Gwiazda jednego przeboju, czy cwana operatorka viralowych mechanizmów, która zostanie z nami na dłużej?
Hip-hop to rytualne przedsięwzięcie, w którym można przewidzieć najróżniejsze reakcje na długo zanim się pojawią. Kiedy na scenę przebojem wdarła się Ice Spice, nowa rewelacja rapu z Bronksu, rozpoczął się typowy rytuał opinii wśród internetowego komentariatu. Raperkę określano jako industry plant (postać z koneksjami, której sukces został wyreżyserowany przez label lub management), zarzucano jej szybką karierę dzięki eksploatacji seksualności, podkreślano udział mediów społecznościowych (głównie TikToka) ponad wartościami artystycznymi.
Ale słuchając Munch (Feelin’ U), czyli jednego z największych hitów 2022 roku, czuć, że Ice Spice ma do zaoferowania coś więcej, niż virale i generowanie toksycznych plotek. Niemniej – na razie wokół artystki jest więcej zamieszania, niż muzyki, którą mogłaby się bronić. Czy zmieni to ep-ka Like..?, która dziś ujrzała światło dzienne? Rozpakowanie tej całej sytuacji nie jest proste, ale na pewno bardzo interesujące, bo w tym błyskawicznym sukcesie widać jak na dłoni mechanizmy rządzące współczesną rapową branżą.
Ice Spice to spryciara ogrywająca publiczność, wydmuszka pompowana starymi praktykami biznesu, a może organiczny talent, wystawiony pod niezbyt uprzejmy pręgierz publicznej opinii? Nawet, jeśli pełna odpowiedź na to pytanie jest niemożliwa, warto spróbować zmierzyć się z fenomenem autorki Munch (Feelin’ U).
„Dlaczego kobiecy rap nie zasługuje na szacunek”
Na wejście to, co ostatecznie najważniejsze – muzyka. Ice Spice porusza się po drillowej stylistyce, ale dodaje do niej szczyptę romantyzmu. Co szczególnie słychać w pierwszych utworach, które wypuściła. No Clarity i Name of Love bazują na fuzji sampli R&B z drillowymi podskokami basu, a sama raperka nawija chłodnym, niemal melancholijnym głosem. Bikini Bottom i Munch (Feelin’ U) lekko odbijają w bezpośrednią stronę, a Ice Spice z zawiedzionej kochanki zmienia się w kobietę, która wie, czego chce i nie boi się o tym mówić głośno. Ta pewność koresponduje z tym, co robi wiele innych raperek, które obecnie trzęsą sceną. Kategoria kobiecego rapu jest szemrana – nie tylko dlatego, że stanowi dość mizgonistyczny zabieg (dziwnym trafem nie mówi się o męskim rapie), ale również przez to, że gromadzi pod jednym parasolem naprawdę różne głosy, które często poza płcią nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ale nie da się ukryć, że wiele raperek nie boi się otwarcie mówić o swojej seksualności i przejmowaniu sterów w dynamice sensualnych relacji.
Po dekadach uprzedmiotowania kobiet w tym środowisku przez facetów – kontynuacja szkoły Lil’ Kim jest odświeżająca i zupełnie naturalna. Co oczywiście powoduje spazmy wśród konserwatywnej publiki.
Przy każdej wschodzącej raperce – od Cardi B, przez Saweetie czy Latto, aż po GloRillę i Ice Spice właśnie, następują próby dyskredytowania artystek na różne sposoby. To żadna woke obsesja. Szybka rundka po YouTube i możemy stworzyć zatrważająco obszerną playlistę, składającą się z krytycznych filmików. Zdrowa krytyka jest potrzebna, ale w tym przypadku znaczna część obiekcji ma toksyczne podłoże. Szokująco często dochodzi do jazdy po całym kobiecym rapie – absurd tego zabiegu można pokazać przez odwrócenie sytuacji i roast rapu męskiego. Takie treści powstają cały czas, a ich częstotliwość wciąż się nasila, bo i do pierwszej ligi hip-hopu przebija się coraz więcej dziewczyn. Nawet w tym tygodniu jeden z najbardziej reakcyjnych rapowych komentatorów na YouTube (a przy okazji jeden z najpopularniejszych) opublikował wideo pod tytułem Dlaczego kobiecy rap nie zasługuje na szacunek.
Rośnij, industry roślinko
Wobec Ice Spice – jak przed wieloma innymi artystkami przed nią – od razu pojawiły się zarzuty o to, że jest industry plantem. To skądinąd powszechne zjawisko, że każdy błyskawiczny sukces od razu wywołuje komentarze w podobnym stylu. Tymczasem sprawa industry plantów jest o wiele bardziej skomplikowana, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. A&R w wielkich wytwórniach mają obecnie wiele narzędzi, które pozwalają na ominięcie długiego i kosztownego procesu hodowania przyszłych gwiazd. TikTok, YouTube czy Instagram to żyzne pola, z których można zebrać plony zasiane przez kogoś innego. I bardziej niż w to, że Ice Spice jest produktem końcowym jakiegoś misternego planu uknutego w wytwórni 10K Records (sublabel Virgin/Universal Music Group), wierzę w jej viralowego TikToka. Raperka z Bronksu zaczynała właśnie na tej platformie i to tam wytwerkowała sobie drogę do sukcesu.
