Kapitan Liverpoolu to przykład, jak od piłkarza wyszydzanego i niechcianego stać się jednym z symboli najlepszej ery klubu od lat.
Jak odkupić winy u kibiców? Wystarczy pokora, ciężka praca, charyzma, menedżer, który w ciebie wierzy i dużo cierpliwości. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Ale Jordanowi Hendersonowi się to udaje. Piłkarz, wokół którego niegdyś ciągle trwała dyskusja o tym, czy to odpowiedni materiał na kapitana Liverpoolu, jest motorem napędowym drużyny, która demoluje rywali w drodze po mistrzowski tytuł.
MUSIAŁ ZACISNĄĆ ZĘBY
Dziś wszystko układa się w karierze Hendersona znakomicie, a przecież był już moment, kiedy mógł opuścić Anfield. W 2013 roku Brendan Rodgers rozważał wymianę z Fulham za Clinta Dempseya, w ramach której Henderson miałby trafić do londyńskiego klubu. – Zasugerował mi, że decyzja należy do mnie i jeśli chcę odejść, to on się zgodzi. Po tej rozmowie zacząłem płakać. Bardzo mnie to zabolało. Później konsultowałem się ze swoim agentem i powiedziałem mu, że nie chcę opuszczać Liverpoolu. Zamierzałem zostać i walczyć o swoje, zależało mi na tym, żeby udowodnić menedżerowi, jak bardzo się myli. Rozmawiałem też z tatą, który poparł moją decyzję. Od tego momentu spuściłem głowę, zacząłem się mocniej starać i ciężej pracować. Nawet jeśli miałem grać teraz mniej, chciałem udowodnić swoją wartość – mówił w rozmowie z „Daily Mail”.
Ojciec Brian to zresztą jedna z najważniejszych osób w życiu Jordana. To on zabrał go na pierwszy mecz i pierwszy trening. To on wspierał syna w trudnych momentach, gdy w Liverpoolu wątpił w niego nie tylko menedżer, ale też kibice, którzy długo nie byli do niego przekonani. Syn też czerpał od niego siłę, gdy Brian zmagał się z rakiem krtani. Nic więc dziwnego, że po ostatnim finale Ligi Mistrzów Henderson odnalazł ojca na trybunach i obaj panowie ze łzami w oczach padli sobie w ramiona.
KRZYWDZĄCE PORÓWNANIA
Triumf w Madrycie przypieczętował miejsce Hendersona w historii LFC i dał mu potężny zastrzyk pewności siebie. – To nasz lider i gość o świetnym charakterze. Gdybym miał napisać o nim książkę, liczyłaby 500 stron. Zastąpienie Stevena Gerrarda było najtrudniejszym zadaniem w futbolu w ciągu ostatnich 500 lat. Ludzie myśleli, że jeśli to będzie ktoś inny niż Stevie, to od razu będzie za słaby. Jordan poradził sobie z tym bardzo dobrze – mówi o nim Jürgen Klopp.
To właśnie porównania do Gerrarda wyrządziły Hendersonowi największą krzywdę, a musiał żyć z nimi nawet wtedy, gdy ten jeszcze grał na Anfield. Ale to na boisku dwaj inni piłkarze i inny rodzaj liderów. Gerrard był trudny do okiełznania, zdobywał mnóstwo bramek, a po boisku niosły go nie tyle nogi, co serce. Najlepiej rozumiał to Rafael Benitez, który nie przypisywał mu jednej konkretnej strefy tylko ustawiał szerzej i pozwalał się swobodnie przemieszczać. Jako kapitan był przywódcą emocjonalnym, charyzmatycznym. Henderson jest mniej ekspresyjny, ale daje dobry przykład. Piłkarze Liverpoolu zgodnie powtarzają – drugiego takiego profesjonalisty trzeba by szukać ze świecą.
– Podchodzimy do zadania z meczu na mecz, największe wyzwanie to kolejne wyzwanie. Skupiamy się tylko na najbliższych 90 minutach i chcemy w ciągu nich dać z siebie wszystko – te słowa zwykle brzmią jak niesamowity banał, ale z ust Hendersona już niekoniecznie. Taka postawa przekłada się cały zespół. – Największą siłą Liverpoolu jest to, że ani przez minutę nie czujesz, że cię lekceważą – tłumaczył po niedawnej porażce 0:4 menedżer Southamptonu Ralph Hasenhüttl. To między innymi ma na myśli Klopp, kiedy swoich piłkarzy określa „mentalnymi potworami”. Ktoś taki jak Henderson jest niezwykle przydatny przy tworzeniu silnego etosu pracy i kultury w szatni.

SZALONY PLAN KLOPPA
Kapitan to dziś piłkarz o najdłuższym stażu w drużynie, ale nigdy nie miał łatwo. Praktycznie od początku musiał coś udowadniać. Dołączył do Liverpoolu latem 2011 roku, w jednym z najgorszych zaciągów w historii klubu. Ówczesny menedżer Kenny Dalglish sprowadził wtedy m.in. Charliego Adama z Blackpool, wydał 20 milionów funtów na Stewarta Downinga z Aston Villi, a także pozyskał bramkarza Doniego i obrońcę Luisa Enrique z Newcastle. Jeszcze wcześniej zimą pozyskał Andy'ego Carolla, za którego zapłacił 35 milionów funtów Newcastle United. Hendersona wykupił z Sunderlandu za 16 milionów.
