Frank Sinatra zabiłby za to, żeby móc tutaj zaśpiewać – rzekł niegdyś Bill Shankly, wielki menedżer Liverpoolu o trybunie The Kop, tej samej, która na Anfield najgłośniej intonuje piękny hymn The Reds „You Will Never Walk Alone”. Ale na śpiewaniu hymnów w Anglii się nie kończy. Stadiony to nieskończone źródło fascynującej ironii, wbijania szpilek w drużyny rywali, czyli tzw. banteru. Kreatywność fanów nie zna granic, w ciągu paru minut są w stanie zaimprowizować i pod znaną melodię wymyślić coś, co doceni klasę ich zawodnika albo ugodzi w serce jednego z przeciwników. Bywają bezlitośni także dla swoich, gdy na przykład ich zespół przegrywa 0:4, a oni krzyczą gromkie „ole!” po każdym wymienionym przez środkowych obrońców podaniu.
Kiedy Alex Ferguson nie dostąpił jeszcze zaszczytu używania przedrostka „sir”, a był po prostu jednym z wielu menedżerów, w każdym meczu walczącym o posadę, pewien kibic United, Pete Molyneux, przygotował baner, który wywiesił na Old Trafford. Napisał na nim: „Trzy lata wymówek i wciąż jesteśmy do niczego, cześć, Fergie”.
Był rok 1989 i faktycznie nie zanosiło się na to, by Szkot zbudował w Manchesterze coś wielkiego. Dziś z tamtego baneru (i banteru) można się śmiać, bo przecież sir Alex ma własną trybunę w Teatrze Marzeń. Tęsknota za jego rządami jest olbrzymia. Podobnie jak nie spodziewano się długich lat sukcesów za jego kadencji, tak i nie przypuszczano, że po nim nastąpi aż tak gigantyczna pustka.
W 2013 roku Ferguson poprowadził MUTD po raz ostatni. Kiedy drużyna, której oddał serce i lwią część dorosłego życia, rozgrywała to spotkanie, na trybunach wisiał transparent: „Dwadzieścia trzy lata trofeów i wciąż jesteśmy na szczycie. Cześć, Fergie”. Jego autorem był Molyneux, który w ten sposób przyznał się do pomyłki sprzed lat.
MERSEYSIDE NA WESOŁO
Niektóre z przyśpiewek czy haseł wypisanych na kawałku materiału najlepiej brzmią w oryginale. Tłumaczenie sprawia, że tracą swoją błyskotliwość, impet, rytm. Kiedy kibice Liverpoolu pojechali do Stambułu na finałowy mecz Ligi Mistrzów przeciwko Milanowi, wygrany po dramacie Włochów w serii rzutów karnych i bohaterskich wyczynach Jerzego Dudka między słupkami, na trybunach można było zauważyć kapitalny transparent. Grupka kibiców The Reds napisała na nim:
„The missus thinks I'm working
And I've lied to the gaffer
Coz I'm here at Istanbul
With Stevie G and Rafa”
Okłamanie ukochanej i szefa opłaciło się, bo fani z Anfield przeżyli jedną z najpiękniejszych nocy w historii. Oczywiście kiedy takie transparenty wyrażające uwielbienie dla Rafy Beniteza wywieszali sympatycy Liverpoolu, Hiszpan traktował je jak komplementy, ale gdy potem poszedł pracować do Chelsea i na Stamford Bridge pojawiło się hasło „Rafa Out”, wzruszył ramionami. – Bez przesady, że to jest wyraz nastrojów fanów, ile osób robi transparent? Jedna? No i może dwie go trzymają – mówił.
Liverpoolczycy potrafią głośno śpiewać i porządnie dopiec, zresztą nie tylko ci z czerwonej części Merseyside. Gorąco jest zwłaszcza podczas derbowych potyczek z Evertonem, bo wtedy w kociołku podlanym banterem mieszają się wewnętrzne sprawy rodzinne – niektóre z liverpoolskich familii częściowo mają serca na Anfield, a częściowo na Goodison Park.
Kibice Evertonu przeżywają teraz trudne chwile. Nie dość, że ich zespół prowadzi wspomniany Benitez, którego nie darzą sympatią, ujmując sprawę naprawdę delikatnie, to jeszcze notuje słabe wyniki. Z zazdrością spoglądają przez płot do sąsiada, gdzie Juergen Klopp zbudował imperium i jedną z najmocniejszych ekip na świecie. Były oczywiście czasy, w których śmianie się z Liverpoolu przychodziło łatwiej, bo przecież przez trzy dekady The Reds w cierpieniu poszukiwali tytułu. Trybuny Goodison Park wywieszały wtedy transparent: „Kupieni przez Amerykanów. Prowadzeni przez Hiszpana. Oglądani przez Norwegów”.
