Już tylko killer. Dlaczego fascynują nas dokumentalne seriale o zbrodniarzach?

Zobacz również:W mordę jeża! „Świat według Kiepskich” ma zejść z anteny po 23 latach
Netflix Gacy.jpg
fot. Netflix

Ich popularność rośnie, ale jakość spada, a twórcy telewizyjnych produkcji true crimes są oskarżani o estetyzowanie zbrodni i działanie dla zysku, kompletnie nie przejmując się kwestiami moralnymi.

Dla Mindy Pendleton, 64-latki z Largo na samym krańcu Florydy, to był jeden z najgorszych dni w życiu. Prawdopodobnie zaraz po tym, w którym dowiedziała się, że jej pasierb, Robert Mast, został uduszony na parkingu pod Wal-martem przez własną dziewczynę.

Parę lat później Pendleton znów musiała zmierzyć się z tym potwornym wydarzeniem. Netflix wraz z kanałem Crime + Investigation ogłosił realizację dwusezonowego serialu dokumentalnego Wyznania morderców, w którym jeden z epizodów dotyczył właśnie zabójstwa Masta. Mój żołądek momentalnie się skurczył, a ciało przeszył strach – opowiadała dziennikarzowi The Time. Od razu wysłała maila do producentów, w którym napisała: Jako człowiek, rodzic, błagam, nie róbcie tego. Część błagalną uwypukliła caps lockiem. Ale nikt się nią nie przejął. Jakby tego było mało, morderczyni, Lindsay Haugen, nie została na ekranie przedstawiona w jednoznacznie złym świetle. W jednej ze scen przekonywała wręcz, że zabiła go z miłości. Wyznania morderców momentalnie trafiły do pierwszej dziesiątki najchętniej oglądanych programów Netfliksa w Stanach Zjednoczonych. Podobnie zresztą dzieje się w przypadku większości emitowanych na tej platformie nowych dokumentów true crimes.

Dlaczego przyciąga nas to, co złe?

Popularny sieciowy mem pokazuje uradowaną, podnoszącą ręce do góry blondynkę, pod którą widnieje napis: ja gdy dowiaduję się, że Netflix zrobił kolejny serial o seryjnych mordercach. Tymczasem gdzieś z tyłu, o czym zwykle się nie mówi, są bliscy ofiar: rodzina, znajomi, sąsiedzi. Przeżywający na nowo wyjątkową traumę. Ilekroć podbijacie oglądalność tych seriali, sprawiacie, że jacyś ludzie są zmuszeni znosić ten horror po raz drugi – apelowała w mediach po premierze drugiego sezonu Wyznań morderców Jenna Wimmer, przyrodnia siostra zabitego Roberta Masta. Faktycznie, emocjonowanie się true crimes jest moralnie niejednoznaczne. Brytyjska psycholog Julia Shaw, autorka książki o ludzkiej fascynacji zbrodniami Making Evil: The Science Behind Humanity’s Dark Side, pisze w niej zarówno o rozkoszowaniu się zbrodniami, które wpływa na postępującą znieczulicę, jak i empatii – oglądając seriale true crimes można zrozumieć, że wielu zabójców przed wejściem na ścieżkę zbrodni nie różniło się niczym od nas. Więcej, sami nie zakładali, że los kiedyś pchnie ich do tak ohydnych czynów.

Son Of Sam Arrested
Aresztowanie "Syna Sama", fot. Robert R. McElroy/Getty Images)

Serwisy streamingowe – wspominamy o Netfliksie, ale przecież swoje mroczne dokumenty ma praktycznie każdy z telewizyjnych gigantów – kochają produkcje true crimes. A te od pewnego czasu przynoszą im kolosalne zyski. Nieoczekiwanym lockdownowym hitem roku 2020 okazał się Król tygrysów. Emitowana na Netfliksie produkcja o ekscentrycznym właścicielu prywatnego ZOO z prywatną, mocno kryminalną historią w tle, w 10 dni przyciągnęła przed ekrany 34 miliony widzów, a za chwilę doczeka się fabularnego odpowiednika (w rolę głównego bohatera, Joe Exotica, wcieli się Nicolas Cage). Od tego czasu trudno o zestawienia najchętniej oglądanych tytułów na tej platformie, które nie zawierają przynajmniej jednego true crime'a. Tylko w 2021 roku wśród największych netfliksowych przebojów znalazły się dokumenty This is A Robbery: The World's Biggest Art Heist (film opowiadający o napadzie na Isabella Stewart Gardner Museum w Bostonie z 18 marca 1990 roku), trzyczęściowy serial Murder Among The Mormons (tu z kolei podążamy śladami Marka Hoffmanna, jednego z najbardziej znanych fałszerzy w dziejach najnowszej amerykańskiej kryminalistyki) oraz czteroczęściowe Na miejscu zbrodni. Zaginięcie w hotelu Cecil - bohaterem nie był żaden zabójca, ale... tytułowy hotel Cecil, położony w Skid Row, owianej złą sławą dzielnicy Los Angeles, w którym na przestrzeni ostatnich stu lat dochodziło do wielu niewytłumaczalnych zbrodni i zaginięć. Gdyby kilkanaście lat temu przewidzieć, że cały świat będzie chciał masowo oglądać dokumenty, nikt by nie uwierzył.

