Polski trener Janusz Góra przez siedem lat pracował w strukturach Red Bulla Salzburg, prowadził też drugą drużynę, wprowadzając do wielkiej piłki Dominika Szoboszlaia, Dayota Upamecano czy Amadou Haidarę. Aktualny asystent Dariusza Żurawia w Lechu Poznań w obszernej rozmowie przeanalizował dla nas transfer Kamila Piątkowskiego, opowiedział o specyfice pracy w brandzie Red Bulla, inspirujących postaciach poznanych w Austrii, największych pułapkach czyhających na wyselekcjonowa talenty czy roszczeniowym pokoleniu, w którym mentalność decyduje o sukcesie. 57-latek zestawił również szkolenie w Salzburgu oraz Poznaniu.
DOMINIK PIECHOTA: Pan pracował w Salzburgu przez siedem lat, ale jesteśmy świadkami prawdziwego przetarcia szlaków stajni Red Bulla na polskim rynku. Znamy tę markę z absolutnie topowego skautingu w świecie futbolu, a teraz bierze Kamila Piątkowskiego z Rakowa za 6 milionów euro. Takiego ruchu z ligi polskiej w tamtym kierunku jeszcze nie było.
JANUSZ GÓRA: Sięgają po piłkarzy dosłownie z całego świata, ich obserwacje dotykają każdego kontynentu, więc to wyjątkowo sprawna i szeroka machina. Wybór Kamila Piątkowskiego jest dla mnie całkowicie zrozumiały i popieram go. On sam wspominał w wywiadach, że studiował różne możliwości, ale nigdzie nie miałby takich perspektyw na rozwój jak w Red Bullu. Ja się z tym zgadzam. Myślę, że prędzej zacznie grać w Salzburgu i urośnie piłkarsko, niż gdyby wybrał nawet większe marki. Trafia do miejsca, gdzie bardzo dba się o nowych zawodników i mądrze buduje dla nich ścieżkę rozwoju. Tam robią wszystko, aby piłkarz czuł się jak najlepiej, to taka gwarancja warunków, aby zbudować w tobie pewność siebie. Salzburg jest mocnym odbiciem, korytarzem do wielkiej piłki, więc gratuluję mu tego wyboru.
Zaskakuje mnie kwota, bo to jeden z najdroższych transferów w historii ligi austriackiej. Sadio Mane, Dayot Upamecano ani Naby Keita nie kosztowali tyle co Piątkowski.
A na przykład podobnie kosztował Erling Haaland. Zdaje się, że był trochę droższy, bo zapłacili za niego 8 milionów. W Red Bullu zawsze mieli założenie, aby kwoty odstępnego, ten budżet na transfery, wcale nie był duży. Mieli nałożone limity i maksymalne koszty za zawodnika, więc powiem uczciwie, że kwota za Piątkowskiego dla mnie jest niespodzianką. Rzecz jasna pozytywną dla całego polskiego rynku. Jestem przekonany, że skoro wyłożyli takie pieniądze, to doskonale wiedzą, co robią, a skauci dostrzegli w nim naprawdę duży potencjał i mają pewność co do swojej pracy.
To jest szansa, aby otworzyć szerzej Red Bulla na polski rynek? Wcześniej mieliśmy tam Bartka Żynela, ale wypatrzonego w zupełnie innym, młodszym wieku.
Salzburg akurat od dawna obserwuje polski rynek, ale to kwestia gigantycznej konkurencji. Bo oni wyszukują piłkarzy na całym świecie i nie mają żadnych limitów. Czy znajdą zawodnika z Polski, Czech, Japonii czy Chin, to nie ma znaczenia. Paszport nie gra roli. Im chodzi o wyłapywanie talentów z najwyższym sufitem do rozwoju. Natomiast może to będzie jakiś sygnał dla klubów austriackich czy niemieckich, że w Polsce są wartościowi zawodnicy i można ich jeszcze rozwinąć. A czy to finalnie będzie dobry krok? Okaże się dopiero, jak Piątkowski przyjedzie do Salzburga.
To też sygnał, że nie musisz grać w Legii ani Lechu, aby świat zwrócił na ciebie uwagę. Bardzo długo żyliśmy w Polsce narracją, że aby się wypromować, trzeba trafić do największych zespołów w kraju. A widzimy po Piątkowskim z Rakowa czy Białku z Zagłębia, że dzisiaj na Zachód możesz ruszać z każdego miejsca. Ten skauting rozwinął się bardzo mocno.
