Historia odkrycia penicyliny. Dlaczego Hansi Flick okazał się idealnym trenerem Bayernu

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
flickglowneGettyImages-1254522555.jpg
Alexander Hassenstein/Getty Images

Nie udowadnia piłkarzom, że to on jest szefem, tylko odgrywa rolę pierwszego wśród równych. Jak właściciel sklepu z artykułami sportowymi został największym trenerskim objawieniem sezonu w europejskiej piłce.

- Co? Likwidacja? Naprawdę? - pytali zdziwieni klienci sklepu „Hansi Flick Sport und Freizeit”, gdy dowiedzieli się, że miejsce, w którym od dwudziestu dwóch lat zaopatrywali się w artykuły sportowe, przestaje istnieć. Od 1995 roku sportowcy z okolic Heidelbergu i Sinsheim kupowali w rodzinnym przedsiębiorstwie piłki, torby, buty do biegania i wszelkie inne niezbędne do uprawiania sportu gadżety. Gdy Hansi Flick, właściciel sklepu, został członkiem zarządu pobliskiego TSG Hoffenheim, uznał, że czas skończyć. - Moi rodzice wpakowali w sklep wszystkie oszczędności. Na początku wszystko robili sami. Stali nawet na kasie – opowiadała córka Kathrin, która również pracowała w sklepie. Kiedy firma przestała istnieć, udała się z partnerem w podróż dookoła świata. Ojciec też ruszył w świat. Wtedy nie było jeszcze wiadomo jak wielki.

NIEREALNE WYMAGANIA

Kiedy Bayern Monachium szukał w ostatnich latach trenera, przedstawiając wymagania wobec potencjalnych kandydatów, coraz bardziej przypominał firmę, która szuka młodych pracowników. Mają być młodzi, ale już z wieloletnim doświadczeniem, znajomością licznych języków obcych i bogatym wykształceniem. Podawanych kryteriów często nie sposób spełnić. I Bayern też wyglądał w poszukiwaniach groteskowo. Wszystkie największe kluby mają problem ze znalezieniem trenerów odpowiedniego formatu, bo na rynku następuje wymiana pokoleniowa i odpowiednich kandydatów najczęściej trzeba sobie samemu stworzyć.

BAYERN JAKO SPIELERVEREIN

Bawarczycy jeszcze zawężali i tak wąski krąg potencjalnych trenerów dla czołowego klubu świata. Muszą mówić po niemiecku i mieć za sobą karierę piłkarską, najlepiej w Bayernie, by czuć klimat tego klubu. Mają mieć doświadczenie w pracy z gwiazdami, ofensywne nastawienie, umiejętność występowania w mediach. A przy tym nie mogą mieć zbyt dużych ambicji i czuć się zbyt ważni. Bayern to w ogólnoniemieckim podziale na „Trainerverein” i „Spielerverein” zdecydowanie klub, w którym to zawodnicy są stawiani na pierwszym miejscu. W wewnętrznej hierarchii na pierwszym miejscu był zawsze prezydent, po nim prezes spółki akcyjnej, potem piłkarze, ewentualnie dyrektor sportowy i na końcu trener. Uli Hoeness i Karl-Heinz Rummenigge, jako byli znakomici zawodnicy, nigdy nie czuli, że trener jest jakoś ponadprzeciętnie ważny. To element mozaiki. Wisienka na torcie, ale na pewno nie sam tort.

ZNALEZIONA PENICYLINA

Odpowiednich kandydatów, którzy nie pracowaliby już wcześniej w Bayernie, nie było. Julian Nagelsmann był zbyt młody. Juergena Kloppa nie dało się wyciągnąć z Liverpoolu, a Joachima Loewa z reprezentacji Niemiec. Jupp Heynckes tym razem już nie chciał się ruszyć z emerytury. Podobnie jak Ottmar Hitzfeld. Thomas Tuchel ma się trochę za zbyt ważnego i za mało zna zapach skarpet z szatni. Wielcy zagraniczni trenerzy raczej nie mówią po niemiecku. A jeśli mówią, jak Erik ten Hag z Ajaksu Amsterdam, to nie byli do wzięcia w trakcie sezonu. Jak Alexander Fleming, szefowie Bayernu zostawili więc wszystkie sprzęty i pojechali na wakacje. A gdy wrócili, zastali na miejscu penicylinę.

