„Jak pokochałam gangstera”: kino, które męczy (RECENZJA)

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
Jak pokochałam.jpeg
fot. kadr z filmu "Jak pokochałam gangstera"

W historii jednego z najsłynniejszych przestępców ostatnich dekad odbija się tak wiele twarzy Polski przed i potransformacyjnej, że Nikoś, choć był postacią raczej odrażającą, zasługuje na dużo lepszy filmowy nagrobek.

Przyszło mu żyć w ciekawych czasach. Dorastał na przełomie lat 60. i 70. w cieniu dźwigów gdańskiej stoczni. Gdy w pobliskim klubie Rudy Kot kształtował się krajowy rock'n'roll, a pewien wąsaty elektryk organizował wśród stoczniowców pierwsze strajki, młody Nikodem Skotarczak nieśmiało pukał do drzwi trójmiejskiego półświatka. Bo to, że chce być jego częścią, wiedział od zawsze. Pomimo tego, że, o czym akurat nie wspomina film Jak pokochałam gangstera, był niewysoki i cherlawy. Nie pasował do stereotypu umięśnionego gangusa. Ale był przy tym cwany i dobrze wiedział, z kim trzymać, komu wyświadczyć przysługę, a komu odpalić większą dolę. To cechy przydatne w tamtych czasach, w erze sprowadzania dóbr z Zachodu drogą morską (mieszkańcom Trójmiasta za komuny najłatwiej było o zachodni sprzęt AGD czy RTV, bo mogli kupić go od marynarzy) i nielegalnej wymiany walut. Nikoś świetnie odnalazł się w tym uniwersum typów spod ciemnej gwiazdy.

Lata 70. to także czasy zagranicznych wyjazdów do bratnich krajów bloku komunistycznego, obracanie walutami i handlowanie czym się da – ubraniami, papierosami czy cieszącymi się szaloną popularnością kremami Nivea. Lata 80. – regularne wypady polskiego półświatka do RFN i hurtowe sprowadzanie stamtąd kradzionych aut. A lata 90. – drapieżny kapitalizm, obrót narkotykami na szeroką skalę, wojny gangów. To wszystko jest tłem historii życia człowieka, który zaliczył wszystkie te epizody. Przestępcy-celebryty, przyjaciela elit biznesowych i artystycznych; Nikoś pod koniec życia został nawet aktorem, wcielając się w epizodyczną rolę w filmie Sztos Olafa Lubaszenki. Historii, co szczególnie mocno podkreśla film, opowiadanej z punktu widzenia kobiety.

I tak szczerze to zupełnie nie wiadomo, po co ten ruch. Być może reżyser Maciej Kawulski (autor Jak zostałem gangsterem i Underdoga) posłuchał rady swojego bardziej doświadczonego kolegi po fachu, Patryka Vegi, u którego na pierwszym planie pojawiają się kobiety, bo w ten sposób jego stricte męskie kino zyska także oddaną, żeńską widownię. Ale przecież Jak pokochałam gangstera to i tak kino mocno maczystowskie, gdzie płeć piękna jest w dużej mierze sprowadzona do ról atrakcyjnych paprotek; wyjątkowo liczne i monotonne sceny seksu każą przypuszczać, że choć Skotarczak nad wyraz cenił sobie, gdy jego życie przypominało rollercoaster, to sfera łóżkowa była u niego zaskakująco jednostajna. Kawulski nie wykracza poza sensacyjną opowieść o chłopakach z miasta, którym się udało. Owszem, stara się kreślić panoramę transformacyjnych zmian, jakie zachodzą na oczach Nikosia i jego kumpli, zmian, które mocno wpływają też na ich biznes, ale robi to dość nienachalnie.