Zbrodnia w 4 x 1h

Ale na swój sposób współczesne serie bądź filmy true crimes zaspokajają potrzeby odbiorcy kultury, którego od zawsze ciągnęło do mrocznych zagadek. Począwszy od filmowych kryminałów i kryminalnych serii (fabryką stał się w tym przypadku Alfred Hitchcock, odpowiadający za kilkadziesiąt filmów kinowych i firmujący swoim nazwiskiem serie telewizyjne oraz książkowe), przez literaturę (kiedyś - Agatha Christie i jej epigoni, teraz - przede wszystkim grono autorów ze Skandynawii), po podcasty. W przypadku true crimes, o czym często się zapomina, istotną rolę odegrał też powolny upadek tradycyjnej telewizji.

Współczesne filmy i seriale o zbrodniach są unowocześnioną wersją kryminalnych programów; praktycznie każdy kraj posiadał swój sztandarowy tytuł, u nas było to "997". Kiedy dziś telewizja i jej flagowce są w odwrocie, widz musi poszukać swoich ulubionych tematów gdzie indziej.

Widać to w nowym formacie dokumentu true crime. Sięgnijmy do klasyków. Za jeden z gamechangerów gatunku uważa się The Thin Blue Line amerykańskiego mistrza dokumentu, Errola Morrisa; produkcja powstała w roku 1988 i opowiada o Randallu Adamsie, mężczyźnie skazanym na śmierć za zabójstwo, którego nie popełnił. To rzecz pozornie bliska temu, co oglądamy dziś na cyfrowych platformach, ale utrzymana w duchu tradycyjnego dokumentu. Narracja jest powolna, kolejne wywiady spaja łagodny montaż, całość zaś klimatem zbliża się do kina noir z lat 50, pełnego dusznej atmosfery i efektownych, niemal malarskich rozwiązań wizualnych. Swoją drogą ten tytuł stał się nie tylko ważny dlatego, że rozpoczął modę na dokumenty true crimes, ale - albo: przede wszystkim - bo doprowadził do oczyszczenia głównego bohatera z zarzutów i wypuszczenia go na wolność.

Czy dziś taki projekt mógłby w ogóle powstać? Być może tak, jako wysokoartystyczna ciekawostka, odskocznia od dominującego formatu, który promuje dokumentalistykę na przecięciu tzw. gadających głów i estetyki telewizyjnych wiadomości. Współczesne true crimes są szybkie i zwarte treściowo. Jeszcze kilka lat temu taki Bardzo dziki kraj doczekał się aż ośmiu godzinnych odcinków, obecnie format 4 x 60 minut jest najpowszechniejszy, skrojony wręcz do jednodniowego binge-watchingu; dokładnie tyle trwają choćby Richard Ramirez. Polowanie na seryjnego mordercę, Synowie Sama. Droga w mrok czy wspomniane już Na miejscu zbrodni. Zaginięcie w hotelu Cecil, a aktualny hit Netfliksa, Jimmy Savile. Brytyjski horror jest już zupełnie króciutki – dwa odcinki trwają łącznie niespełna trzy godziny.

