Jeśli mówi się o ekstraklasowej karuzeli, jest jej najlepszym przykładem. W lidze debiutował ponad osiemnaście lat temu, prowadził dziewięć klubów, aktualnie jest najstarszy w stawce. Trener Cracovii opowiada o zmianach w zawodzie, medialnej otoczce futbolu, byciu na bieżąco i o tym, jak zamierza wiosną zmienić Pasy. Już bez Marcosa Alvareza, ale wciąż z Pellem Van Amersfoortem.
Trenerzy, nie tylko w Polsce, często dorabiają do swojej pracy efektownie brzmiącą ideologię, nazywaną czasem filozofią. Pan sprawia wrażenie takiego, który nie lubi być centralną postacią swojego klubu i robić z siebie ważniejszego niż jest. Nie obawiał się pan, że w końcu nie będzie wystarczająco “modny”, by prezesi chcieli pana zatrudniać?
Jacek ZIELIŃSKI: - Nigdy taki nie byłem. Nie miałem parcia na szkło. Nie chciałem, by szły za mną pisane opowieści, wielkie tomy książek. Nie lubiłem tego i nie uważałem, żebym tego potrzebował. Nie muszę sobie dopisywać dodatkowych punktów i ubarwiać rzeczy, które robię. Oczywiście, czasy trochę się zmieniły. Przy ekspansji mediów i internetu wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Każda rzecz jest nagłaśniana. Ja jednak unikam bicia piany.
To o tyle zaskakujące, że ma pan więcej kontaktów z mediami niż wielu kolegów po fachu. W okresie, gdy nie prowadził pan drużyny, był pan ekspertem telewizyjnym, jeden pana syn jest komentatorem, drugi agentem. Właściwie idealne warunki do tego, by mieć mocną pozycję w środowisku.
- Jednak przekłada się to tylko na to, że często możemy rozmawiać o tematach, które nas trzech interesują, czyli o piłce. Oni poszli swoją drogą. Nie poszli w moje ślady, bo nie grali w piłkę ani nie zostali trenerami, ale w domu złapali bakcyl sportowy, bo cały czas się tym żyło. Oni interesują się losami moich drużyn, ja interesuję się tym, jak im idzie, wymieniamy spostrzeżenia. Na tym jednak kończą się nasze zawodowe zależności. Ja zawsze lubiłem ciszę, spokój. Mój dom rodzinny to moja enklawa.
Siedząc w nim, irytował się pan na trendy, które sprawiały, że w pewnym momencie kluby mocno unikały sięgania po trenerów z tzw. karuzeli i każdy, kto szukał trenera, starał się znaleźć kogoś nieoczywistego, co jeszcze utrudniało powrót na rynek?
- Był taki moment, gdy o kilku trenerach mówiło się, że są wypaleni, straceni, za starzy. Później okazało się, że do pracy wrócili Jasiu Urban, Rysiek Tarasiewicz, Piotr Nowak, czy ja, czyli grupa ludzi w podobnym wieku. Może ktoś na głębokim zmęczeniu wymyślił, że jesteśmy wypaleni, ale tak naprawdę mamy jeszcze dużo do zaoferowania i głęboko wierzę, że to pokażemy. Sytuacja się zmieniła. Dwadzieścia lat temu w lidze pracowało wielu doświadczonych trenerów, a to młodym było bardzo ciężko się dostać. Trzeba było długo pracować z sukcesami w jakimś klubie, by dostać szansę. Teraz awanse odbywają się bardzo szybko i różnie się kończą. Ja na pewno jestem lepszym trenerem niż wtedy, gdy miałem 40 lat. Wiele przeżyłem, każda porażka i zwycięstwo czegoś mnie nauczyły. Podchodzę do piłki bardziej spokojnie, ale nie jestem wypalony. Mam sporo werwy.
Zimowe przygotowania, okno transferowe, wylot na zgrupowanie do Turcji. Przeżywa pan to wszystko ponownie po raz pierwszy od trzech lat. Podczas bezrobocia był pan absolutnie przekonany, że jeszcze do tego wróci?