Fantazmat prawdziwie organicznego sukcesu już praktycznie nie istnieje; o ile w ogóle istniał, zwłaszcza w mainstreamie. Jeżeli ktoś wierzy w merytokrację branży muzycznej znajduje się po naiwnej stronie sporu. Czy Ice Spice odbiera miejsce innym, bo jest promowana ze złych pobudek? Raczej nie. Wodą na młyn takich głosów był również jej rzekomy beef z Drake'iem, który najpierw wysłał jej przychylną DM-kę, a później odfollował na Instagramie. W internecie krąży wiele plotek o tym, że chciał ją podpisać w OVO, ale uświadomił sobie, że ma do czynienia z industry plantem i wycofał się cichcem. Patrząc na to, jak wytwórnia Kanadyjczyka szkodzi własnym artystom, taki scenariusz byłby bardzo korzystny dla Ice Spice. Wyszła z sytuacji bez złego kontraktu i z jeszcze większym zamieszaniem wokół własnej osoby.
Raperka doskonale wie jak manipulować uwagą, która jest najcenniejszą walutą współczesności, w końcu wyszła z tiktokowej szkoły viralowych treści. Czasami viralowość znajduje ją rykoszetem – w zeszłym miesiącu wypłynęła jej seks taśma z Bluefacem i Chrisean Rock. O ile Ice Spice może obronić się muzyką, tak niestety, lądowanie w bliskiej odległości pozamuzycznych wybryków autora Thotiany może jej zaszkodzić. Raperka znalazła się w dyskusjach, które nie dotyczą jej możliwości za mikrofonem – nawet jako postronna ofiara toksycznej wojny Blueface’a i Rock, od opinii publicznej obrywa podobnie. Co jest oczywiście niefortunne. Mimo wszystko, trudno w Ice Spice widzieć wyłącznie ofiarę internetowej mizoginii i zawiści sfrustrowanych trolli. Na razie rozmiar jej twórczości wciąż blednie przy tiktokach i wizytach na popularnych streamach. Takie ustawianie priorytetów sprawdzi się jak najbardziej w krótkiej perspektywie, ale grozi wypaleniem i wymęczeniem publiczności zanim kariera rozkręci się na dobre.
Few hit wonders
Jest problem z tym, żeby uznać Ice Spice za figurę poruszającą się w tym biznesie z szacunkiem wobec innych osób stojących za mikrofonem. B-Lovee – raper, u którego Ice Spice gościła na zwrotce, chwilę przed eksplozją popularności – przekonał się o tym na własnej skórze. Mieli ruszyć razem w trasę, ale kiedy utwór Munch (Feelin’ U) zaczął zdobywać coraz większą popularność, artystka wycofała się z przedsięwzięcia ze względu na zbyt niskie honoraria. Niby nic nowego w tym środowisku, ale takie zachowanie w kontekście zaledwie kilku opublikowanych utworów i viralowego hitu zakrawają na niezbyt uzasadnioną pychę.
Mamy w tym momencie do czynienia z rekordową liczbą one hit wonderów; szczególnie na gruncie rapowym. Nie wróży dobrze żywotności kariery, gdy ktoś odkleja się na wysokości pierwszego przeboju.
I jeszcze poleganie na taniej sensacji. Przewiózł się na tym Blueface, przewiózł się Lil Pump i Ice Spice może być następna, jeśli za wejściem z buta nie pójdzie jakość i konsekwencja. Bo viralowość to paliwo skuteczne na krótkich dystansach, a legendarne pięć minut sławy trwa coraz krócej z roku na rok.
Ice Spice eksploruje interesujące przestrzenie popdrillowej stylistyki. Nie można jej odmówić głosu i unikalnego podejścia do flow. Tekstowo wyróżnia się na plus. Pytanie, czy nie skończy jako rewelacja jednego sezonu? Rzecz nie w tym, że jest rapującą kobietą – pewną swojej seksualności, ale w pokładaniu zbyt dyżej wiary w pozamuzyczne wybryki. I tak samo na drugi plan schodzi czy jest industry plantem, czy nie. Natomiast groźna jest aferkowa intensywność.
Viralowy sukces może być efektowny, ale siła tego efektu jest przejściowa; podatna na błyskawiczne wygaśnięcie, kiedy na horyzoncie pojawi się nowa rewelacja. Póki co Ice Spice zbiera frukta przeboju Munch (Feelin’ U). Bardziej stabilna kariera wymaga konsekwencji w nagrywaniu jakościowej, a przynajmniej przebojowej muzyki. Talent jest – zobaczymy co z pracowitością, o której nie świadczą najlepiej nieudane występy na żywo, ciągnięte siłą entuzjastycznej publiczności.
Komentarze 0