Kadr z serialu Na miejscu zbrodni. Zaginięcie w hotelu Cecil fot. Netflix.jpg
Kasr z serialu "Na miejscu zbrodni. Zaginięcie w hotelu Cecil"

Obok głównego wątku we współczesnych true crimes ważny jest nie tylko ten, kto ucieka, ale i ten, kto ściga, dlatego wypowiadający się do kamery emerytowani policjanci, detektywi czy dziennikarze śledczy to tak ważne postacie kryminalnych serii. Ważnym wątkiem jest też dostrzeżenie czegoś, czego nie zrobił nikt przedtem. Synowie Sama wiążą ze sobą dwa mroczne mity amerykańskiej popkultury: polującego na swoje ofiary seryjnego mordercę Davida Berkovitza oraz zabójczą działalność satanistów, sięgającą nawet lata 1969 i rzezi na Cielo Drive, w której zginęła Sharon Tate - żona Romana Polańskiego. Rozmowy z mordercą. Taśmy Teda Bundy'ego przybliżają poprzez niepublikowane dotąd fragmenty nagrań postać najsłynniejszego mordercy Ameryki tak blisko, jak nie robił tego nikt przedtem. Montaż jest dynamiczny, nastrój ciężki, czasem nawet wkradną się elementy fabularne - w serialu poświęconym Richardowi Ramirezowi mamy na przykład złowrogą rękę, otwierającą czyjeś okno i spłoszonego kocura.

Seryjni mordercy pilnie poszukiwani

Współczesnym twórcom true crimes trzeba zarzucić eksplorowanie tematyki do cna; złośliwe komentarze na forach wytykają, że telewizyjnym gigantom za chwilę zabraknie seryjnych morderców do sportretowania. Poniekąd słusznie. Nie można nie zauważyć, że w dawnych czasach (czytaj - kilka lat temu) jeśli już ktoś sięgał po ten gatunek, to zwykle wiedziony niebywałą, zaskakującą na wielu płaszczyznach historią. Bohater Making a Murderer, wzorca gatunku, to złomiarz z Winsconsin, który najpierw przesiedział niesłusznie za gwałt, którego nie popełnił, a później, gdy wyszedł z więzienia... trafił tam jeszcze raz, tym razem z jeszcze cięższymi zarzutami; w jednej produkcji spotykają się wątki korupcyjne, bezkarności aparatu władzy, ale najważniejsza jest tu tajemnica, bo nad tym, czy złomiarz jest winny, czy nie, widz duma przez wszystkie odcinki. W absolutnie wybitnym Evil Genius na pierwszy plan wybija się nie historia człowieka, który obrabował bank z zawieszonym na szyi ładunkiem wybuchowym, ale porażająco smutny portret zdegenerowanej prowincji USA, która już dawno przestała śnić amerykański sen o sukcesie. A Bardzo dziki kraj, gdzie sekta Rajneesh założyła w Oregonie własne miasto, walcząc przy tym z lokalną społecznością? To wszystko są niesamowite opowieści, broniące się samym punktem wyjścia - na tyle niesamowite, że warte udokumentowania. Tymczasem kolejne biografie zabójców są po prostu krwawymi podróżami przez ich życia. Brakuje w nich szerszego kontekstu, może próby odpowiedzenia na pytanie - dlaczego to musiało się wydarzyć? Na przykład w czterogodzinnym serialu o Richardzie Ramirezie zabrakło kluczowej w biografii tego przestępcy informacji o tym, że zbrodnią zainspirował go kuzyn, opowiadający ze szczegółami o okrucieństwie, na jakie napatrzył się, walcząc w Wietnamie.

Richard Ramirez Mugshot
Richard Ramirez fot. GettyImages

A w kolejce czekają już następni bohaterowie - na czele z Johnem Wayne'em Gacy i Jeffreyem Dahmerem, czyli kanibalem z Milwaukee, który w latach 1978 - 1991 zabił siedemnastu młodych mężczyzn. To nic, że nie tak dawno temu powstał o nim pełnometrażowy film Mój przyjaciel Dahmer. Moralnie wątpliwa miłość do seryjnych morderców jest u Amerykanów obecna od lat. W dodatku im dalej w las, tym mniej te historie stają się wciągające, a bardziej sztampowe, oparte na jednym schemacie. Ale akurat w obu tych rzeczach masowa widownia nie widzi nic złego. Przypominamy - jednym z najpopularniejszych programów w historii amerykańskiej telewizji jest relacjonowany na żywo pościg policji za futbolistą O.J. Simpsonem, który w 1994 roku zabił byłą żonę i jej kochanka, a następnie uciekał przed funkcjonariuszami białym Fordem Bronco. I to mniej więcej zamyka temat.

W ostatnim odcinku podcastu Walkie-Talkie Michał Walkiewicz i Jacek Sobczyński dyskutowali o tym, czy oglądanie seriali i filmów true crimes jest moralnie wątpliwe, czy nie. Rozmowę odsłuchacie tutaj:

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0