Podobnie ma się zresztą rzecz w Manchesterze, gdzie coraz trudniej ludziom związanym z United wyśmiewać City, bo „głośny sąsiad”, jak deprecjonował ich kiedyś Ferguson, jest dziś najpotężniejszym klubem w Anglii. Ale ponad dekadę wstecz kibice Czerwonych Diabłów szli z prostym przekazem do derbowego rywala: „United i City – połączeni geografią, oddzieleni sukcesami” czy też: „MUFC – nie zarozumiali. Po prostu lepsi”.
TWOJE ZĘBY SĄ NA SPALONYM
Niekiedy kreatywność boli, o czym przekonali się świetni zawodnicy, tacy jak Luis Suarez i Carlos Tevez. O Urugwajczyku kibice Manchesteru United śpiewali: „Twoje zęby są na spalonym, Luis Suarez, twoje zęby są na spalonym!”, zaś o Argentyńczyku fani Stoke tak: „Jesteś tylko grubym Maradoną”.
Oczywiście trzeba pamiętać, że trybuny potrafią bywać okrutne i znacznie przekroczyć granice. Niekiedy przyśpiewki są naprawdę koszmarne, rasistowskie, uderzające w godność człowieka – do głowy z miejsca przychodzą mi dwie: jedna traktująca o matce Emmanuela Adebayora, druga wyśmiewająca kontuzję Eduardo, której nabawił się, grając w Arsenalu (niemal stracił stopę). Potępiając takie wyczyny publiczności warto jednak skupić się na tych, przy których nie trzeba zatykać uszu dzieciom.
Moja ulubiona? Totalnie absurdalna. Pochodzi od fanów Fulham, w dawnych czasach tak śpiewali o napastniku Bobbym Zamorze: „When you’re sat in row Z and the ball hits your head, that’s Zamora!”. Chyba nie trzeba tłumaczyć.
Albo ta o Peterze Crouchu, napastniku-gigancie, znanym z występów w Stoke, Tottenhamie czy Liverpoolu: „He is big, he is red, his feet stick out the bed, Peter Crouch!”.
Łukasz Fabiański opowiadał mi parę lat temu, że kiedy kibice drużyn przeciwnych chcą mu dopiec (a bramkarz ma zawsze najgorzej), krzyczą: „Arsenal reject!”.
POWINIENEŚ ZOSTAĆ W TELEWIZJI!
Lubię też te momenty meczów, w których kibice przegrywającego zespołu rozumieją, że autoironia jest jedynym sposobem na uratowanie wieczoru. Ta szyderka zaczęła się dość dawno, bo przecież już w latach 90. Akurat dobiegał końca mecz Manchesteru United z Ipswich, w którym Czerwone Diabły prowadziły 9:0 i ich fani zaczęli skandować: „Chcemy dziesięć! Chcemy dziesięć”, na co sektor rywali odpowiedział natychmiast: „Chcemy jednego! Chcemy jednego!”.
Alan Shearer to najlepszy snajper w historii Premier League, dziś znany głównie jako ekspert TV, ale przed laty próbował również sił jako trener. W 2009 roku w roli tymczasowego menedżera Newcastle United nie uratował drużyny przed degradacją przez co musiał później wysłuchiwać szyderstw. Gdy Sroki spadały z elity, trybuny St. James’ Park skandowały: „Zostać w telewizji, powinieneś zostać w telewizji!”. Ludzie, którzy wcześniej kochali swojego supersnajpera, byli dla niego bezlitośni.
Nikt oczywiście nie chce słuchać o sobie takich rzeczy, ale piłkarze, którzy zaczynają przygodę z angielską piłką, marzą o tym, żeby mieć własną przyśpiewkę, bo to oznaka szacunku ze strony trybun. Mówił o tym niedawno w magazynie Jej Wysokość Premier League Bukayo Saka.
CZY ONI MNIE NIE OBRAŻAJĄ?
Nie zawsze przyjezdni od razu rozumieją, co fani o nich śpiewają. Przeżył to Per Mertesacker po przyjściu do Arsenalu. Rosły niemiecki obrońca zastanawiał się, czy fani z północnego Londynu przypadkiem go... nie obrażają.
– Sporo czasu zajęło mi zrozumienie tego co śpiewają na mój temat i czy się ze mnie nabijają. Potem ludzie wytłumaczyli mi, że raczej wyrażają miłość – śmiał się Mertesacker. A śpiewali: „We’ve got a big fucking German!”.
Moda na przyśpiewki stadionowe przesiąknięte ironią przyjęła się dawno także na polskich stadionach, a byłyby one niezłym materiałem na odrębny tekst. Pierwszą usłyszałem na początku lat 90. na Stadionie Ludowym w Sosnowcu i choć jej sensu nie rozumiem do dziś, to wtedy mnie, czternastoletniemu kibicowi, bardzo przypadła do gustu. Trybuny skandowały, zupełnie bez sensu, i nie pamiętam już nawet czy z podziwem czy pogardą dla napastnika Marka Koniarka: „Nie ma pieczarek, wszystkie zajebał Koniarek!”.
