Jak nieprzewidywalna jest piłka, znów przekonaliśmy się najlepszego dnia Euro 2020 na przykładzie Unaia Simona i Alvaro Moraty. Kiedy Chorwaci wychodzili na prowadzenie, byli głównymi wrogami narodowymi kraju. Ruszyła machina krytyki, w końcu tragedie nie biorą się znikąd: pierwszy popełnił najwięcej niewymuszonych błędów w lidze hiszpańskiej, drugi sezon wcześniej marnował najwięcej klarownych okazji, po czym powtórzyli to na Euro. Ostatecznie zamienili się w bohaterów 1/8 finału z Chorwacją (5:3), kilkadziesiąt minut zabrało ich z piekła do nieba. I chociaż Hiszpania co chwilę zderza się z określeniem „najsłabsza od lat”, w Kopenhadze pokazała, ile znaczy siła mentalna w trudnych momentach. Nawet Moraty nie udało się złamać, a to największe zwycięstwo selekcjonera.
Zwariowany, chaotyczny, pełen zwrotów akcji mecz Hiszpanii z Chorwacją (5:3) na pewno będzie kandydował do miana rywalizacji turnieju, podobnie jak Francji ze Szwajcarią (3:3). Zobaczyliśmy w niej wszystko, co powinna zawierać reklama piłki nożnej. Wszystko, co potencjalnie może przyciągnąć młodego widza konsumującego piłkę w zupełnie inny sposób i potrzebującego większej dynamiki. Parken dało nam nieprzewidywalne show i przede wszystkim zabrało w podróż z piekła do nieba.
Chociaż to taki utarty tekst stosowany w narracji o piłce, po 20 minutach rzeczywiście cała Hiszpania chciała pogrzebać Unaia Simona oraz Alvaro Moratę. Pierwszy, jak przystało na bramkarza z największą liczbą niewymuszonych błędów w lidze hiszpańskiej 2020/21, dał Chorwatom życie. W sytuacji zupełnie niegroźnej źle przyjął podanie Pedriego i zapisał koledze samobója, co kiedyś w podobnym stylu przeżył Artur Boruc. Morata za to od dawna był na ustach kraju jako wróg publiczny numer jeden, na nim koncentrował się cały hejt (porozmawiajmy o ścieku, jaki wylewa się na piłkarzy), a pogróżki śmiertelne zaczęła otrzymywać nawet jego rodzina. Kolejną setkę zmarnował już na starcie, co oznaczało, że presja narastała. Wyglądał źle, jego mowa ciała dawała alarmujące sygnały. Nie chcielibyśmy się znaleźć wtedy w skórze ani głowie bramkarza i dziewiątki Hiszpanów.
Ale 28 czerwca, wydawało się niewinny poniedziałek, pokazał nam, czym jest sztuka powrotów oraz silnej psychiki. Bardziej niż o fatalnym, niezrozumiałym początku La Roja, powinniśmy porozmawiać o tym, jak zareagowali na stratę bramki bez choćby próby strzału Chorwatów. Takie rzeczy totalnie rozbijają. I jeszcze napędziły wicemistrzów świata, ale Hiszpanom udało się poukładać klocki w głowie i wrócić do swojej piłki. Pęknięcie było blisko, ale wrócili. Utrzymali nerwy na wodzy i nie dali się zwariować.
To był cały dzień odwracania sytuacji: Hiszpanie wyciągnęli z 0:1 na 3:1 i już bawili się w szesnastce, by to skończyło się dogrywką. Chorwaci pokazali, dlaczego są krajem wybitnych sportowców: futbolistów, piłkarzy ręcznych, wodnych czy koszykarzy. Ich mental nie pozwolił im zdjąć nogi z gazu, mimo że byli pięć minut od odpadnięcia. Wtedy wyglądali na silniejszych, napędzonych dwoma bramkami, bardziej zjednoczonych i przekonanych o sukcesie. Przemowa Zlatko Dalicia przed dogrywką była bardziej emocjonalna, ta Luisa Enrique mocno merytoryczna, ale dogrywka zaskoczyła, bo znów Hiszpanie odwrócili sytuację dwoma trafieniami.
