Jak byłeś superraperem, wszyscy znali cię z JuNouMi. Wytwórnia skończyła 20 lat i wraca z „EP vol. 5” (ROZMOWA)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
junoumi

W pierwszej dekadzie lat dwutysięcznych życie na naszej scenie kręciło się jak płyty JuNouMi w adapterze. Na limitowane składanki trafiały wtedy utwory Dizkreta, Łony, Eisa, Gurala, Pezeta, Dinali, Smarka, Ortegi Cartel... „Witaj w 2003”, bracia nie dali mi wyjścia/JuNouMi; błagam, Grohu, musi być reedycja” – rapował później O.S.T.R. o jednym z tamtych wydawnictw. Historia powraca – niezależny label świętował niedawno 20. urodziny, a teraz ruszył z preorderem niebieskiej piątki.

Na kolorowych plackach w ściśle ograniczonym nakładzie udokumentowany został prawdopodobnie najbardziej porywający okres na timelinie rodzimego hip-hopu. Od zachłyśnięcia się wydawniczym i medialnym prosperity przez krach na rynku aż do odwilży początku następnego dziesięciolecia. Naznaczony samodzielnymi debiutami artystów, którzy stawali się instytucjami albo przynajmniej legendami dla koneserów oraz mitologizowanym undergroundem w cieniu hip-hopolo. Gdy przebiegała dynamiczna – często jeszcze nieudolna – profesjonalizacja, a o raperów zaczął upominać się mainstream, ale wciąż nie brakowało organicznego entuzjazmu, na którym cały gatunek został ufundowany. I to właśnie był ten czynnik, który sprawił, że JuNouMi Records miało w ogóle rację bytu.

Kultowa oficyna nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Właśnie ruszył preorder JuNouMi EP vol.5 – poprzedzony premierą singla projektu P.Unity z gościnnym udziałem Hadesa. Przedsprzedaż trwa tutaj.

Z lojalnym składem

Przeprowadziłem się z Włocławka do Warszawy, gdzie, jak to zazwyczaj, w początkowych latach studiów więcej było melanżowania niż zakuwania. Mieliśmy z Linkiem na chacie gramofony i powiększającą się kolekcję winyli. Czasy były dość specyficzne, bo na początku XXI wieku grało się tylko z wosku. O Serato jeszcze nikt nie myślał. Jeśli zachodnie hity udawało się jakoś zdobyć, to polskich płyt było dosłownie kilka. Odwiedzali nas raperzy i producenci, i to właśnie ci współmelanżownicy ochoczo przystąpili do projektu „wydajmy naszą muzykę na winylu”. Tak o początkach JuNouMi opowiadał Groh – Pawłowi Klimczakowi.

We wspomnieniach z tymtych dni zajawka i etos odmieniane są przez wszystkie przypadki. Dlatego składanki trafiały na wosk, a nie na kompakt, co oszczędziłoby wizyt w Czechach i okazałoby się znacznie intratniejsze. Pieniądze jednak nie zaprzątały wtedy nikomu głowy. Chodziło o – napędzany imprezami – środowiskowy ferment, w którym nie przeszkadzała nawet studencka niedola. I nikogo ze znajomych nie trzeba było przekonywać, żeby wziął w tym udział. Stąd debiut 2cztery7 na Junoumi Records EP Vol.1 i cała tracklista czerwonego wydawnictwa z 2002 roku napchana kumplami. A tak się złożyło, że akurat trafiło na diabelnie zdolny rzut kumpli.

Groh: Wynajmowaliśmy z Linkiem mieszkanie na dość ważnym dla warszawskiego hip-hopu osiedlu, którym był Służew nad Dolinką. I tam, prawie co weekend, miał miejsce melanż. Już w rodzinnym Włocławku byłem mocno zaangażowany w rapową scenę, więc bywało u nas sporo osób.

Jointy i płyty winylowe

Nie ma już raczej potrzeby powtarzania komunałów o renesansie płyty winylowej. Dość odnotować, że – jak wynikało z danych RIAA sprzed dwóch lat – po raz pierwszy od 1986 roku kompakty cieszyły się mniejszym wzięciem od wosków na amerykańskim rynku. W pierwszym półroczu ubiegłego roku placków w Stanach rozeszło się za pół miliarda dolarów – dwa razy więcej niż w analogicznym okresie sprzed 12 miesięcy. Teraz wyspiarskie media donoszą, że w najbliższej perspektywie czasowej winyle zdetronizują srebrne krążki.

Ale na początku nowego wieku sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Nasza scena cierpiała na niedostatek wydawnictw w takiej formie, chociaż zapotrzebowanie wśród DJ-ów było ogromne, a dla raperów czarna płyta stanowiła wyraz nobilitacji; rodzaj Świętego Graala. I tutaj weszli Groh i Link – cali na biało; choć w tym przypadku pasowałaby prędzej czerń.

