- Nie raz byłem świadkiem, jak komuś odjeba*o i zawsze potwierdzało się, że pycha kroczy przed upadkiem. Najczęściej chodziło o gości, którzy musieli podbudować poczucie własnej wartości. Ja tego nie potrzebuję. Jestem ważny dla samego siebie – mówi Janusz Walczuk. To druga część rozmowy sprzed tygodnia. Pierwszą znajdziecie tutaj.
Określasz się mianem self-made mana, co jest powracającym motywem na twoim debiucie. Jaki wpływ na ciebie jako rapera miało to, że szybko zmierzyłeś się z rynkiem pracy?
Wymyśliłem sobie jako piętnastolatek, że zrobię EP-kę, w którą zainwestuję pięć tysięcy złotych. Wtedy budżety profesjonalnych płyt sięgały trzydziestu tysięcy, więc to było coś. Poszedłem na całe wakacje do pracy i jarało mnie niesamowicie, że dostaję – na przykład – stówę za przekopanie ogródka. Potem tato znalazł mi dorywcze zajęcie. Musiałem sprawdzić dla niego trzy tysiące firm pod kątem gotowości na urządzenia mobilne. Miało to miejsce w 2014 roku, a więc na samym początku ery smartfonów. Siedziałem nad tym półtora miesiąca, kosztowało mnie to wiele nerwów, ale zarobiłem dwa koła. Miałem kapitał na zajebiste beaty i miks. Mixtape #elpebejbe ukazał się na kanale SB Maffija, co nauczyło mnie, że jak ciężko pracujesz, możesz osiągnąć wszystko. Nie ma limitów. Podobne wartości wpoił mi ojciec. Pochodzi z małego miasta pod Lublinem, wyjechał stamtąd na studia, zaczął pracować w sektorze e-commerce, dostał ofertę ze stolicy, wyjeżdżał sobie dorabiać do Londynu i zobaczył, że Polska to zaledwie przedsionek cywilizacji. Chociaż gonimy Europę, a Warszawa wciąż się rozwija.
Na pewnym etapie złapałem się na tym, że nie znam właściwie żadnego realizatora dźwięku. Wtedy jeszcze musiałeś się naszukać, żeby sprawdzić, kto miksował dany kawałek. Dlatego wpadłem na pomysł wykreowania studia w sposób, który rzuciłby na to pewne światło. Zacząłem menadżerować, chodziłem na bankiety, zapraszałem ludzi do NOBOCOTO. Cały czas też realizowałem i tu przełomowa była dla mnie współpraca z Jankiem-rapowanie. Chodziło w końcu o rzecz, która wyjdzie w Empiku. Zależało mi, żeby ten album brzmiał jak wyjęty z mainstreamowej reklamy. Plan się powiódłi Plansze wykroczyły poza wcześniejszy poziom postrzegania rapu. Janek zaczął być traktowany jako artysta, a ja poczułem, że sama koncepcja brzmienia może pozwolić na stworzenie czegoś świetnego. W moim podejściu kluczowe jest więc to, że nie ma sufitu. W Polsce za chwilę ktoś będzie miał dwa miliony słuchaczy na Spotify? Ale co to jest przy Europie Zachodniej. Możesz być królem tutaj, ale nie czyni cię to panem świata.
Jakbyś miał wskazać jedną rzecz, która z twojej perspektywy jest najważniejsza na płaszczyźnie zawodowej – co by to było?
Dywersyfikacja. Realizuję się na różnych polach bez tradycyjnie rozumianego etatu. Wydałem płytę, jeździłem na koncerty z Żabą, realizowałem kawałki, dorywczo działałem jako konsultant brzmienia – choćby przy Internaziomalw ostatniej fazie procesu, zacząłem prowadzić audycję w newonce. Tak widzę pracę w dzisiejszym świecie.
Ukształtowało mnie przełamywanie barier. Dla odbiorcy istotna jest możliwość obserwacji rozwoju artysty. Ta droga jest świetna, ale nie wolno się w niej zatracić. Wielu sądziło, że mają świat w garści i okres prosperity szybko się kończył. Ale działa to także w drugą stronę. Półtora roku temu nikt nie wiedział, kim jest Mata, a chwilę później wykręcił najwięcej odsłuchań albumu na Spotify. Teraz padło na Sobla. Nigdy nie zabraknie wykonawców, którzy chcą level-upować.
![Janusz Walczuk 2.jpg Janusz Walczuk 2.jpg](https://cdn.newonce.me/uploads/images/40074/Janusz_Walczuk_2.jpg)
Opowiadasz o rapie w kategoriach projektu; niezwykle zdroworozsądkowo. Gdzie w tym wszystkim miejsce na entuzjazm, melanż czy nawet pozytywną sodówkę?
Nie podoba mi się w ogóle zabawa bez celebracji. Ciężko pracuję na to, żeby potem zwolnić hamulec ręczny. Niekoniecznie na imprezie. Można świętować w restauracji, gdzie idziesz z ziomalami, zamawiacie całą kartę i robicie ucztę. Chodzi o cykl: projekt – celebracja – odpoczynek.
Postawmy jednak sprawę jasno, że nie jestem aniołem. Lubię balet, napić się alkoholu albo zapalić jointa, ale totalnie odrzucam mocniejsze narkotyki. Jeśli chodzi o nocne życie Warszawy, widziałem wiele i reaguję alergicznie na elektrycznych ludzi, dla których najważniejszym punktem wieczoru jest dzwonienie po torbę. Nikomu tego nie zabraniam, ale to nie mój świat. Bliżej mi do grilla i picia bimbru w gronie znajomych jak w ostatni piątek.