W Bukareszcie było podobnie: Szwajcarzy sprawiali sensację, gdy mieli karnego Ricardo Rodrigueza na 2:0, chwilę później po jego pomyłce przegrywali już 1:3, a do wyrównania 3:3 doprowadzili w ostatnich dziesięciu minutach, gdy wszyscy widzieli ich poza turniejem. Dogrywka i karne też miały należeć do Francuzów, a głównych faworytów turnieju już nie ma. To był poniedziałek pod znakiem siły mentalnej i wiary do samego końca. Bo przeszli ci, którzy podnosili się mimo znaczących upadków.
Nie byłoby Hiszpanii w ćwierćfinale, gdyby nie genialna interwencja Unaia Simona w dogrywce przy stanie 3:3. Jak mówi klasyk: dał życie drużynie. Tak samo jak 4 innymi interwencjami. Najpierw sam wbił piłkę do własnej bramki, po czym wyrósł na pierwszoplanową postać. Zaczął rozgrywać nogami jak na profesora między słupkami przystało, chociaż mógł pójść śladami Lorisa Kariusa po tym błędzie. Uniósł ciężar tego błędu i w końcu zdjął go z siebie. 120 minut przejścia od nieudacznika do bohatera, mimo że właśnie co do jego kruchej psychiki były największe wątpliwości. Simon pokazał, jak można naprawiać błędy w jednym spotkaniu.
„Unai Simon tego wieczora dał lekcję wszystkim profesjonalistom i dzieciom, które chcą zostać piłkarzami. Po takim błędzie podniósł się i to on dał nam przewagę, pozwolił pójść dalej, zobaczyliśmy jego fantastyczną osobowość. Unai stanowi przykład, jak podnosić się w takich momentach” – opowiadał selekcjoner Luis Enrique.
Identycznie było z Alvaro Moratą, bo to jego fantastyczne trafienie dało ucieczkę Chorwatom. Trafił na 4:3 w dogrywce: przyjął prawą, huknął lewą, zrobił to perfekcyjnie. Napastników, a już szczególnie jego, rozlicza się z bramek. I zawsze najbardziej nośne będą jego zmarnowane sytuacje. Kilka takich miał, lecz poza wszystkim wykonał niewiarygodną pracę tyłem do bramki, we współpracy z pomocnikami i utrzymywaniu się przy piłce. Luis Enrique trzymał go na boisku do samego końca, do upadłego, mając na ławce Gerarda Moreno. I ostatecznie wyszło na jego, mimo że pewnie miliony przed telewizorami widziały to inaczej.
Selekcjoner Hiszpanów dał przykład nieograniczonej wiary w zawodnika. Gdyby odpadli, to Morata byłby na ustach wszystkich. Byłby najbardziej punktowanym i krytykowanym graczem za całokształt krzywdzącej opinii publicznej. Aż wyrósł na zbawcę Hiszpanów po sprytnym podaniu Daniego Olmo. Po meczu z Polską (1:1) Morata nie spał przez 9 godzin, jego rodzina dostawała pogróżki, a sprawa może nawet trafić na policję. Czuł na sobie presję. I każdy kolejny niecelny strzał tylko wzmagał w nim niepewność.
Pojawiło się mnóstwo głosów, że Luis Enrique robi mu krzywdę i niszczy go, trzymając go na boisku bez względu na wszystko. Aż ostatecznie wyszło na jego. Morata wrócił, Morata urósł, Morata wykonał nieocenioną pracę dla całej drużyny. I kiedy już powstawały artykuły przeciwko niemu i Simonowi, obaj zostali na okładkach, lecz z zupełnie odwrotnymi, pochwalnymi hasłami. Piłka niesie ze sobą mnóstwo życiowych, ale 1/8 finału udowodniła, aby nigdy nie rezygnować i się nie poddawać, bez względu na to, jak niewiele pozostało do końca i jaka była przeszłość. 120 minut na Parken było podróżą z piekła do nieba dla całej Hiszpanii, ale najbardziej Simona oraz Moraty. W trakcie jednej gry rozgrywa się mnóstwo indywidualnych meczów w głowach piłkarzy. A jeśli dźwignie się coś takiego, wychodzi się z tego silniejszym i zbudowanym na dalszą fazę turnieju.