Dużym sukcesem Rakowa jest wypatrzenie Piątkowskiego i opieka nad nim. Znaleźli go, zaufali mu. Przecież gdyby nie grał, to nie rozwinąłby się w takim stopniu, ale Marek Papszun dał mu wyraźną szansę na grę, a on to wykorzystał. Legia i Lech są uznanymi firmami, zasłynęły z akademii, ale tu nie ma żadnej reguły. Przypadki są najróżniejsze. W Polsce zapewne wiele mamy przegapionych talentów albo graczy rozwijających się później. Zdarza się, że ktoś nie spełnia oczekiwań, ale po latach ujawniają się jego możliwości. Cieszy, że można się również wybić z innych klubów, to zwykle bardzo indywidualna sprawa.
Zastanawiam się, czy Salzburg może kiedyś dołączyć do europejskiej czołówki tak jak Lipsk. Czy jednak jego przeznaczeniem zawsze będzie szkolenie oraz wypuszczanie gotowych produktów w świat? Praktycznie co pół roku promują nowe, duże nazwisko i zarabiają na nim.
To zawsze był klub nastawiony na promocję i nie sądzę, aby to się zmieniło. Salzburg bardzo długo dobijał się do Ligi Mistrzów, próbował przez 11 lat, ale nie udawało się. Dopiero teraz zrobiło się o nich głośniej w Champions League, ale najważniejszym planem jest sprowadzenie utalentowanych graczy i puszczanie ich dalej. Europa przysłuży im się mocno do skuteczniejszej promocji. Liga Europy nie była żadną krzywdą, zawsze prezentowali się tam okazale, ale wykonali kolejny krok. Na Ligę Mistrzów patrzy więcej osób, ceny też wzrastają. Wydaje mi się, że Salzburg zawsze będzie chciał szlifować piłkarzy i po roku-dwóch pozwalać im na kolejny krok. Opcji jest kilka: w pierwszej zawsze mogą wzmocnić Red Bulla w Lipsku, ale w całej Bundeslidze oglądamy wychowanków austriackiej szkółki. Najwięcej zależy od tego, w jakim kierunki idzie rozwój gracza. Red Bull też sprawdza, do jakiej drużyny by pasował, co będzie dla niego najlepsze. Wysłuchuje wszystkich propozycji, ale docelowo chce puścić piłkarza w świat jak najmądrzej, co widzimy po ostatnich wyborach. Zarobek jest ważny, ale tak samo jak przyszłość i postęp wychowanka. Nie przyjmują po prostu najwyższej oferty, byle skorzystać.
Skuteczny skauting to jedno, ale jaka jest recepta, aby w samym Salzburgu tak wykorzystywać umiejętności tych piłkarzy? Kilka lat temu gościłem u pana, oglądałem z podziwem całą akademię, widząc że wszystko jest dopracowane na tip-top, jednak sama infrastruktura nie wystarczy. Gdzie kryje się sekret uwalniania potencjału graczy?
Jeżeli Salzburg już decyduje się sprowadzić kogokolwiek, obojętnie czy obcokrajowca, czy Austriaka, to przykładają do niego niesamowitą uwagę. Otaczają go opieką. Kamil Piątkowski zapowiedział, że będzie uczył się niemieckiego i bardzo mnie to cieszy. Ale powiem tak: gdyby przyjechał i go nie znał, to pierwszego dnia dostałby swojego tłumacza do pomocy w życiu codziennym i na treningach. Zdarzało się, że ja prowadziłem zajęcia w Salzburgu i miałem na boisku dodatkowo pięciu tłumaczy. Każdy od innego języka. Wyjaśniałem ćwiczenie, a oni jednocześnie przekazywali to na ojczysty język piłkarzowi, do którego byli przydzieleni. Takich rzeczy nie obserwuje się na co dzień. Bardzo dbają, aby zawodnik szybko się dostosował, interesują się rodziną, załatwiają wszystkie sprawy, w tym aspekcie Salzburg jest wzorem pozasportowych kontaktów z piłkarzem. Klub zatrudnia wielu obserwatorów, ludzi dbających o samopoczucie. A sportowo decyduje filozofia: gra wysokim, dynamicznym odbiorem piłki, gra kontrpressingiem, tego wymaga się mocno na każdym treningu. Cała polityka Red Bulla, nie tylko w Niemczech czy Salzburgu, polega na tym, aby takich energetycznych zawodników wyszukiwać i rozwijać. To nie są piłkarze z przypadku, aby później osiągnęli sukces. Skoro Kamil ma takie predyspozycje, że go wybrali, to myślę, że latem ma szansę grać od pierwszego meczu. Tam sama selekcja to niezwykle rozwinięty proces: obserwacje na żywo, analizy w programach statystycznych, kontakty ze znajomymi zawodnika, sonda na temat charakteru, telefony do byłych trenerów. Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej korporacji tyle się dzieje wokół jednego piłkarza. Jak gracz widzi zainteresowanie, opiekę i szansę gry, to po prostu to wykorzystuje. Pomyłki zdarzają się wszędzie, ale wydaje mi się, że piłkarz bez potencjału na karierę po prostu do Red Bulla nie trafia.
