Jak pokochaliśmy gangstera. O romantyzowaniu przestępców w popkulturze

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
gangi

Czy glamuryzowanie przestępczości zorganizowanej, bandziory na salonach i figura gangstera–celebryty to syndrom kurestwa i upadku zasad w show biznesie? Sprawa wraca – co najmniej – od Alfabetu mafii, ale ostatnio jest o niej głośniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Na wejście trzeba rozgraniczyć oba przypadki, które rozpaliły opinię publiczną do białości. Ten pierwszy to netfliksowy paździerz, Jak pokochałam gangstera w reżyserii Macieja Kawulskiego o życiu i upadku trójmiejskiego capo di tutti capi, Nikodema Skotarczaka. Drugi – jeden z bossów Pruszkowa, Słowik jako ojciec chrzestny federacji MMA-VIP, gdzie na froncie pajacuje Marcin Najman. Fikcja zbudowana na faktach kontra rzeczywistość.

Robin Hood spod Stoczni Gdańskiej

Włączam telewizję, a tam za gwiazdę robi pani, która kiedyś była burdelmamą, która żyła z sutenerstwa. I ona teraz jest znana, i ona udziela wywiadów. Włączam Netfliksa, a tam jest cukierkowa opowieść o gangsterze sprzed lat. Włączam jebanego TikToka, a tam do nastolatków zwraca się jakiś podstarzały gangus i opowiada, jak to kiedyś było, jakie sprawy załatwiał. Na rynku wydawniczym największą furorę w ostatnich latach zrobił Masa, czyli też były gangster. Na jakim my świecie żyjemy? Do jakiego momentu my doszliśmy, że wszyscy ci ludzie, którzy powinni zniknąć, są dzisiaj podziwiani i hołubieni? – pytał wzburzony Krzysztof Stanowski w specjalnym odcinku Dziennikarskiego Zera. Trzy dni i dwa miliony wyświetleń. Nie bez przyczyny. Choć freakfighty przyciągają od dawna coraz dziwniejsze postaci, skuszone wizją szybkiego zarobku i – przynajmniej tymczasowej – atencji, jeszcze nigdy twarzą takiego festynu nie był człowiek, który w przeszłości kierował zorganizowaną grupą przestępczą. To jest ten moment, gdy pierwszy raz pojawia się głośny sprzeciw. Partnerzy MMA-VIP wycofują się ze współpracy; mnożą się krytyczne komentarze. Kto następny Mariusz Trynkiewicz? Mama Madzi z Sosnowca?

Nieco mniejsze kontrowersje wywołuje produkcja Kawulskiego. Ale szum jest zrozumiały, skoro przyciągnęła przed ekrany setki tysięcy osób. Padają jednak pytania o to, czy to nie przypał robić z Nikosia wywrotowego wunderkinda PRL-u; Robin Hooda spod Stoczni Gdańskiej, który dzięki wrodzonemu sprytowi wiódł – delikatnie rzecz ujmując – ponadprzeciętny żywot. Z drugiej strony – podobna narracja (mniej lub bardziej cukierkowa) definiuje cały subgatunek gangsterski w kinie. Może punktem zapalnym jest pamięć o działalności Nikosia? W Trójmieście żyje jeszcze wielu świadków jego działalności; ofiar, które straciły pieniądze czy zdrowie. Lokalny odbiór nie jest więc taki, jak w przypadku wariacji na temat biografii Pablo Escobara. Albo mafiosów z nowojorskiej Little Italy. Przez kulturowe różnice ich perypetie mimowolnie chłonęło się jak przygodową powieść. Tutaj mamy twardy dokument o Polsce przed i po transformacji.

The life of Pablo

Całą aferę, czy bardziej: aferkę z filmem Macieja Kawulskiego traktuję jak burzę w szklance wody. Przecież kino od dawna pokazuje przestępców jako postacie może nie tyle pozytywne, ile dające się lubić. Przychodzi mi do głowy monolog bohaterki granej w „Jak pokochałam gangstera” przez Krystynę Jandę, która mówi o tym, że Nikoś miał odwagę uczyć członków łódzkiej ośmiornicy tego, jak mają postępować, wierzyć w przyjaźń, lojalność; zasadzie to był jak bohater powieści „Grek Zorba”. Był w niej taki cytat: ciesz się każdą chwilą, bo życie jest tylko jedno. Tak właśnie żył Nikodem Skotarczak – uważa Łukasz Muszyński z Filmwebu. Kino, a w szerszym kontekście sztuka, nie musi być moralne. Dla mnie ma być angażujące, chwytające za trzewia, dlatego nie mam zamiaru rozliczać Kawulskiego, że pokazuje ludzi ulicy jako, tu cytat z Sokoła, szwadrony sztywności i husarię jedności. Bo gdybyśmy mieli oceniać filmy w takich kategoriach, to trzeba by było spalić na stosie „Ojca chrzestnego”, „Dawno temu w Ameryce”, „Bonnie i Clyde”... Jako widza interesuje mnie warsztat reżysera, który w „Jak pokochałam gangstera” pozostawia wiele do życzenia. Jeśli już miałbym się na coś oburzać, to na robienie z gangsterów celebrytów w prawdziwym życiu. I tu udział Słowika w gali Marcina Najmana lub jego obecność w klipie Malika Montany uważam za wątpliwe etycznie.