- To prawda, że miałem długą przerwę, ale w tym zawodzie dłuższe czy krótsze przerwy są normalne. Niektórzy wracają do pracy bardzo szybko, inni potrzebują dłuższego resetu. Ja po rozstaniu z Arką Gdynia wiedziałem, że potrzebuję się zresetować. Później miałem propozycje, ale z różnych względów przyjąłem dopiero tę z Cracovii, którą znam i w której bardzo dobrze się czułem. Do tematu mojego powrotu na rynek podchodziłem bardzo spokojnie. Jasne, że chciałem poczuć znowu zapach szatni, układać treningi, przygotowywać konspekty, ale wyczekałem, wróciłem i jestem.

Kalkulował pan, że czas wreszcie zerwać z łatką strażaka? Pierwszy raz od czasów Polonii Warszawa przejął pan klub, który nie musiał bardzo mocno drżeć o utrzymanie.
- Nie podchodzę do pracy w ten sposób. Nawet propozycje z I ligi mogą być bardzo ciekawe, pasjonujące, z fajnymi planami. Tyle że akurat takie po prostu mi się nie zdarzały. Rolą strażaka też się nie przejmowałem. To naturalne, że gdy w jakimś klubie trenerowi nie idzie, szuka się zmiany. Łatka została przypięta, ale w każdym klubie oddawałem wszystko, zostawiałem serce, chciałem jak najlepiej i nie muszę się wstydzić ani swojej pracy, ani trenerskiego dorobku. Tak się faktycznie złożyło, że Cracovia nie była w okolicach strefy spadkowej, ale też występowały w niej jakieś zawirowania. Jesteśmy w środku tabeli, a pierwsze mecze wiosny zdecydują, w którym kierunku pójdziemy.
Określiłby pan siebie jako pragmatyka? Zazwyczaj to określenie idzie w parze z mało atrakcyjnym stylem gry, ale w pana przypadku tak nie jest. Chodzi mi raczej o zajmowanie się tylko rzeczami, na które ma się wpływ i dopasowywaniem stylu do zawodników.
- Zawsze byłem pragmatykiem i moi najbliżsi doskonale o tym wiedzą. Twardo stąpam po ziemi i rzeczywiście lubię dobierać sposób gry do potencjału, który zastałem w danym klubie. Jednocześnie moje zespoły nie grały brzydkiej czy siermiężnej piłki, bo zawsze docelowo prowadzę piłkarzy do bardziej technicznej gry. Taki mam też plan na Cracovię.
Po rozpoczęciu pracy w klubie dość zdecydowanie podkreślał pan, że skupia się na tym, co na boisku, sprawy transferowe zostawiając Stefanowi Majewskiemu. To wyraźny kontrast w porównaniu do pana poprzednika.
- Nie jest oczywiście tak, że nie mam wpływu na klub. Transfery przychodzące i wychodzące są przeze mnie opiniowane, a nasze kontakty z dyrektorem są bardzo bliskie. Rozmawiamy cały czas i to mój najbliższy współpracownik. Myślę jednak, że w pracy trenera jest obecnie do zrobienia tyle rzeczy, że faktycznie szkoda tracić czasu na sprawy, które są poza moimi kompetencjami. Zajmuję się drużyną i tym, co wokół niej. Nie skupiam się tylko na treningach, choć staram się mówić głównie o sprawach boiskowych.
W porównaniu do pana poprzedniego pobytu diametralnie zmieniła się infrastruktura. A sama struktura klubu? Jest dziś choć trochę łatwiej szukać zawodników niż kilka lat temu?