Piątkowski wpisuje się w profil środkowego obrońcy, jakich od lat poszukuje się w Red Bullu?
Profil jest ustalony, więc skoro go wzięli, to musi pasować. My znamy Kamila bardzo dobrze. Sam przychodząc pracować do Polski, szybko zwróciłem na niego uwagę. Akurat Raków gra na trzech obrońców, Salzburg czwórką, ale oni wiedzą, co robią. Krótko powiem, bo moglibyśmy się rozwodzić na ten temat godzinami: stoper w RB musi dobrze grać w piłkę, być skuteczny w odbiorze i grze 1 na 1, włączać się do akcji ofensywnych oraz szukać prostopadłych, progresywnych podań. Szczególnie ważne są te pojedynki, aby jednak górować nad napastnikiem, do tego szukanie gry z pomysłem, do przodu, rozwijającej drużynę, dzisiaj nowoczesny obrońca nie może tylko bronić, a nie wszyscy tak grają. Ze swoich obserwacji mogę powiedzieć, że Piątkowski dopasuje się do filozofii Red Bulla.
Imponująca jest lista piłkarzy, których pan prowadził jako trener w Salzburgu. Można powiedzieć, że z tych dojrzewających talentów jakiś był szczególnie zjawiskowy?
Nie trzeba wybierać tych, którzy już poszli w świat, ale nawet nazwiska z dzisiejszej kadry Salzburga imponowały umiejętnościami. Trenowałem Patsona Dakę i Enocka Mwepu, bardzo fajni zawodnicy z Zambii, Malijczyka Sekou Koitę albo Niemca Karima Adeyemiego, który jest niesamowitym talentem. Uzbierało się tych nazwisk. Prowadziłem też Dominika Szoboszlaia, który z Salzburga przeniósł się do Lipska za 20 milionów euro. Z nimi świetnie się pracowało, ale podkreślam jeszcze raz, że to zawodnicy po bardzo szczegółowej, rygorystycznej selekcji. Oni nie znaleźli się tam z przypadku, nie były wymysłem żadnego menedżera ani znajomości. Wszyscy nastawieni na rozwój. Xaver Schlager z Wolfsburga, Amadou Haidara z Lipska czy przez chwilę Dayot Upamecano, bo on szybko poszedł dalej – ze wszystkimi miałem okazję pracować. Po tych chłopakach było widać charakter, mądre podejście do treningu i swojej gry, bo zawsze dawali z siebie 100 procent. I to myślę jest recepta na sukces i podpowiedź dla innych. Aby nie spinać się tylko na mecze albo od święta na wybrane treningi, tylko każdego dnia wymagać od siebie maksa. Oni dawali codziennie trenerom podstawy, aby wystawiać ich w pierwszym składzie. Po czasie jest satysfakcja, że pracowaliśmy razem, a oni poszli tak wysoko.
Były jakieś wyraźne zaskoczenia pod względem oceny potencjału, a tego co się później z danym zawodnikiem stało?
Prędzej w tym kierunku, że chłopak zapowiadał się na super talent, a później zniknął, ale absolutnie nie chciałbym wymieniać nazwisk. Zdarzało się w Salzburgu, że wróżono komuś karierę, a po roku wypożyczenia oni nie wracali do ośrodka i odchodzili do innych zespołów. Tam też zderzali się ze ścianą, bo trafiali na inne warunki. Powiedzmy, że praca w Salzburgu jest specyficzna, bardzo sterylna i komfortowa, więc zwyczajnie nie dźwignęli tej presji w innym środowisku.