Ten początkowo był rzucany z pozycji na pozycję. Grał na boku pomocy – przychodził zresztą jako prawy pomocnik – i jako dziesiątka, przez co często nie mógł ustabilizować formy. Każdy nowy menedżer Liverpoolu miał na Hendersona inną koncepcją, innym – jak wspomnianemu Rodgersowi – nie zawsze pasował, a on się podporządkowywał. I często na tym tracił.
Nie inaczej było u Kloppa, choć jego pomysł na Anglika początkowo wydawał się najbardziej szalony. Niemiec wymyślił, że oto z gracza, który biegał po całym boisku i chętnie strzelał z dystansu zrobi szóstkę – ostatniego, najgłębiej ustawionego pomocnika, który będzie kierował środkiem pola. Eksperci pukali się w głowę. Przypominano, że już kiedyś w reprezentacji Anglii próbował tego Fabio Capello i Henderson wypadł bardzo źle. Pokutowało myślenie, że to wciąż klon Gerrarda, tylko po prostu słabszy.
Eksperyment jednak wypalił. Choć początkowo Henderson nie czuł się tam komfortowo i nikt nie pomyliłby go ani z N'Golo Kante, ani z Sergio Busquetsem, to z czasem zaczął się sprawdzać na tej pozycji. Dzięki dobrej kondycji był w stanie kryć przestrzeń przed linią obrony, a za sprawą niezłych dalekich przerzutów uruchamiał szybkie ataki.
Nie była to ulubiona pozycja Anglika, ale nigdy nie dał tego po sobie poznać. Zbędny szum wyrzucał z głowy. Krytykę zbywał i cały czas ciężko pracował, czym zyskiwał coraz większy szacunek u fanów. Wielu powtarzało: aby docenić wpływ Hendersona na grę Liverpoolu, trzeba zobaczyć go na żywo i dostrzec, jak dyryguje drugą linią, asekuruje, daje na boisku wskazówki. Żadną wypowiedzią ani zachowaniem nie sugerował, że czuje się niekomfortowo. Skoro tego wymagał trener, musiał grać najlepiej jak potrafi. Dobro drużyny zawsze było na pierwszym miejscu. Dla menedżera taki piłkarz, szczególnie w roli kapitana, to wielki skarb.
POMOCNA DŁOŃ FABINHO
Hendersona uwolnił dopiero Fabinho. Brazylijczyk przyszedł jako naturalny defensywny pomocnik i Klopp dał mu czas, by przystosował się do realiów Premier League. Przez pierwsze kilka miesięcy grał rzadko, ale kiedy już był gotowy, stał się niezwykle pewnym punktem zespołu. Dzięki niemu Henderson mógł wrócić na pozycję numer 8, gdzie wreszcie robił to, co wychodzi mu najlepiej – ganiał do każdej piłki, zapuszczał się do przodu i pomagał w pressingu.
Anglik stopniowo zrzucał kajdany i błyszczał przede wszystkim w kwietniu. Najpierw wszedł z ławki przeciwko Southampton i w 30 minut pomógł odwrócić mecz i w końcówce strzelił gola na 3:1 dla The Reds. Później był jednym z najlepszych na boisku, gdy Liverpool ogrywał u siebie Chelsea 2:0. Świetnie wypadł również w dwumeczu z FC Porto w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Dał bardzo potrzebny impuls w końcówce morderczego sezonu. Mistrzostwa Anglii ostatecznie nie świętował, ale podniósł w Madrycie Puchar Europy. W końcu po latach niesłusznych zestawień z Gerrardem choć w jednej kwestii można było postawić między nimi znak równości.
W tym sezonie Henderson znów musiał się dostosowywać do poleceń menedżera. Gdy Fabinho doznał kontuzji i nie grał przez prawie dwa miesiące wrócił na szóstkę i załatał dziurę po koledze. Ale dziś nie robi mu to żadnej różnicy. Anglik okrzepł i stał się liderem Liverpoolu. Ma niezłe liczby – trzy gole, cztery asysty i najwięcej odbiorów w drużynie – i wreszcie został szerzej dostrzeżony. Za rok 2019 to on, a nie strzelający mnóstwo goli Harry Kane czy Raheem Sterling został uznany piłkarzem roku w Anglii. Teraz ma dużą szansę na nominację do miana najlepszego zawodnika sezonu Premier League.
W walce o nagrodę nie będzie bez szans. Mimo że w Liverpoolu uwaga skupia się na Virgilu van Dijku, Mohamedzie Salahu czy Sadio Mane, to Henderson może być jego najważniejszą postacią. Stał się symbolem ery Kloppa. Wiele historii wzbogacanych jest przez postacie, które odkupiły winy i przeszły przemianę od zera do bohatera i droga Hendersona na Anfield się w to wpisuje. Tylko pięciu piłkarzy ma od niego więcej występów w koszulce Liverpoolu w Premier League. Za chwilę będzie pierwszym, który podniesie trofeum za wygranie jej. Dziś The Reds mają twarz swojego kapitana.