- Zmieniła się nie tylko infrastruktura. Wszystkie grupy młodzieżowe Cracovii od U15 grają w Centralnej Lidze Juniorów. Jest fajne szkolenie. Zastałem w klubie dużą grupę młodzieży, z której w przyszłości będziemy mogli korzystać. Mamy świetne warunki do treningów. W Krakowie działa Szkoła Mistrzostwa Sportowego. A w sprawach transferowych blisko współpracujemy ze Stefanem, pomaga nam Mirek Mosór, każdy z moich asystentów dostaje za zadanie obserwowanie zawodników, którymi się interesujemy, więc w efekcie każdego ogląda kilka osób. Zadanie utrudnia to, że przyszliśmy do klubu w specyficznym momencie, czyli w listopadzie, gdy w wielu klubach sprawy transferowe były już zaawansowane. My ruszaliśmy z nimi dopiero w grudniu. Z drugiej strony, tu nie będzie żadnej rewolucji. Potrzebujemy dwóch-trzech konkretnych zawodników. Kibice nie powinni się spodziewać kolejnego okna transferowego, w którym będzie się dużo działo.

Cracovia musi odbudowywać renomę na polskim rynku transferowym? Konflikty z kilkoma zawodnikami sprawiały, że klubowi ostatnio trudniej było rywalizować o polskich piłkarzy.
- To tylko sztuczne tworzenie otoczki. Jest w Cracovii wielu Polaków, którzy dostają szansę. Problemem jest to, że coraz mniej Polaków można wyciągnąć w zimie bez wydawania naprawdę dużych pieniędzy. Cracovia nie jest pasywna, tyle że nie szasta kwotami. Czasem dłużej przygotowuje się grunt pod transfery, które odbędą się teraz albo dopiero w letnim okienku transferowym.
Porozmawiajmy więc o potencjalnych transferach z klubu. Matejem Rodinem interesowała się Ostenda, ale pan dość kategorycznie uciął temat. Dlaczego?
- To przodujący obrońca w zespole. Trudno się go pozbywać za czapkę gruszek, bo komuś się wydawało, że to wystarczy. Matej dobrze się tu czuje, chce się rozwijać. Jeśli będzie miał dobrą wiosnę, jestem przekonany, że w lecie będzie miał lepsze oferty. Mam nadzieję, że na teraz temat jest już zakończony, choć nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Rozmawiałem z nim i jest przygotowany do wyjazdu na zgrupowanie.
A Marcos Alvarez? Mówiło się o zainteresowaniu choćby niemieckich klubów.
- Jest nim zainteresowanie i nie jest brany pod uwagę w kontekście wyjazdu do Turcji, bo może niebawem zmienić barwy klubowe, choć akurat nie na niemieckie. Mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni. Marcos dostaje dobrą propozycję, a u nas różnie było z jego grą. Za mojej kadencji pokazał się tylko przez 30 minut i właściwie nie za bardzo miałem możliwość zobaczyć w akcji. Były wobec niego większe wymagania i nadzieje, gdy przychodził, ale się to nie sprawdziło i wygląda na to, że nasze drogi się rozejdą. W tej sytuacji musimy jeszcze mocniej zintensyfikować poszukiwania napastnika.
Pelle Van Amersfoort miał w pierwszych dniach roku podjąć decyzję w sprawie przyszłości. To się wydarzyło?
- Jest po rozmowach ze mną i z prezesem. Nadal zastanawia się, co zrobić w lecie, ale dla mnie najważniejsze jest, że na sto procent będzie grał w Cracovii na wiosnę. Nie mamy zamiaru wykonywać jakichś nerwowych ruchów. To zbyt cenny zawodnik dla Cracovii, żeby połakomić się w zimie na jakieś drobne pieniądze i wiosną grać bez niego. Z jego strony też jest deklaracja, że jeśli odejdzie, to dopiero w czerwcu.
Na razie jedyną nową postacią na treningach jest David Jablonsky. Wielu wspomina go jeszcze na podstawie tego, jak grał półtora roku temu, ale jak on wygląda dziś? Bo gdybyście pozyskali zupełnie nowego stopera, który od półtora roku nie grał, wszyscy byliby raczej sceptyczni.