Groh: Pamiętam, że nie musiałem nikogo zbytnio namawiać do wejścia w ten projekt. Przede wszystkim dlatego, że każdy trochę marzył o tym, żeby być na winylu, bo wtedy była to absolutna esencja hip-hopu. Poza tym nikt też nie myślał o kasie, działo się to na zasadzie wzajemnego wsparcia i dokładania swojej cegiełki. Megazajawa. Nawet wyjazd po te płyty do czeskiej tłoczni traktowaliśmy jak przygodę, bo wracaliśmy obładowani winylami i czeskimi browarkami

Popkulturowy krajobraz nie przypominał tego obecnego z jeszcze jednej przyczyny. YouTube miał pojawić się dopiero za trzy lata. Trzeba było sobie jednak radzić, a pomagały w tym fora. No i Internet Relay Chat, zwany skrótowo IRC-em. Przydatny okazał się popularny u nas kanał #thaclan, gdzie trwały dyskusje wykonawców i aktywistów, rekomendujących sobie tytuły do sprawdzenia. Kwitło przy tym piractwo, chociaż ripowanie kompilacji JuNouMi miało sobie mniej z fonograficznej kradzieży, a więcej ze staroszkolnego zwyczaju dystrybucji nagrań po osiedlu w drugim obiegu. Czasem po prostu nie dało się inaczej, gdy na czerwone, pomarańczowe, zielone i żółte rarytasy załapywało się zaledwie kilkuset szczęśliwców. Łona rapował o tym w kawałku z Junoumi Records EP Vol. 4: Mogłem trafić do paru, co za winyl by oddali nerę/Ba! Mogłem trafić do setek tysięcy Rapidsharem.

To ma głową kiwać

Groh: Wiele osób komentowało te kolory, bo to nie było wtedy typowe rozwiązanie, wyróżnialiśmy się. Powiedzmy, że ta sygnalizacja świetlna była naszym ukrytym hołdem dla ulicy.

W ten sposób – pół żartem, pół serio – Groh odnosił się w zawoalowany sposób do mitu założycielskiego swojej wytwórni. Bo JuNouMi powstało niejako w kulturowej kontrze do osiedlowej szarzyzny. Miało chodzić o koloryt i pozytywną wibrację; o fascynację Native Tongues i Tribe Called Quest. Zawartość kolejnych wolumenów była więc hołdem dla trueschoolu zafiksowanego na punkcie wielokrotnych rymów, gier słownych, rapowaniu o rapie i braggi oraz zasłuchanego w funkowym pulsie; początkowo – raczkującego i wygłodniałego, później – stanowiącego obiekt kultu. Choćby słuchał tego tysiak w Polsce.

Znaczenie JuNouMi wykraczało przy tym daleko poza rogatki stolicy. Już na pierwszej EP-ce zafunkcjonowała przecież łódzka drużyna gwiazd z Ostrym i Spinachem w składzie (O pięciu takich co...) oraz Łona ze szczecińskiego Wiele C.T. (Nie słuchać przed 2050). Na późniejszych minialbumach pojawili się też Gural z Poznania (Wycinanki rymów), Tymon z Wrocławia (Nie narzekam), opolski Dinal (Palić i grabić). To zestaw gości z całego kraju, którzy powodowani pasją, mieli gdzieś sztuczne podziały – na lokalne środowiska czy underground i nurt główny. Za sprawą sumiennego i niewykalkulowanego diggingu powstała w obrębie sceny właściwie osobna enklawa. I stempel JuNouMi znaczył tam naprawdę wiele. Nawet, jeśli nie każdy wykorzystał potem siłę rozpędu i potencjał, którymi dysponował.

Do następnego

Czwarta – dotąd ostatnia część podstawowej serii – ukazała się na żółtym winylu w 2010 roku. Po drodze było jeszcze m.in. JuNouDet, gdzie trafiły takie kolosy, jak Najki Smarka i BoomBoxy donGURALesko. Przełom dekad wydaje się symboliczny. To wtedy – przy udziale Teielte – otwarty został kolejny rozdział w postaci U Know Me Records, będącego w pewnym stopniu świadectwem dąsów na rap, ale też przestrzenią do ewolucji. Bo to przecież w barwach tej oficyny całkiem nowe terytoria zaczęli eksplorować Kixnare i Daniel Drumz.

Groh: Zaangażowałem się w U Know Me Records, czyli bardziej elektroniczną wytwórnię, która nie ma ram muzycznych. Skupiamy się, jakżeby inaczej, na winylach i przez te dziesieć wytłoczyliśmy ich już ponad pięćdziesiąt. Wydawali u mnie Kixnare, Daniel Drumz czy Night Marks, debiutował XXANAXX i Rysy, a ostatnio miałem okazję promować P.Unity, Belugę Stone czy jazzowe Immortal Onion. Najwięcej satysfakcji przy UKM sprawia mi wysyłanie płyt na cały świat – od USA po Australię i Japonię.

Powołanie do życia UKMR mogło oznaczać długi sen zimowy dla JuNouMi czy odwrót od hip-hopu, ale pogłoski o śmierci wytwórni-matki okazały się przesadzone. Warto odnotować, że w ubiegłym roku label zakontraktował pierwszych artystów w swojej historii, czego efektem był krążek Ile trzeba było tęsknić Bryndala i Eklektika, którzy zagrają w Niebie regularny koncert. A jakby mało było rewolucji – ich mixtape ukazał się nie tylko na wosku, ale także na kompakcie.

No i Junoumi Records EP Vol. 5 jest w drodze. Z intrygującymi zestawieniami osobowości, sentymentalnymi powrotami i nowymi postaciami...

Materiał powstał z wykorzystaniem fragmentów artykułu Krzyśka Nowaka, przygotowanego na osiemnastolecie JuNouMi Records

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.