Zastanawia mnie, czy takie chuchanie i dmuchanie na piłkarzy, podstawianie im wszystkiego pod nos, nie dawało odwrotnych efektów? Czy to nie rozpuszczało młodych talentów i nie dawało zbyt dużej wygody? Mówi się, że to bardzo roszczeniowe pokolenie, nauczone życia w komforcie, a tu w ogóle mamy obraz skrajnego luksusu.
No właśnie, zdarzali się zawodnicy, którzy nie udźwignęli tego. Przerastała ich presja i ciśnienie na większe zaangażowanie. Mieli podejście, że skoro trafili do Salzburga, to już im się wszystko należy. Oczywiście, że tak bywało, na pewno. Muszę jednak podkreślić, że funkcjonowała bardzo zaawansowana współpraca tych perspektywicznych graczy z trenerami mentalnymi i całym sztabem ludzi czuwającym nad tym. Ze strony klubu jest duży wkład, aby aklimatyzacja i mentalność nie przerastały młodych ludzi. Niestety, zwykle szansy nie wykorzystywali ci, którzy nie dorośli do profesjonalnej piłki. Ci przekonani, że zawsze muszą grać i zawsze wszystko dostaną. W Salzburgu na dłużej zostawali najlepsi – mentalnie i piłkarsko.
A współpraca z takimi nazwiskami jak Szoboszlai czy Upamecano zawsze była perfekcyjna?
Z każdym z nich praca była inna. Powiem tak: na przykład Dominik Szoboszlai nie był łatwym zawodnikiem, zdecydowanie nie było prosto. Troszeczkę to trwało, zanim zaistniał w pierwszej drużynie. Musiał poczekać na swoją kolej. Tego tematu wolę nie rozwijać, bo to kwestie osobiste. Każdy piłkarz wymaga indywidualnego podejścia. To że miał talent, to nie wątpiła ani jedna osoba w okolicy. Ale trzeba jeszcze ich dobrze ukierunkować. Klub naprawdę szczegółowo bada każdy przypadek, szuka sposobów, dyskutuje. To nie jest tak że jeden trener decyduje o czyjejś przyszłości, promuje lub skreśla kogoś, to zwykle praca całego sztabu. A może i za mało powiedziałem – to praca całego klubu nad rozwojem jednostki. Do finalnego sukcesu, czyli awansu tych piłkarzy, przyczynia się zespół kilkudziesięciu osób.
To jakie trudności i wyzwania napotyka trener w Salzburgu, który dostaje samych najlepszych zawodników?
Bardzo dużo działaliśmy na bieżąco. Ja byłem w ciągłym kontakcie z trenerem mentalnym, pracownikami klubu, fizjoterapeutami, dyrektorem sportowym, nauczycielami, bo przecież zawodnicy też chodzili do szkoły. To jest ten cały sztab ludzi, o jakim wspominałem. Razem pracowaliśmy nad rozwojem. Sytuacji alarmujących czy kryzysowych nie było. Nie karaliśmy zawodników ani nie było przypadków dyscyplinarnych. Ale zdarzały się problemy, więc chcieliśmy podejść do nich po ludzku. Złożony temat. Jak pojawiały się wątpliwości, to godzinami rozmawialiśmy, wymienialiśmy się obserwacjami. Byli psycholodzy, ale też byli pracownicy, którzy organizowali piłkarzom czas czy zajmowali się nimi w czasie wolnym. Tacy pracujący w bursie. Oni często mieli inne, bardziej wartościowe przemyślenia, bo spędzali z nimi czas na co dzień, poznawali rodziny. Każdy piłkarz zawsze był szerokim obiektem dyskusji nad jego rozwojem sportowym i ludzkim.
Czyli moc całego organizmu składa się na to, że wybijają się jednostki. Ale w takim sztabie też potrzeba postaci wybitnych, inspirujących, motywujących każdego dnia swoją osobowością. Kto z osób poznanych przez lata w Salzburgu był największym wizjonerem?
Na pewno Ralf Rangnick, który wprowadził całą filozofię do Red Bulla. Trochę tych postaci mogę wymienić: jego współpracownik Helmut Groß, dyrektor sportowy Christoph Freund spinający cały skauting i aspekty sportowe, dyrektor akademii Ernst Tanner, który teraz zajmuje się rozwojem Philadelphii Union w Ameryce, sam Dietrich Mateschitz, który w cały projekt włożył swoje środki finansowe. Mnóstwo tych postaci było, ale trzeba też zauważyć, że przepływ pracowników jest bardzo duży. Tak jak piłkarzy nikt nie trzyma długo w pierwszym zespole, tak samo trenerów czy pracowników sztabu. W Red Bullu istnieje ciągła rotacja na stanowiskach.