Sodówka? Nie wiem, czy kiedyś nadejdzie. Zdarza się w studiu, gdzie czasem mam się za niesamowitego masterminda, ale otaczam się ludźmi, którzy studzą mi ego. Nie raz byłem świadkiem, jak komuś odjeba*o i zawsze potwierdzało się, że pycha kroczy przed upadkiem. Najczęściej chodziło o gości, którzy musieli podbudować poczucie własnej wartości. Ja tego nie potrzebuję. Jestem ważny dla siebie samego.
Jak osiągnąć taki mindset?
Tak, jak nie możesz uwierzyć, że jesteś bożkiem – tak nie wolno dać sobie wmówić, że jesteś ch*jowy i na nic nie zasługujesz. To, gdzie się znalazłem zawdzięczam sobie, współpracownikom i słuchaczom. Nie zostałem wyłoniony w konkursie - tylko na to zapracowałem. Pierwsze miejsce na OLiS-ie? Przepraszam, że sprzedałem najwięcej płyt w danym tygodniu. Prawdopodobnie, gdyby były to w miesiącu dropu wydawnictw o kilkudziesięciotysięcznym nakładzie, nie znalazłbym się nawet na podium, ale zajebiście, że udało mi się coś takiego jako debiutantowi. Ściągnąłem z siebie presję, która towarzyszy niektórym przez całą karierę. Mój drugi album nie musi być w topce. Już to odhaczyłem.
Ostatnio mam takie przemyślenie, że możesz dostawać różne sygnały z otoczenia, ale na końcu liczy się poczucie własnej wartości; trzeźwe ocenienie tego, jak naprawdę dobry jesteś.
Uderzasz w tony, mogące kojarzyć się z coachingiem.
Obserwowałem proces wydania dwudziestu płyt i zwracałem uwagę na wszystkie rzeczy, które nie wychodziły po drodze. Dokładnie przeanalizowałem detale i doprowadziłem do tego, żeby przy moim debiucie potknięcia nie miały miejsca. Ostatnio dostałem wiadomość od całego zespołu z labelu, że przy tym projekcie każdy czuł się komfortowo. Dałem wszystkim zaufanie i przestrzeń do pracy. Wynika to z tego, że jestem szczery w stosunku do siebie. Ludziom rzadko się to zdarza; coś im się wydaje, próbują ukryć swoje mankamenty. To jest najgorsze. Zostaniesz zdemaskowany i będzie tak, jakby żona nakryła cię w łóżku z inną.
Janusz Walczuk został z miejsca wrzucony do szufladki z pozytywnym przekazem. Tymczasem nie brakuje tam także melancholii.
Znowu zabrzmi to coachingowo, ale nie jestem w stanie zdzierżyć, gdy ktoś marnuje swój potencjał; widzę, że ma iskrę, mógłby być niesamowity, a woli się naje*ać i snuć pijackie plany o wielkości. W pewnej chwili nastąpi brutalna weryfikacja. Mamy po dwadzieścia kilka lat, ale czas ucieka. Melancholia wynika u mnie stąd, że często czuję się samotny. Bo mówię niektórym znajomym, że moglibyśmy rozpier*alać, a mało kto słucha. Część woli siedzieć na kanapie, zamiast zdobywać świat. Bywam marzycielem, który zderza się z rzeczywistością. Drugą sprawą jest stereotypowe postrzeganie życia w wielkim mieście. Komuś może się wydawać, że prowadzę tu high life, a faktycznie jestem z osiedla, gdzie szybciej da się ogarnąć bucha, niż iść do sklepu po wodę. Mieszkałem z trzema ziomalami i mieliśmy w pewnym momencie taki crib, że przesada. Widzisz zaćpanych chłopaków, zagubione laski, i to jest bardzo przykry obraz przekroju społecznego. Ale cieszę się, że to przeżyłem.
O cieniach popularności opowiada track z Leosią, Nie wiem jak. Gdy zaczynasz być rozpoznawalny, to nikt nawet nie chce z tobą normalnie porozmawiać. Liczy się obraz medialny i wizerunek. Zostaje zaburzona relacja z drugim człowiekiem.
![Janusz Walczuk 3.jpg Janusz Walczuk 3.jpg](https://cdn.newonce.me/uploads/images/40075/Janusz_Walczuk_3.jpg)
Ludzie nie ufają szczęśliwym poetom, rapuje u ciebie Białas. Przewrotnie zapytam więc, czy nie stajesz się chwilami – być może nieświadomie – zakładnikiem tego stereotypu?
Coś w tym może być. Na drugiej płycie chciałbym poruszyć takie tematy, bo w sferze relacji międzyludzkich działy się rzeczy, które niejednokrotnie mnie dotykały. Staję się coraz starszy, znajomości wygasają, bliscy wybierają inne drogi życiowe. Hype ma swoją cenę. Na początku drogi wszyscy ci kibicują. Odchodzą, gdy zdobywasz popularność. Potem stajesz się ich rywalem.
Dość ciężka rozkmina, ale udało mi się zachować równowagę. Nawet, kiedy nawijałem o smutnych rzeczach, robiłem to sposób niejednoznaczny i zabarwiony humorem jak w Cały czas coś. Mówi się, że komikami zostają melancholicy – funkcjonuję na podobnej zasadzie.
I dokąd zaprowadzi cię ten złoty bilet z 22?
Nie jestem w stanie powiedzieć ci dokładnie. Chciałem zrobić mainstreamowy debiut. Taki, który zostanie doceniony przez środowisko, ale znajdzie też swoje miejsce w radiu. Czas na krok dalej. Ale najpierw będę podróżował po świecie. Zobaczę, jak tam robi się muzykę w różnych miejscach, żeby rozszerzyć perspektywę. Tutejsze standardy tracą dla mnie znaczenie.