Gdyby Nick Hornby, z którego powieści zaczerpnąłem tytuł tego cyklu, po raz pierwszy poszedł na mecz swojego ukochanego Arsenalu w ostatnią niedzielę, pewnie popłakałby się ze szczęścia. Na The Emirates dało się wyczuć drgania euforii. Kibice Kanonierów po efektownym zwycięstwie nad Tottenhamem wierzą, że rodzi się drużyna, mogąca nawiązać do lat świetności. Mikel Arteta był na początku sezonu w bardzo trudnej sytuacji, ale dziś wcale nie jest w łatwiejszej, bo rozbudził nadzieje, a w piłce za niezdolność permanentnego dostarczania szczęścia płaci się bardzo wysokie ceny.
Moje poprzednie wizyty na stadionie Arsenalu nie pozostawiły wspomnień, do których często wracałbym pamięcią. Raz było to spotkanie Ligi Mistrzów przeciwko Borussii Dortmund, bez większej historii, potem zaś starcie z Chelsea, przegrane 1:2, już pod wodzą Artety, który dobrze nastawił wówczas drużynę na pierwszą połowę, jednak w drugiej jego plan zupełnie się posypał. Mecz, którego też raczej nie oprawiłbym w ramki.
Niedzielne derby były jednak zupełnie innym doznaniem. Dało się wyczuć dobrą energię od samego początku, a nawet sporo przed pierwszym gwizdkiem. Kibice pozdrawiali menedżera, który pojawił się na murawie, dodawali mu otuchy i starali się z całych sił przekonać Hiszpana, że to może być miłe popołudnie. Po raz pierwszy od dawna drużyna i fani stali się jednym organizmem. Serce bijące na trybunach pompowało krew w poczyniania jednastki na murawie.
KONIEC FAZY TESTOWEJ?
Arsenal bardzo chciał. To było widać w każdym zagraniu. Piłka musi sprawiać ci radość, jeśli chcesz grać wybitne mecze. Bukayo Saka, Emile Smith-Rowe, Thomas Partey i reszta zawodników z czerwonej części północnego Londynu wyszli naładowani i przekonani, że wygrają. I tak się stało.
Trzy punkty w najważniejszych dla Arsenalu derbach dają Artecie ważną chwilę wytchnienia. Ciekaw jestem, czy ten mecz kończy pewną fazę, nazwę ją testową, w której Hiszpan dał szanse gry blisko trzydziestu piłkarzom w tych sześciu minionych kolejkach. Czy właśnie tak wykrystalizowała się wyjściowa jedenastka, bo w niej menedżer z The Emirates także robił mnóstwo zmian?
Na pewno rozwiązała się sprawa bramkarza. Aaron Ramsdale stał po meczu w strefie wywiadów, gdzie pytania dziennikarzy skutecznie zagłuszały śpiewy miejscowych fanów. Wyglądał jak chłopak, któremu nagle ktoś kazał wystąpić na szkolnej akademii. Jakby speszony tym uwielbieniem, trzeba przyznać dość nagłym i niespodziewanym. Podoba mi się to, w jaki sposób fanbase Arsenalu przyjął do swojej rodziny nowego golkipera numer 1 i szybko dał mu do zrozumienia, że kluby, w których występował wcześniej, nijak nie mogą się równać z Kanonierami nie tylko pod względem presji, ale też historii, osiągnięć, rzeszy fanów.
Arteta pracował w olbrzymim stresie. Do znudzenia będę powtarzał piękne zdanie Brendana Rodgersa, który porównał prowadzenie drużyny w Premier League, w ogóle prace trenera w dużej lidze, do naprawiania samolotu w trakcie lotu. To dobra przenośnia, bo w lidze angielskiej wszystko toczy się tak szybko, a w turbulencje wpada wyjątkowo łatwo.
Wydaje się jednak, że na moment sygnalizacja „zapiąć pasy” została wyłączona. Martin Odegaard, Emile Smith Rowe i Thomas Partey dali drużynie spokój, o tyły zaczął mocno dbać Gabriel. Środkowy obrońca stał się gwarancją zwycięstw – Arsenal wygrał osiem ostatnich meczów, w których wystąpił, tracąc w nich tylko trzy bramki, z kolei przegrał poprzednie cztery spotkania bez niego w składzie. Matematyka nie kłamie.