Była okazja poznać bliżej samego Mateschitza, czyli głowę Red Bulla?
Osobiście nie rozmawialiśmy, ale byliśmy na paru wspólnych spotkaniach, kiedy spotykał się z całym sztabem. Tak personalnie jednak nie było okazji, aby samego szefa poznać. Szkoda, szkoda, bo to mogłoby być ciekawe.
Dlaczego w ogóle doszło do pana rozstania z Salzburgiem? Trenował pan juniorów oraz drugi zespół łącznie przez siedem lat, aż do lata 2019 roku.
Mogę powiedzieć krótko: plany klubu. Byłem jednym z dłużej pracujących trenerów w Salzburgu, jednym z bardziej doświadczonych przy akademii, więc to naturalny efekt zmiany pokoleniowej, jaka jest stałą częścią filozofii. W Red Bullu cały czas szukają nowych rozwiązań. Muszę jednak powiedzieć, że rozstaliśmy się w bardzo fajnych okolicznościach, w dalszym ciągu mamy ze sobą stały kontakt, więc absolutnie nie ma tu żadnych negatywnych emocji.
Można powiedzieć, że pan częściowo tę filozofię Red Bulla kontynuuje w Polsce? To znaczy utwardza jej pewne elementy w Lechu Poznań w sztabie Dariusza Żurawia.
Przyszedłem do Lecha, aby się przysłużyć i pomagać, ale pamiętajmy, że w Poznaniu mają swoją bardzo wartościową filozofię. Jeżeli moje spojrzenie na piłkę w pewnym stopniu jest tożsame z tym lechowym, to w porządku, natomiast ja nic nie miałem przenosić. Mamy swoją drogę, własne realia i swój pomysł na futbol z trenerem Żurawiem.
Dariusz Żuraw nawet na naszych łamach opowiadał, że podziwia grę Lipska i czerpie z niej. Obaj mieliście tę przyjemność poznać sposób pracy Ralfa Rangnicka. Filozofia Lecha ma wiele punktów wspólnych z tą Red Bulla?
Zauważyłem w Poznaniu, że Lech wypracował swoją metodykę i filozofię. Oczywiście, mamy taki świat, że zawsze w pewien sposób od kogoś czerpiemy, staramy się coś podpatrywać, czy to z Red Bulla, czy częściowo z innych klubów. Na pewno parę pomysłów będzie podobnych, w jakiś sposób jest to spójna filozofia, ale ja wolę podkreślić, że w Lechu wiele rzeczy robią naprawdę po swojemu. Widzę otwartość na wdrażanie nowych rzeczy, na inspirowanie się, ale musimy mieć w głowie, że tu działa się w innych realiach i to też jest istotne. A to że ja czy trener Żuraw mieliśmy okazję pracować z Rangnickem, to osobna kwestia, która mocno nas wzbogaca. Parę wspólnych punktów znajdziemy, ale daleki byłby od narracji o wzorowaniu się.
Ale weźmy szkolenie i wprowadzenie młodzieży: to dwa różne światy czy standardy są zachowane?
Muszę powiedzieć, że standardy w Lechu są wysokie i zbliżone. Akademia jest dobrze zorganizowana, ze swoim pomysłem na rozwój zawodników i wprowadzanie ich do pierwszego zespołu różnymi metodami. Szkoda, że podobnego centrum szkoleniowego nie mamy w Poznaniu, ale we Wronkach to wszystko funkcjonuje. Inne warunki są pod względem chociażby boisk, bo akademia Salzburga została wybudowana w ostatnich latach i ma bardziej nowoczesne, kompleksowe obiekty. To są jakieś różnice, ale samo szkolenie w Poznaniu, budowanie planu i ścieżek kariery nie odbiega mocno od Salzburga. Punktem zwrotnym dla talentów w Polsce jest dopiero zderzenie się z rzeczywistością profesjonalnej piłki. Czasem sporo kosztuje ich przejście do pierwszej drużyny pod względem samego myślenia i mentalności zawodników. Każdy ma jakiegoś menedżera, który tłumaczy mu swoje racje, nastawia go po swojemu i tak dalej. W Salzburgu pamiętajmy, że mieliśmy przesiew zawodników z całego świata, tam wyselekcjonowani grupę ludzi ze wszystkich kontynentów. W Lechu tego nie ma, bo opieramy się na polskich zawodnikach, ale to też jest topowa selekcja i duży komfort pracy z nimi. Powiedzmy, że ostatecznie największą różnicą jest grupa selekcyjna.
