Granie w okresie świąteczno-noworocznym to w Anglii nie tylko piłkarska tradycja, ale też moment bardzo ważnych rozstrzygnięć. Dla drużyn występujących w Premier League nadchodzi prawdziwy test twardości i odporności. Jednak w końcówce 2021 roku wszystko może stanąć na głowie. Coraz większa liczba przypadków zachorowań na Covid sprawia, że nad ligą wisi chaos. Kibice nasłuchują wieści o odwołanych spotkaniach, w weekend Tottenham nie mógł zagrać z Brighton, a kolejne takie przypadki są kwestią czasu. Czy istnieje jakikolwiek sensowny sposób, by sobie z tym poradzić?
W niedzielny wieczór pojawiły się informacje o tym, że koronawirus rozpanoszył się w Manchesterze United. Już podczas meczu z Norwich City Victor Lindelof, obrońca Czerwonych Diabłów, źle się poczuł i trzymając się za klatkę piersiową, ciężko oddychając, opuścił boisko. Pod znakiem zapytania stanął wtorkowy mecz United z Brentford. A liga praktycznie się nie zatrzymuje, bo kolejka rozgrywana jest w środku tygodnia (wtorek-czwartek), by po piątkowej przerwie piłkarze ponownie wybiegli na boiska.
ZDĄŻYĆ NA MECZ
Antonio Conte miał przed weekendem do dyspozycji jedenastu zdrowych zawodników. W rozgrywkach Championship koronawirus uderzył w Queens Park Rangers i londyński zespół nie może zagrać z Sheffield United. Kłopoty ma Aston Villa i jej starcie z Norwich także stanęło pod znakiem zapytania. Zaległości trzeba będzie jednak jakoś odrobić, wetknąć je w napięty ligą i pucharami – krajowymi oraz europejskimi – terminarz.
Kiedy piłkarze Ralfa Rangnicka jechali na mecz z Norwich City, wygrany ostatecznie po golu Cristiano Ronaldo z rzutu karnego, wszyscy w zespole mieli negatywne wyniki badania na Covid. Jednak dzień po spotkaniu na Carrow Road kilka testów dało wynik pozytywny. To pokazuje, z jak dynamiczną sytuacją mamy do czynienia.
Rząd wprowadza ograniczenia, Boris Johnson nazywa to „Planem B”. Na razie obostrzenia nie dotyczą jeszcze trybun, choć scenariusz z ograniczeniem widowni, a nawet pustymi stadionami znów przybiera realny kształt.
Regulacje zmieniają się niezwykle płynnie, sam byłem w Anglii na meczach na przestrzeni kilku tygodni (wrzesień i październik) i – to najbardziej zadziwiające – choć pojawiało się coraz więcej przypadków zachorowań (wtedy nie mówiono jeszcze o wariancie Omicron), same procedury wcale za tym nie podążały. Np. za pierwszym razem konieczny był test zrobiony w Polsce, przetłumaczony na język angielski, by w ogóle polecieć do Wlk. Brytanii, a podczas kolejnego wyjazdu już tylko tzw. test drugiego dnia przeprowadzony w Anglii.
W najbliższą sobotę wybieram się do Londynu, ale będę tam tylko przez 24 godziny. Tym razem jednak potrzebny jest test zarówno z Polski, jaki zrobiony tam, w tzw. „dniu zero”. Teoretycznie mógłbym go zrobić na lotnisku Luton, sęk w tym, że punkt robienia testów otwierają w momencie, kiedy mój samolot będzie już w powietrzu...
Żyjemy w naprawdę szalonych czasach.
W nowej rzeczywistości muszą odnaleźć się również fani. Media w Anglii od kilku dni trąbiły o tym, żeby każdy kto wybiera się na mecz, przygotował wcześniej paszport covidowy lub negatywny wynik testu. Na stadiony mieszczące powyżej dziesięciu tysięcy widzów nie można wejść bez powyższych dokumentów.
Eksperci przestrzegali, że podczas przeprowadzania testów takich kolejek w idealnych warunkach (kibic ma wszystko pod ręką) i tak część ludzi wejdzie na trybuny już w trakcie spotkania. Duża odpowiedzialność spada więc na stewardów, bo gniew tych, którzy czekają zostanie skierowany właśnie do nich.
ARTETA CHCE ZASAD
Na Selhurst Park nie odbędzie się tradycyjne Christmas Party, władze Crystal Palace nie chcę ryzykować i dopuścić do zgromadzenia piłkarzy i pracowników klubu, bo w czasach bez lockdownu każdy chodzi gdzie chce i każdy, w dowolnej chwili, może się zarazić.
Mikel Arteta, menedżer Arsenalu, mówi wprost o tym, że władze ligi powinny jasno wyznaczyć zasady funkcjonowania w covidowej rzeczywistości. Szczególnie te dotyczące przekładania meczów.
Chodzi o konkretną liczbę – ilu zawodników czy też zawo9dników plus członków sztabu musi mieć pozytywny wynik, by spotkanie było odwołane.
Przywołany został przykład z początku sezonu, kiedy to w szeregach Kanonierów czterech ludzi miało pozytywny wynik, a jednak zespół z północnego Londynu zagrał z Brentford (i przegrał). Arteta nie uważa, że jego klub jest traktowany gorzej, choć ktoś tak mógłby zrozumieć jego słowa, szczególnie gdy w tym samym kontekście osadzony jest Tottenham. Hiszpanowi chodzi o coś zupełnie innego.
– U podstaw takich decyzji zawsze powinno leżeć w pierwszej kolejności zdrowie piłkarzy – mówi menedżer Arsenalu. – Rywalizacja wymaga określonych kryteriów, by odbywała się w takich samych warunkach dla każdego. Trudno zamknąć się w bańce w ośrodku treningowym, kiedy świat jest cały czas otwarty. I jeszcze jedno: nie chodzi tylko o nas, ale też o ludzi, którzy z nami żyją, na przykład nasze dzieci. To czyni całą sytuację bardzo trudną do rozwiązania – dodaje.
Wtóruje mu Conte. – Mamy kontakt z ludźmi, którzy otrzymali wynik negatywny, a potem nagle ktoś jest pozytywny. To wszystkich przeraża – mówi Włoch.