PRZEBUDZONY SNAJPER
Kto wie, czy najważniejsze nie jest jednak przebudzenia Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Kapitan reprezentacji Gabonu dopiero drugi raz w życiu posmakował zwycięstwa w North London Derby, ale też miał w nim swój konkretny udział. Strzelił gola, znów cieszył się grą i mocno naprawił tym spotkaniem swój wizerunek. 32-latek po cichutku, spokojnie, odbudowuje formę, bo przecież bramka zdobyta w starciu z Tottenhamem oznacza, że w tej chwili ma na koncie cztery mecze i cztery gole. Nawet jeśli ten bilans poprawia hat trick z West Bromem w Pucharze Ligi, to i tak Auba wysyła sygnał, że sprawy mogą potoczyć się dużo lepiej niż w minionym sezonie, najgorszym dla niego – jeśli chodzi o gole – od dekady.
Zaimponowało mi w piłkarzach Arsenalu to, że w każdej akcji meczu byli razem. Cały czas się motywowali, gratulowali sobie udanych zagrań, podpowiadali, przybijali piątki i byli skoncentrowani. Oczywiście, że druga połowa była daleka od ideału, a my nie wiemy, co by się stało, gdyby sędzia podyktował ewidentny rzut karny na Harry’m Kane’ie. Ale na pierwszych trzech kwadransach Arteta z pewnością może budować kolejne kondygnacje wiary w lepsze jutro. To jest właśnie najtrudniejsze, podtrzymać ogień, dużo trudniejsze, niż wykrzesać go z siebie na derbową konfrontację.
Na tę chwilę wygląda na to, że samolot został naprawiony w trakcie lotu i to w bardzo trudnym momencie – po olbrzymich kłopotach tuż po starcie. Prawdziwe oblicze Arsenalu i wartość kapitału zebranego na tym zwycięstwie poznamy w najbliższych tygodniach, bo patrząc na ostatnie wyniki Tottenhamu, może on, co brzmi dziwacznie, być mało miarodajnym testem. Spurs są dziś po prostu fatalni.
DWA TRUDNE MECZE
Kanonierzy zmierzą się z Brighton i Crystal Palace. Warto pamiętać, że ten drugi zespół robił Tottenham 3:0, zmiótł z planszy drużynę Nuno Espirito Santo w jeszcze lepszym stylu niż Arsenal. Nie dopuścił Harry’ego Kane’a do strzału i kontaktu z piłką w polu karnym, po raz pierwszy w historii występów Anglika w Premier League. Z kolei Mewy to drużyna, która naprawdę dobrze gra w piłkę i przede wszystkim walczy do końca. Zresztą, Arteta dobrze to wie, mógł zobaczyć obie ekipy w akcji, gdy starły się w poniedziałek w Londynie. Arsenal czekają dwa naprawdę trudne mecze.
Nie wiem, jaki jest dzisiaj cel stawiany przed najmłodszą drużyną w Premier League, gdzie ją mamy pozycjonować. Prawdopodobnie szczytem możliwości będzie pozycja gwarantująca europejskie puchary, na Ligę Mistrzów nie ma szans, myślę, że nie zostanę drugim Alanem Hansenem, wygłaszając taką teorię już dziś. Jest natomiast bez wątpienia miejsce na futbol, za jakim tęsknią fani The Gunners. Dający radość, ofensywny, skuteczny. Sześć meczów tego sezonu pokazało, że Arsenal może być wspaniały, ale i potrafi być fatalny. Istotne jest uchwycenie środka, skalibrowanie tej drużyny, tak by zaczęła wygrywać mecze, które musi wygrać i walczyła do upadłego w tych, w których faworytem nie będzie. Nie jest teraz dużym ryzykiem teza, że to Arteta, jako człowiek doświadczony w krótkim okresie skrajnościami, może tej kalibracji dokonać.