IDEALNY KANDYDAT

Nie można powiedzieć, że Hansi Flick był nieznany, ale jakoś nikt nigdy nie pomyślał o nim, że to idealny kandydat. Mario Vargas Llosa opisywał w powieści „Święto kozła” o dynamice przejmowania władzy, gdy upadają wieloletnie reżimy. Zwykle szefem zostaje w takich sytuacjach ktoś, kto przez lata był blisko i trzymał się w cieniu. Wszyscy go znali, ale nikt nie podejrzewał, że mógłby kiedyś wejść na pierwszy plan. Coś podobnego nastąpiło w przypadku Flicka. Zupełnie niespodziewanie dla wszystkich okazało się, że idealnego trenera władze Bayernu miały już na kontrakcie: jest Niemcem, więc zna niemiecki. Grał w Bayernie, więc zna tożsamość tego klubu. Pracował z reprezentacją Niemiec i ma tytuł mistrza świata, więc odznacza się odpowiednim doświadczeniem. Chce grać ofensywnie, ale nie dorabia do tego ideologii i nie pozuje na proroka. A przy tym jest zwykłym obywatelem, który nie robi z siebie kogoś ważniejszego, niż jest, tylko prowadzi sklep sportowy i czasem staje za jego kasą. Czyli idealnie uosabia szpagat, w którym usiłuje się od lat utrzymać Bayern Monachium – między bawarską, przyziemną tożsamością, a wielką globalną marką.

ZWOLNIENIE, KTÓRE ZABOLAŁO

Kiedy Joachim Loew pojawił się na konferencji prasowej po zdobyciu mistrzostwa świata w 2014 roku, austriacki dziennikarz zapytał go w chwili największego triumfu w karierze, czy jest wdzięczny Austrii Wiedeń za to, że go dziesięć lat wcześniej zwolniła, bo bez tego nie miałby otwartej drogi do pracy w związku. Selekcjoner nie dał się wytrącić z równowagi i uprzejmie powiedział, że jest wdzięczny za każde doświadczenie, które doprowadziło go do tego miejsca. Hansiego Flicka po ewentualnym zwycięstwie w finale Ligi Mistrzów można by zapytać, czy jest wdzięczny Dietmarowi Hoppowi, sponsorowi TSG Hoffenheim, za to, że zwolnił go w 2005 roku, po kolejnej nieudanej próbie awansu do 2. Bundesligi. Prawdopodobnie odpowiedziałby podobnie jak Loew. Bo to wciąż pozostał miły pan Flick.

PRZYPADKOWA ZNAJOMOŚĆ

- Chciałem mieć Hansiego w sztabie, bo ma świeże pomysły i jest rzetelnym pracownikiem. Cechuje go ofensywna filozofia gry, a jako trener chodził już nieprzetartymi ścieżkami – tłumaczył Joachim Loew w 2006 roku, dlaczego wybrał go na swojego następcę. Flick miał w nowej reprezentacji Niemiec robić to, co Loew robił przez poprzednie dwa lata u boku Juergena Klinsmanna. To nie była wieloletnia przyjaźń. Zanim Flick został zatrudniony, nie rozmawiali przez dwa lata. Pierwszy raz zetknęli się w 1985 roku, gdy Markus Loew, brat przyszłego selekcjonera, zastąpił w SV Sandhausen Flicka, sprzedanego do Bayernu Monachium. Do pierwszego spotkania miało dojść na obiektach Sandhausen. Ale obaj pamiętają je tylko przez mgłę. Dokładniej potrafią sobie przypomnieć rozmowę z 2004 roku, gdy Klinsmann z Loewem wizytowali ośrodek Hoffenheim, gdzie przyglądali się nowoczesnym technologiom używanym przez nowobogacki klub. Oprowadzając ich, Hopp miał powiedzieć, że w tym pomieszczeniu znajduje się obecny i przyszły selekcjoner reprezentacji Niemiec. Wybiegając w przyszłość, nie miał na myśli Loewa, lecz Flicka.