Czyli największym problemem jest przeskok z życia juniorskiego, gdzie ciągle wygrywasz, do seniorskiej piłki już obarczonej większą presją, medialnością oraz wymaganiami?
Zdecydowanie. Ten przeskok jest bardzo duży. Na przykład w Salzburgu mieliśmy drużynę Liefering, którą trenowałem, czyli jakby bezpośrednio drugi zespół. My graliśmy w drugiej lidze na zapleczu austriackiej ekstraklasy. Oni przechodzili jeden poziom rozgrywkowy wyżej, więc to nie było aż tak drastyczne. Super, że Lech też ma rezerwy w II lidze, na trzecim poziomie, bo to też inaczej wpływa na rozwój piłkarzy. Ja dostrzegam dużą wartość w takim zespole, bo to idealne miejsce dla graczy, którzy jeszcze nie nadają się do piłki na najwyższym poziomie w kraju i mogą bezpieczniej przygotować się do tego momentu. Ogrywają się, przygotowują do tego przeskoku w rezerwach, co jest istotne dla młodych talentów. Dla wielu to nadal najtrudniejszy moment w całej karierze, aby dostosować się do tych najwyższych panujących realiów.
A jak patrzy pan na całe szkolenie w polskim futbolu, to nasuwają się konkretne przemyślenia? Lech jest jakąś oazą naszej piłki czy jednak wcale nie jest tak źle jak się opowiada?
Ja to się spotkałem po prostu z innymi realiami. W Salzburgu wprowadziliśmy gotowe talenty z całego świata do drugiej i pierwszej drużyny. Natomiast ja mogę wypowiadać się tylko o Lechu, bo nie widziałem szkolenia w innych klubach, kilka lat też spędziłem poza krajem. Mając swoją skalę porównawczą, powiedziałbym, że nie dostrzegam wielkiej różni między samym szkoleniem – bo o tym procesie mówimy –w Poznaniu i Salzburgu. Naprawdę, nie mówię tego jako pracownik Lecha. Pomysł, nakreślony plan, skuteczne metody widzę w obu miejscach. Tu wszystko jest przygotowane: jak podchodzić do jakich roczników, na czym się skupiać, jakie elementy wprowadzać, z jakimi podejściem traktować kolejne etapy. To naprawdę mi się podoba, bo ten plan jest wyraźny. Taki rocznik idzie w takim kierunku, rok młodszy w takim. Głównym tematem budującym różnicę jest wspomniana selekcja. A co do szkolenia w całej Polsce: na ile rozmawiam z kolegami z innych drużyn, słyszę, że wszędzie mają konkretne plany, które wdrażają. To nie jest tak, że u nas nic się w kierunku rozwoju nie robi. Widzę pomysły, widzę zatrudnione wartościowe osoby w akademiach, mamy też wzorce, bo w jednej akademii dominuje szkoła holenderska, w innej angielska, jeszcze gdzie indziej stawiają na młodych uczących się Polaków oraz ich spojrzenie. Na ile słyszę, wygląda to pozytywnie. Znowuż problemem mogą stać się możliwości i realia finansowe: co można zagwarantować piłkarzom, jak o nich zadbać. Różne historie się pojawiają z podkupowaniem zawodników czy rodzice mają swój plan i próbują ukierunkować dziecko po swojemu. Samo szkolenie jednak nie stoi na złym poziomie, a w Lechu to na pewno na bardzo dobrym.
Wiem, że teraz zapytam o bardzo indywidualną kwestię, ale moglibyśmy zestawić mentalnie młode talenty wchodzące do seniorskiej piłki w Salzburgu i w Polsce?