Zamiast tego na ekranie mamy dziesiątki postaci, które pojawiają się na moment, nie pchając do przodu fabuły. Wątki relacji Nikosia z córką, stosunki z jego pierwszymi partnerkami – nie ma wrażenia, że jakkolwiek dodają czegoś do obrazu głównego bohatera. Nie miał Skotarczak wybitnie nietuzinkowego życia sercowego, więc trudno zrozumieć, dlaczego film poświęca temu elementowi historii aż tak wiele czasu. Czuć, że Kawulski miał zbyt rozbuchane ambicje, chciał opowiedzieć za wiele. Stąd absurdalna wręcz długość Jak pokochałam gangstera, który trwa aż 185 minut. Jakby tego było mało, reżyser jest bezgranicznie zakochany w slow motion, co nie byłoby szczególnie denerwujące, gdyby wykorzystał ten chwyt dwa, może trzy razy na przestrzeni całego seansu. Tymczasem spowolnione ujęcia wypełniają poważną część filmu. Śmiano się z nich już w 2001 roku, kiedy w Reichu Pasikowskiego Bogusław Linda i jego powiewające frędzle kurtki sunęły majestatycznie przez stanowczo zbyt długie sekundy. Mija 20 lat, a polscy filmowcy niczego się nie nauczyli.

Nie jestem z tej drużyny krytyków, która zachwyciła się rzekomo nowatorskim stylem opowiadania w Jak zostałem gangsterem. Oglądało się to nie najgorzej, ale już kolektywne przyrównywania Macieja Kawulskiego do Guya Ritchiego pokazują, jak mocno wypościli nas krajowi twórcy kina akcji, skoro poprzeczka wisi tak nisko. Ale w Jak pokochałam gangstera narracja jest przygnieciona przez pretensjonalność. Ostatnia godzina, poświęcona wewnętrznemu portretowi Nikosia, który zaczyna rozumieć, że w mafijnym światku idzie nowe, a on powoli nie ma już tam czego szukać, jest autentycznie nieznośna. Kawulski to nie Francis Ford Coppola, a Jak pokochałam gangstera nie jest Ojcem chrzestnym, wspaniale portretującym wymiany kadr na świeczniku przestępczych struktur. Dobrze, że ma ambicje, ale tu potrzeba jeszcze sprawnego wykonania. Gdyby żył Wojciech Wójcik, bodaj najlepszy autor krajowego kina sensacyjnego ostatnich dekad, to producenci mogliby poważnie rozważyć jego angaż jako konsultanta reżysera. I zaraz wyleciałyby te dziesiątki spowolnionych ujęć czy jałowe dialogi pomiędzy Nikosiem a Czarną, jego życiową muzą. Tymczasem mamy film, który sam nie wie, czy chce być kinem akcji, czy dramatem obyczajowym, czy sensacyjną komedią, więc jego twórca asekuracyjnie ładuje wszystko do jednego wora.

Duży plus trzeba za to postawić przy nazwisku odtwarzającego główną rolę Tomasza Włosoka. Kiedy trzeba, jest urokliwym cwaniaczkiem jak z Najmro. Kocha, kradnie, szanuje. Kiedy indziej – zaćpanym troglodytą. A jeszcze kiedy indziej – zwyczajnie złapanym życiowo człowiekiem. Włosok doskonale czuje swojego bohatera, ani na moment nie odbierając mu wiarygodności. Tradycyjnie poziom trzyma też Dawid Ogrodnik, który, podtrzymując swój status największego aktorskiego kameleona w branży, tym razem wciela się w Pershinga – przerażającej ikony stołecznej mafii o aparycji osiedlowego proboszcza. Generalnie Kawulski pomimo przyciężkiej reżyserskiej ręki ma oko do aktorów – niczyja rola tu nie zgrzyta.

Zgrzyta za to całość. Zbyt długa, rozwlekła, niepotrzebnie upstrzona irytującą symboliką (kiczowata jak jeleń na rykowisku scena na szosie). Całość, w której postawiono na niewłaściwe wątki. Jak pokochałam gangstera to kino i tak o parę klas lepsze niż produkcje Patryka Vegi, ale, niestety, nie ogląda się tego dobrze. Jeśli Maciej Kawulski faktycznie chce być polskim Guyem Ritchiem, to musi przejąć od kina Brytyjczyka jedną cechę, której wyraźnie brakuje jego produkcjom – lekkość. Bo na razie bliżej niż do Przekrętu jest mu do Revolvera. Niestety.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.