FAN VAN GAALA

Choć ówczesny trener Hoffenheim formalnie był wówczas właścicielem sklepu sportowego, wtedy już nie można go było raczej spotkać za kasą. Rodzinny biznes uruchomił w 1995 roku, mając zaledwie trzydzieści lat. Właściwie powinien wtedy jeszcze zarabiać grą w piłkę, ale dwa lata wcześniej musiał zakończyć karierę z powodu licznych kontuzji. Choć grał krótko, osiągnął wiele. Z Bayernem czterokrotnie był mistrzem Niemiec. Grał w przegranym finale Pucharu Mistrzów w 1987 roku. - Był miły, uprzejmy, nigdy nie szukał kłótni – opisywał go Jupp Heynckes. Pod koniec kariery poznał w Kolonii Mortena Olsena, który zainteresował go zawodem trenera. Jego pierwszym wzorem został Louis Van Gaal, który wtedy osiągał sukcesy w Ajaksie. Objąwszy Hoffenheim i oddawszy władzę nad sklepem żonie i dzieciom, ustawiał zespół niemodną wtedy w Niemczech czwórką w linii, zaopatrywał zespół w podręcznik, w którym było rozpisane, jak mają się przesuwać po boisku jako formacja. Na długo przed Klinsmannem i Loewem wprowadził do niemieckiego futbolu ćwiczenia stabilizacyjne z gumami. - Sprinty z taśmami, analiza wideo nawet jednostek treningowych, szybko stały się dla nas normalnością – wspomina Michael Zepek, były zawodnik Hoffenheim w IV-ligowych czasach.

KRÓTKI ANGAŻ W RED BULLU

Flick zaszczepił w klubie ideę dojścia do profesjonalnego futbolu, grając głównie wychowankami i zawodnikami znalezionymi w okolicy. Gdy jednak po pięciu i pół roku wciąż nie był w stanie, mimo nowoczesnych metod, dostać się do 2. Bundesligi, został zwolniony. Jako architekt Hoffenheim przeszedł do historii jego następca Ralf Rangnick, który doprowadził klub do Bundesligi. Zwolnienie mocno zabolało Flicka, który w 2003 roku uzyskał najwyższą licencję trenerską jako najlepszy w roczniku. Powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że nie nadaje się na trenera, a lepiej sprawdziłby się w roli asystenta. Zaangażował się w kolejny nowoczesny i ambitny projekt. Został asystentem Giovanniego Trapattoniego i Lothara Matthaeusa w Red Bullu Salzburg.

INTERWENCJA CESARZA

Aby obyło się bez większej afery, musiał się zaangażować sam Franz Beckenbauer, od lat mieszkający w mieście Mozarta. Ledwie miesiąc po przyjęciu oferty z Salzburga, Flick już chciał odejść, bo zadzwonili do niego z Niemieckiego Związku Piłki Nożnej. Oliver Bierhoff, dyrektor sportowy, poszukiwał wtedy asystenta dla Loewa. Gdy przeczytał w gazecie o zatrudnieniu Flicka w Salzburgu, doszedł do wniosku, że to może być idealny kandydat. Nieznany szerszej publiczności trener cieszył się w światku opinią bardzo rzetelnego i dobrze przygotowanego fachowca. Ktoś taki byłby idealnym uzupełnieniem Loewa. Beckenbauer zadzwonił do szefów Red Bulla, by trochę ich udobruchać, aby nie rzucali DFB kłód pod nogi.

