Ostatnio po całym świecie rozbiegł się filmik, gdy sprzedawca na Camp Nou odmawia sprzedaży koszulek z nazwiskiem Lewandowskiego, bo nie byli przygotowani i skończyły im się literki „W” do nadruku. Znajomi z Meksyku czy Peru pytali, czy to mój głos, dzwonili z CNN czy Sky Sports, prosząc o komentarz, a na samym 433 nagranie zostało odtworzone 9 milionów razy. Viral jakich pełno każdego dnia, ale w centrum wydarzeń widać jeszcze więcej. Mama chłopaka z nagrania napisała do mnie i, powiedzmy delikatnie, pokazała słownik hiszpańskich przekleństw, by na końcu on został gwiazdą social mediów Barcelony i zyskał na tym w pracy. Chodźcie za kulisy tej nietypowej historii.
Skoro zapanowała Lewymania, to musieliśmy sprawdzić, jakim zainteresowaniem cieszą się koszulki Polaka w klubowym sklepie. Rzeczywiście były najchętniej wybieranymi obok tych Pedriego czy Ansu Fatiego. Mnóstwo osób pisało z prośbami o przywiezienie ich do Polski, więc poszliśmy na konkretne zakupy. Akurat nagrywaliśmy reportaż w klubowym muzeum z Adrianem Białkowskim, socio i twórcą podcastu 9CAMPNOU, więc wielkie zamówienie składaliśmy na stadionie.
Na początek musicie wiedzieć, że Barcelona jest gigantyczną korporacją i aby cokolwiek zrobić z nią medialnie, potrzeba występowania o tysiąc najróżniejszych zgód. Gdy weszliśmy na teren Camp Nou z kamerą, by spontanicznie nagrać kilka obrazków, natychmiast podbiegła do nas ochrona. Musicie prosić o autoryzację i zgodę na nagrywanie. Pomijam, że wszyscy inni robili to telefonami i nie było z tym problemu, ale przecież znacie tę różnicę z większości festiwali. Nie szkodzi, że czasem telefony gwarantują niemal taką samą jakość. Telefon w porządku, kamera ble! Dzwonimy, prosimy, wypełniamy dokumenty, zgoda na nagrywanie przyjdzie, ale dopiero następnego dnia.
Po całej biurokracji, aby legalnie nagrywać Spotify Camp Nou, fasadę stadionu, klubowe muzeum czy sklep, ruszyliśmy robić materiały. Oczywiście przydzielono nam bardzo sympatyczną opiekunkę z biura prasowego, która nie odstępowała nas na krok. Bardzo pomocna, bo w wielu spornych kwestiach wyjaśniała, co nam wolno, a co nie – wejść na murawę nie, bo trwa wymiana, przejść za barierki po wykonaniu dwóch telefonów, owszem. I tak sobie pokazywaliśmy od środka obiekty katalońskiego klubu, tłumacząc jego historię oraz najciekawsze wątki.
Wreszcie poszliśmy rozkupić się w koszulkach Lewandowskiego. Adrian Białkowski wziął z 8 sztuk, ja z 3, ale musicie wiedzieć, że póki Polak nie ma oficjalnie przyznanego numeru (chociaż skończy się na „9”), to trzeba prosić o personalizację koszulki z nazwiskiem oraz numerem na własną odpowiedzialność. Więc kupujemy i prosimy o nadruk, a wszystko nagrywa operator Szymon jako część materiału. Chłopak z Botigi na Camp Nou zaczyna się śmiać, że nie nadrukujemy nazwisk, bo skończyła im się litera „W” w magazynie, a przecież Lewandowski potrzebuje aż dwóch. My nie dowierzamy, on trochę też. Barcelona ogłasza największy transfer lata, a trzy dni później sprzedaż koszulek oszacowana na 20 mln euro przychodu zostaje wstrzymana przez nieprzygotowanie. Witajcie w Hiszpanii! Jako że „uve doble” nie jest tak popularne w kraju, a w Barcelonie „W” w nazwisku ma wyłącznie Braithwaite, to klub przyoszczędził na zamówieniu tej litery. Dopiero Polak z dziwnymi literami trochę ich otrzeźwił.
Całą sytuację trwającą z 3 minuty nagrywaliśmy kamerą, ale wydawało mi się to tak absurdalne, że poprosiłem sprzedawcę, czy mógłby to powtórzyć, aby nagrać wytłumaczenie telefonem. Zgodził się, zagraliśmy to jeszcze raz i tak powstał słynny viral ostatnich dni. Co najlepsze, nawet nie ja wrzuciłem go do sieci, tylko wysłałem go Adrianowi. Widziałem w nim potencjał na kilka lajków na Twitterze i nic więcej. A po kilku godzinach miałem zapchaną skrzynkę wiadomościami od projektów pokroju 433, Goal czy ESPN z prośbą o udostępnienie filmu u siebie. Ich wymieniam, bo generalnie cała reszta po prostu go wrzuciła. W sieci, gdy coś robi się masowe, całkowicie traci swoje źródło i nie sposób nad tym zapanować.