Każdy zawodnik wymaga innego wejścia oraz indywidualnego sposobu. Jeden odnajdzie się od razu w szatni pierwszego zespołu, a jeszcze przed chwilą grał w juniorach. Zaraz drugiemu będzie brakowało ogrania w rezerwach, zbyt odczuje ten przeskok. W takich rozmowach liczy się indywidualizm – to złożony proces wymagający osobnego coachingu. Może powiedziałbym, że czasem mentalność leży w kwestii naszego narodowego nastawienia do piłki, bo w każdym kraju jest inne. Też ważne jest wsparcie dla tych młodych chłopaków, w klubie i na zewnątrz. Oni też muszą udowodnić, że to im się należy, ale potrzebują tej wiary i dodawania otuchy, zaufania im. Jedyne, co ja mogę powiedzieć, to taki młody zawodnik na każdym treningu powinien udowadniać swoją wartość. Nieustannie pokazywać, że nie wziął się z przypadku na takim poziomie.
A o co chodzi z narodowym podejściem do piłki?
Czasem myślimy, że nam się wszystko należy, co wiem też ze swojego doświadczenia. Sam myślałem, że jak pojadę zagranicę, to wszystko od razu dostanę, przecież my gramy w Polsce taką fajną piłkę, że zaraz będzie pierwszy skład i tak dalej. Niekoniecznie. Akurat ja wyjechałem z kraju dosyć późno, ale uważam, że wielkiej różnicy nie ma. Troszeczkę inaczej myślimy, powinniśmy większą uwagę przykładać do tego, że pewne standardy można wypracować tylko samemu. To ty musisz wewnętrznie chcieć udowadniać coś trenerom, że nie mylił się, stawiając na ciebie, że to ty dajesz mu argumenty, że nie pozostawiasz mu wątpliwości. Czasem jednak przewija się podejście, że skoro znalazłem się w ekstraklasie, to już mi się coś należy. Myślenie w tym rodzaju, które automatycznie wpływa na nasze podejście. Sami powinniśmy najwięcej od siebie wymagać.
To gdzie pan jeszcze widzi rezerwy w podejściu młodzieży jako trener z wieloletnim doświadczeniem?
Przede wszystkim powinniśmy uczyć ich podejścia do pracy i właściwego etosu. Bo to że oni wejdą do profesjonalnej piłki, będzie oznaczało ich zawód, sposób na zarabianie pieniędzy, więc jak w każdej branży muszą wiedzieć, jak podejść do takiej pracy. Wydaje mi się, że powinni wiedzieć, że wszystko zależy od nich, że muszą oferować wszystko, co mają. Że trening i mecz są tak samo ważne w kwestii podejścia, że nie powinno być przestrzeni na taryfę ulgową. Taka zwyczajna kultura i mentalność pracy. Codziennie powinni pracować nad swoją formą, jakością, rozwojem. Wyznaję zasadę, że na każdym treningu możesz coś poprawić, a jeżeli jakiś sobie odpuścisz, będziesz myślami gdzie indziej, to marnujesz swój potencjał. Jeżeli młodzi będą wyczekiwali każdego treningu, przykładali się do niego, przekładali założenia trenerów na warunki meczowe, to znajdą właściwy i najlepszy kierunek do postępów. Tego bym każdemu młodemu zawodnikowi życzył.
Pan przez pół roku w Salzburgu spotkał się z Erlingiem Haalandem i wydaje mi się, że to jest najlepszy przykład etosu pracy. U niego przeskok poziomów nie był widoczny na żadnym etapie, gdziekolwiek nie trafiał, aklimatyzował się natychmiastowo.
No właśnie, właśnie. Bardzo ważnym aspektem u młodych zawodników jest pewność siebie. Jeśli masz ją, wiesz, że jesteś dobry, to możesz osiągnąć dużo. Chciałbym, aby każdy miał podejście Haalanda. Aby swoją wielkość pokazywać nie raz na miesiąc i wiedzieć wewnętrznie, że coś się potrafi, tylko każdego dnia krzyczeć swoją pracą: stać mnie na takie rzeczy i niech wszyscy o tym wiedzą. On każdego dnia był głodny, aby udowodnić, jak jest dobry. Haaland jak zagrał dobry mecz, to sam o tym wiedział. Doceniał to, ale nie satysfakcjonowały go takie rzeczy. Nie luzował. Jak został bohaterem w weekend, to w poniedziałek musiał pokazać, że jest najlepszy. Taki ma charakter, nie wszyscy muszą być tacy jak Erling, ale to dobry przykład do naśladowania w kwestii podejścia. Pracą, siłą woli, pozytywnym nastawieniem do swojej pracy przebijał kolejne mury.