BADACZ TRENDÓW

Bankier z wykształcenia uchodził przez osiem lat za kopię Joachima Loewa. Ubierał się tak, jak szef, by podkreślić, że tworzą jedną drużynę. Wspólnie występowali w reklamach. Przemawiał w mediach w taki sposób, by nikt nigdy nie pomyślał, że pracuje na własne nazwisko i wykazuje się brakiem lojalności wobec przełożonego. Poświęcano mu jeszcze mniej uwagi niż Loewowi w czasach Klinsmanna. W DFB odpowiadał nie tylko za pracę boiskową. Uczestniczył też w związkowym projekcie śledzenia najważniejszych piłkarskich trendów z całego świata. Gościł w akademiach Realu Madryt, Barcelony, PSG, czy Manchesteru City, by przekonać się, jak tam pracują i upewnić się, że Niemcy nie zostają w żadnym aspekcie w tyle. Odpowiadał za wprowadzenie ogromnej bazy danych, zbierającej wszelkie dane medyczne, parametry statystyczne, grafiki i nagrania o wszystkich reprezentantach od seniorskiej drużyny po zespół U-15.

ROZMOWY W DOLINIE KRZEMOWEJ

Gdy trzeba było porozmawiać z informatykami z Doliny Krzemowej, o tym, jakie nowe technologie byłyby pomocne dla reprezentacji Niemiec, na rozmowy do Palo Alto wysłano właśnie Flicka, uchodzącego w trenerskich kręgach za komputerowego maniaka i fana nowych technologii w futbolu. Sam trener podkreślał, że skoro mowa o najbardziej złożonym sporcie zespołowym, trzeba się dowiedzieć o zawodnikach możliwie wszystkiego, by zminimalizować rolę przypadku. Po Flicku pozostało w reprezentacji Niemiec nie tylko wspomnienie dobrze wykonywanych stałych fragmentów gry na mundialu w Brazylii, lecz także morze danych o wszystkich reprezentantach.

STAŻ U TUCHELA

Po zwycięstwie w 2014 roku został dyrektorem. Najpierw w związku, później w Hoffenheim. Poczuł jednak, że brakuje mu pracy na boisku. Nawet z tytułem mistrza świata nie miał poczucia, że pozjadał już wszystkie rozumy. Podczas okresu bezrobocia ponownie wybrał się do Paryża, by z bliska przyjrzeć się pracy młodszego o siedem lat Thomasa Tuchela. Niko Kovaca, do którego sztabu dołączył w lipcu zeszłego roku, miał wesprzeć doświadczeniem. Okazał się jednak jego idealnym następcą. Na wielu już przykładach było widać, że wielkim klubom niekoniecznie potrzeba kogoś, kto nauczy zawodników wszystkiego od podstaw. Zdecydowanie cenniejszy jest ten, kto potrafi zarządzać ego, przeciwdziałać konfliktom w zarodku, odpowiednio zmotywować zawodników.

PIERWSZY WŚRÓD RÓWNYCH

Flick do pracy w jednym z największych klubów świata okazał się idealnie przygotowany, bo przez lata pracował w reprezentacji z gwiazdami i przekonywał ich do siebie przede wszystkim fachowością. Nawet dzisiaj Flick podkreśla, że jako trener Bayernu Monachium ma przede wszystkim pomagać zawodnikom. Że jest w klubie dla nich. Dokładnie takiego nastawienia ten klub potrzebował. Kogoś, kto po cichu przekaże zawodnikowi cenną wskazówkę, ale po wygranym meczu wskaże piłkarza, jako tego, który został bohaterem. Jest pierwszym wśród równych. Kimś, kto nie próbuje zawodnikom za wszelką cenę udowodnić, że to on jest szefem, a oni podwładnymi. Jest raczej tym, który stojąc z boku i mając lepsze przygotowanie teoretyczne, może ich wesprzeć życzliwą uwagą. Wielokrotnie podkreśla się, że dziś w futbolu nie imponuje się zawodnikom CV i dawnymi osiągnięciami, lecz kompetencjami. To, jak Flick poradził sobie w Monachium, jest tego najlepszym dowodem. Zawodnicy Bayernu nie potrzebowali kogoś, kto błyszczałby jaśniej od nich. Potrzebowali kogoś, kto pozwoliłby im błyszczeć jeszcze jaśniej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.