Poszło to daleko: nie sprawdzałem, jak na innych serwisach, ale na samym 433 film miał 9 milionów wyświetleń i 725 tysięcy polubień. Nie najgorzej. Dalej zaczęły się wiadomości oraz telefony od krajowych telewizji pokroju TUDN czy CNN, zainteresowanie Sky Sports etc. Każdy chciał opowiedzieć historię tej amatorki ze strony Barcelony. Klub wstaje z kolan, ale jako wielka korporacja leży na wielu fundamentalnych płaszczyznach, co dało się zaobserwować przez kilka dni pobytu w tym środowisku.
Ten tekst nie miał być jednak o liczbach czy serduszkach. Wszyscy wysyłali mi, dokąd zawędrowało to wideo, ale ku zaskoczeniu dostałem też kilka nieprzyjemnych wiadomości od bliskich nagranego chłopaka. Najbardziej dosadna była jednak wiadomość od jego mamy. W sumie mogę ją streścić: „Czy masz matkę? Po tym, co zrobiłeś, jestem przekonana, że nie. Jesteś nędzny i obrzydliwy. Los cię dopadnie. Jesteś gównem. Chcesz zrobić karierę na plecach mojego syna. Wyp… do swojego kraju krzywdzić innych”. I takie tam, bo to była bardzo długa wiązanka z elementami dogrywki. Przekaz był taki, że zrobiłem mu krzywdę i nagrałem go bez wiedzy.
Nie ukrywam, że sytuacją bardzo się przejąłem, bo ostatnie, co miałem w głowie to komukolwiek zaszkodzić. A może Barcelona wylała na niego złość za swoją fuszerkę i go zwolniła? Może miał kłopoty w pracy? Przechodziły mi przez myśl najgorsze scenariusze. Wiadomość była dość histeryczna, bardzo agresywna i zostawiła pole do tego, aby odpowiedzieć na kontrze, ale uznałem, że agresja rodzi agresję i przyjąłem postawę chęci pomocy.
Wyjaśniłem, że mieliśmy zgodę na nagrywanie, syn miał kamerę przed twarzą przez 3 minuty, a później jeszcze zgodził się na wyciągnięcie telefonu, co również mamy nagrane. Przeprosiłem, bo przecież ostatnie, na czym mi zależało, to zrobienie komuś krzywdy. Zresztą nawet sam nie opublikowałem tego nagrania. Pytałem bardzo cierpliwie (uwierzcie), co się wydarzyło. Jak mogę pomóc. Czy zadzwonić do jego szefów. Czy skontaktować się z chłopakiem. Naprawdę mocno to we mnie siedziało, myśląc że jakimś przypadkiem ktoś został wpakowany w kłopoty.
Po długich rozmowach, kiedy mama chłopaka uznała już, że jednak można mnie klasyfikować jako człowieka i mam jakieś uczucia, dostałem przeprosiny. Nawet przyznała, że ma mnie za dobrego człowieka. Kluczem całej historii było to, że pracownika Botigi przerosła skala całego wydarzenia. Wzięło z zaskoczenia. Naczytał się kilku niekorzystnych komentarzy na swój temat, ktoś porównywał go do Harry’ego Maguire’a (tu akurat też poczułbym się urażony), inni zaczęli go utożsamiać z amatorką Barcelony. Generalnie duży shitstorm i mnóstwo złej energii. Chociaż nie był nigdzie oznaczony, więc nie mogli go atakować bezpośrednie. Ale co zrozumiałe, przejął się tym, co działo się wokół jego osoby. Internet nie bierze jeńców, więc tutaj również oberwało mu się za to, jak amatorsko prowadzonym klubem bywa Barcelona, mimo że on akurat wyglądał na świetnego pracownika. Nagle tysiące komentarzy w niezrozumiały sposób odnosiło się do niego, a nie każdy musi dobrze czuć się z masową oceną.
Koniec końców historia miała swego rodzaju happy end, bo Barcelona wykorzystała go w swojej kampanii, odpowiadając na nasze wideo. Ten sam chłopak zaprezentował literki „W” i nadrukował nazwisko Lewandowskiego, co było w sumie najlepszą akcją Katalończyków w ostatnich nieudolnych tygodniach w mediach społecznościowych. Sam chłopak w pracy został bardzo pochwalony, być może nawet pomogło mu to urosnąć w strukturach, a na pewno został chwilową gwiazdą sociali Barcelony. Na Camp Nou też poradzili sobie w działaniu kryzysowym i bardzo ładnie wybrnęli z podbramkowej sytuacji. To się ceni, bo przecież nie ma klubu bez takich czy mniejszych potknięć.
Chciałem wam to wszystko opowiedzieć, bo wiele wydarzyło się za kulisami. Głównie wszyscy zachwycali się liczbami, jakie wykręciło niewinne wideo, ale za tym zawsze idzie mnóstwo innych ludzkich historii. W zasadzie przewijamy sobie kolejne media, zjeżdżając od virala do virala, ale perspektywa centrum wydarzeń mocno zaskoczyła. Jak mocno ludzie dzisiaj emanują negatywną energią i jak może to kogoś dotknąć, jak nieświadomi jesteśmy, co dzieje się po drugiej stronie, wreszcie jak przypadkowa wrzutka może rozdmuchać całą maszynę. Reakcji ze strony samej Barcelony, awansu przypadkowego pracownika, lepszego przygotowania w klubowym sklepie. Nie spodziewałem się, że zwykła chęć kupienia koszulki Lewandowskiego uruchomi tyle kolejnych wydarzeń.
Komentarze 0