logana Roya i matka trójki jego dzieci, które biją się o fotel prezesa w zarządzie Waystar Royco, w finale czwartego sezonu mówi już w zasadzie wprost, że ten kawałek mebla jest bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem, a jej niedawne przymierze z byłym mężem z perspektywy finałowego epizodu wygląda na akt pozbawiony perfidii, za to pełen matczynej troski. Bo może był próbą ochrony własnych dzieci przed tym, czego pragną najbardziej, a co jednocześnie będzie początkiem ich moralnego upadku?
Sukcesja to w końcu serial o tym, że w świecie wielkich pieniędzy i wysokich stanowisk nie ma miejsca na sentymenty i ideały. Młodzi Royowie dla władzy poświęcą wszystko, nawet bezpieczeństwo własnych dzieci. Brudzą sobie sumienia i śpią spokojnie, bo cel uświęca środki. Dla niepoznaki będą się trochę szamotać, uginać pod dramatem etycznych dylematów, ale ostatecznie Kendall – którego adoptowana, niebiała córka doświadcza napaści na tle rasowym – z pełną świadomością wchodzi we współpracę ze skrajnie prawicowym kandydatem na prezydenta USA, a Shiv – wielokrotna ofiara mizoginii wielkiego biznesu – próbuje budować zawodową przyszłość u boku gościa, który regularnie upokarza swoją byłą dziewczynę i opowiada w formie frywolnej anegdoty, jak to wysłał jej w prezencie własną krew.
Zresztą w trakcie emisji czwartego sezonu Sukcesji to właśnie postać Shiv Roy wzbudzała największe kontrowersje i polaryzowała widownię, którą oburzyło jej wyrachowanie, nieukrywany apetyt na władzę, okrucieństwo wobec męża (ta scena na balkonie z siódmego odcinka czwartego sezonu jest brutalna – i dlatego wybitna) i fakt, że zdradziła zaufanie braci, pracując z ich biznesowym wrogiem. Nie zrobiła niczego, czego nie mieli na sumieniu Kendall i Roman, ale została oceniona dużo ostrzej – co z kolei przypomniało, że takim samym seksizmem jest wiara w podległość kobiet, jak i fantazje o ich moralnej czystości, bo te ostatnie są przecież podręcznikowym przykładem stosowania podwójnych standardów. W Sukcesji nikt nie jest lepszy. Wszyscy są tak samo zepsuci.
A do tego niedojrzali. Kocham was, ale nie jesteście poważnymi ludźmi – mówi Logan Roy do swoich dzieci na początku czwartego sezonu. Niedługo potem umiera, a definitywne starcie o panowanie w firmie zaczyna przypominać potyczki w piaskownicy. Jakby prezesurę w Waystar Royco, potężnym mediowym konglomeracie, miał dostać ten, kto głośniej tupnie.
W czwartym, ostatnim sezonie Sukcesji twórcy wręcz z perwersyjną satysfakcją pastwią się nad emocjonalną niedojrzałością Royów. Kendall krzyczy, że to on jest najstarszy, więc to jemu się należy. Roman kompletnie rozpada się na pogrzebie ojca, a gdy trzeba ponieść konsekwencje własnych decyzji, ucieka do matki. Tam zresztą spotykają się wszyscy troje, tam wracają do układu z początku sezonu, gdy działali wspólnie, tam doświadczają paru minut beztroski i radości, też dziecięcej. Shiv przygotowuje obrzydliwy koktajl ze wszystkiego, co znajduje w lodówce, na końcu pluje do blendera i wymusza na Kendallu, by wypił mieszankę – w ramach inicjacyjnego rytuału, bo jeśli wypije, będzie ich nowym królem, oddadzą mu stanowisko CEO. To ważna scena, bo jest symbolicznym podsumowaniem sposobu działania Royów. Wszystko, co robią, przypomina zabawę w biznes. Taniec pozorów, złożony z ruchów podpatrzonych u ojca, nieudolnie odtworzonych. Jesteśmy nikim – mówi Roman w chwili gorzkiego objawienia.
Royowie jednak nie tracą rodzinnej firmy, bo nie mają wystarczających kompetencji, by utrzymać biznes na powierzchni. Tracą ją, bo nie potrafią się ze sobą dogadać. W recenzjach finałowego odcinka dominuje refleksja, że Shiv oddaje decydujący głos za sprzedażą Waystar Royco, ponieważ nie wierzy, że Kendall nadaje się na prezesa. Nope. Shiv do końca gra na siebie, a wie, że więcej dostanie w transakcyjnym małżeństwie z Tomem (to jest dopiero plot twist, że człowieka z kamienia ostatecznie zastąpił człowiek z plasteliny). To jemu ufa bardziej niż własnym braciom. I choć scena w samochodzie, gdy posłusznie wchodzi w rolę wiernej żony, jest jedną z najsmutniejszych w całym serialu, to sama Sukcesja nie kończy się smutno, wręcz przeciwnie – ostatni odcinek przynosi szczęśliwe zakończenie.
Siła serialu Jesse’ego Armstronga wynika z kilku rzeczy. Raz: Sukcesja rezonuje z taką mocą, bo sprawnie chwyta zmieniający się stosunek do najbogatszych i w związku z tym stawia parę celnych diagnoz o kondycji świata (dobrze nie jest). Dwa, i ten punkt jest może nawet ważniejszy: o sukcesie produkcji przesądził świetnie pisany scenariusz i jego niejednoznaczny ton, miksujący farsę z dramatem, a przede wszystkim nieoczywiste postaci, które mają jednocześnie wzbudzać obrzydzenie i współczucie. Wiesz, że są źli, ale czasem ich lubisz. Matka Royów rozumie, że jej dzieci przeżyją tylko, gdy wyjdą z cienia ojca tyrana, przestaną desperacko zabiegać o jego miłość (bo robią to nawet, gdy ten już nie żyje) i opowiadać sobie bajki o szlachetnej powinności, by za wszelką cenę zachować jego dziedzictwo. Gdy Lady Caroline sugeruje, że lepiej sprzedać firmę, chce ich uratować. Nie tylko ona. Jesse Armstrong z czułością patrzy na swoich zepsutych bohaterów i finał Sukcesji jest dowodem na to, jak bardzo chce ich ocalić. Tylko utrata Waystar Royco sprawi, że nie przepoczwarzą się we własnego ojca – pozbawionego skrupułów tyrana. Przegrywają biznes, wygrywają wolność. Nawet jeśli na razie zdaje sobie z tego sprawę tylko jedno z nich. W jednej z finałowych scen Roman Roy siedzi sam przy barze, pije martini, uśmiecha się. Drugi – po The Wire – najlepszy serial w historii telewizji kończy się dokładnie tak, jak powinien.