- Już teraz widzę w nim sporo śladów zawodnika, którym był przed dyskwalifikacją. Nie jest tak, że nie trenował, bo przygotowywał się indywidualnie. Dbał o zdrowie, kondycję, jest profesjonalistą. Wiadomo było, że będzie mu brakowało gry, więc w dawnej dyspozycji spodziewam się go dopiero koło marca. Na razie przygotowujemy go, odbudowujemy, chcemy, by w sparingach zagrał jak najwięcej, by doszedł do formy także meczami. David popełnił błąd, odcierpiał bardzo surową karę, finansowo też to odczuł, więc ja nie będę się nad nim dodatkowo znęcał i pastwił. Traktuję go jak każdego innego zawodnika i czekam, aż będzie gotowy do gry.
W kwestii sparingów — wiadomo już z kim, oprócz Rapidu Wiedeń, zagracie w Turcji?
- Sporo się w tej kwestii zmieniało, bo drużyny z Kazachstanu wycofywały się z obozów ze względu na sytuację polityczną w swoim kraju i być może trochę na tym nawet zyskamy, gdyż kilka klubów zaczęło mieć wolne terminy. Na pewno mamy ustalone mecze z Rapidem, Dynamem Czeskie Budziejowice i Rabotnickim Skopje. Trwają rozmowy z czwartym sparingpartnerem, którym byłby naprawdę klasowy zespół, ale to jeszcze nie jest do końca potwierdzone.
Będziecie w zimie szlifować ustawienie trójką z tyłu? Wpadł pan na taki pomysł, jeszcze oglądając Cracovię w telewizji, już po objęciu zespołu, czy po prostu chciał pan spróbować czegoś, czego jeszcze nie robił?
- W poprzednich klubach faktycznie nie grałem trójką z tyłu, ale gdy oglądam Ekstraklasę, zawsze patrzę pod kątem potencjału zespołów i zastanawiam się, jak można byłoby je inaczej ustawić. Chodziło mi po głowie, że w Cracovii jest potencjał, by grać z wahadłowymi i wykorzystać w tym ustawieniu mocny środek pola. Pierwsze treningi tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziły, bo widziałem dyspozycję Otara Kakabadze czy Hebo Rasmussena, którzy momentalnie wskoczyli na dobry poziom, ułatwiając mi decyzję o zmianie systemu. Dlatego dalej szlifujemy trójkę, ale chcemy mieć możliwość zagrania też czwórką.
A w jakim stopniu obóz może się dla was okazać ważny pod względem budowania zespołu? Cracovia ma specyficzną strukturę — jeśli Polacy, to raczej bardzo młodzi, jeśli bardziej doświadczeni zawodnicy, to obcokrajowcy, co pewnie utrudnia wytworzenie stabilnego kręgosłupa szatni.
- Struktura jest specyficzna, ale nie ma tu raczej starszych zawodników, przez co przeskok wiekowy też jest niewielki. A obcokrajowcy w większości są już w klubie dłużej i związali się z nim emocjonalnie, przez co w drużynie panuje dobra atmosfera. Mamy fajny, bardzo chętny do pracy zespół, choć dwutygodniowe zgrupowanie na pewno pomoże nam go scalić. Szatnia już teraz jest jednak w najlepszym porządku.
A czy wiosną będzie miał pan trochę rozdarte serce? Rezerwy Cracovii będą walczyć o awans do II ligi z Siarką Tarnobrzeg, której jest pan kibicem i akcjonariuszem.
- Jestem trenerem Cracovii i wiem, że wszystko i tak rozstrzygnie się na boisku. Druga liga byłaby dla nas lepszym poligonem doświadczalnym i ułatwiłaby ściąganie zawodników, którzy mogliby trenować w Ekstraklasie, ale mieliby perspektywę gry na szczeblu centralnym. Wymagałaby też jednak mądrego poukładania spraw logistycznych, o czym cały czas myślimy. Najważniejszym tematem, który będzie mnie zajmował wiosną, jest jednak to, żeby pierwsza drużyna Cracovii spisywała się jak najlepiej w Ekstraklasie. A kibicem Siarki byłem i jestem od zawsze. To mój klub, który zawsze będzie moją największą miłością. Dlatego serce pewnie faktycznie będzie trochę rozdarte.
Rozmawiał Michał Trela.