Analogiczny problem mają Kolumbijczycy. Wielu odbiorców kojarzy ich kraj z – mitologizowanym w popkulturze – Pablo; okrutnikiem bez skrupułów. Wątpliwości nie podzielali producenci filmów i seriali, którzy drenowali krwawą mitologię południowoamerykańskich karteli do spodu. I nawet, gdy nie przebierali w środkach, przedstawiając mroczne realia Medellin, fascynacja u widzów rosła wprost proporcjonalnie do zgrozy.

Jest jeszcze Travis Scott, który wybrał się na grób Escobara, dumnie dokumentując całe zajście. A Migosi? Oni też wykorzystywali postać słynnego przestępcy na potrzeby imprezowego bangera, Narcos. Got dope like Pablo / Cut throat like Pablo...

Zbiorowe zaćmienie

Z mojego punktu widzenia to, co się teraz dzieje, jest bardzo ciekawym i ważnym zjawiskiem. Wszyscy fascynowaliśmy się bandziorami, ale na dalszy plan schodziły ofiary. Nikt się nimi nie zajmował. Przy „Wiśle w ogniu” przeprowadziłem wiele rozmów. Wiedziałem, jak wygląda krajobraz po bitwie, ale otwierają mi się oczy, gdy odbieram telefony od ofiar gangsterów z Pruszkowa czy Wołomina. Rzeczywiście w popkulturze i show biznesie nastąpiła zbiorowa amnezja. Promujemy zło, zapominając o konsekwencjach. Nastąpiło w naszym społeczeństwie zaćmienie i wypaczenie normalności – mówi Szymon Jadczak, dziennikarz śledczy Wirtualnej Polski, autor książki Wisła w ogniu o chuligańskim terrorze w Krakowie. Przy okazji afery ze Słowikiem zacząłem zastanawiać się, co z tym zrobić. Nie ukrywam, że to moja żona wpadła na pomysł, żeby zająć się sprawą od strony ofiar. Wcześniej chcieliśmy w redakcji na kontrze porozmawiać właśnie z Zielińskim albo dotrzeć do innych gangsterów. Po moim tweecie odezwało się mnóstwo ludzi. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale poziom okrucieństwa i zwyrodnienia jest taki, że aż trudno się to czyta. Gwałty, morderstwa, tortury. Wszystko działo się na naszych oczach w centrum Warszawy, a obecnie robimy z tego festyn.

Kiedy tak naprawdę obecność gangsterów w głównym nurcie stała się czymś normalnym? To na pewno zjawisko starsze od hype'u na mieszane sztuki walki, wciągające zakapiorów z półświatka. Przecież sam Nikoś zagrał epizod w Sztosie Olafa Lubaszenki (1997). Publicznie chwalił się przy tym znajomością z reżyserem i odtwórcą głównej roli – Cezarym Pazurą. A ten został nawet sfotografowany ze Skotarczakiem podczas wspólnej gry w ruletkę na jednym z gdyńskich bankietów.

Ale patrząc szerzej – kino i telewizja mogą zrobić herosów z gangsterów nawet wtedy, gdy twórcy nie bawią się w wybielanie bohaterów. Wiele zależy też od podejścia audytorium. Nie mogę odpowiadać za każdego, kto obejrzy ten film – bronił się Oliver Stone po krytyce Urodzonych morderców; filmu, który – paradoksalnie – opisuje chorą fascynację złem.

Ale są tytuły, które pokazują przestępców w ludzki sposób, nie pod publiczkę. Na pewno wymieniłbym tu „Rodzinę Soprano”. Bo nawet jeśli półświatek wydaje nam się atrakcyjny, to raz na jakiś czas twórca tego serialu, David Chase, sprowadza widza na ziemię i pokazuje, że gangsterzy to w dużej mierze socjopaci, którzy potrafią zabić najbliższe osoby bez mrugnięcia okiem, gdy tylko zwietrzą szansę zarobku lub wyczują niebezpieczeństwo. Jednocześnie kryminaliści w „Rodzinie Soprano” przy całym swoim okrucieństwie, braku skruchy, niezdolności do okazywania uczuć, wydają mi się postaciami bardzo ludzkimi, mierzącymi się z wieloma problemami rodzinnymi, finansowymi, lękiem przed starością i śmiercią. Ten serial można traktować jako obyczajowy, sensacyjny... Nie daje się zaszufladkować. Światy przestępcze i rodzinne się tu ze sobą splatają - gangsterzy też płacą rachunki, odwożą dzieci do szkoły... – wylicza Muszyński.

Obejrzeliśmy w weekend „Jak pokochałam gangstera”. A w zasadzie zmęczyliśmy, bo to bardzo zły film. Przecież Nikoś był złym człowiekiem, który zniszczył życie wielu osób. A ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić z jego historii cukierkową, pseudoartystyczną laurkę. Pokazać skrzywdzoną ofiarę systemu czy okoliczności. Z tej produkcji powinno wybrzmiewać, że ten gość był czarnym charakterem. Tymczasem coś źle przeskoczyło reżyserowi i wyszedł pean. To właśnie jest do przemyślenia. Tyle pożytku może wyjść z tej całej dyskusji, że jak ktoś następnym razem ktoś zrobi film czy serial to wybrzmi z niego prawda; że po zorganizowanej przestępczości z tamtych czasów została spalona ziemia; ofiary, połamane życiorysy, położone biznesy – dodaje Jadczak.

I to jest prawdziwe wyzwanie dla filmowców. Tylko trudno będzie w taki sposób ukręcić post-vegowy blockbuster.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Komentarze 0