Pierwsze osiem kolejek rozbudziło oczekiwania wobec Tottenhamu. Następne siedem powie nam o nim prawdę. Jose Mourinho rocznicę pracy w klubie rozpoczyna serią, która zweryfikuje możliwości Spurs po obiecującym starcie.
Kiedy Jose Mourinho rok temu przejmował Tottenham po Mauricio Pochettino, nie brakowało głosów, że drużyna zrobi krok w tył. Tłumaczono, że to bardziej małżeństwo z rozsądku, a niekoniecznie dobre dopasowanie. Portugalczyk potrzebował pracy w klubie z szeroko rozumianej czołówki, Spurs potrzebowali menedżera, który ma bogate CV i zdobywał wiele pucharów, dlatego los połączył obie strony. Obawiano się jednak, że rozwój zespołu zostanie wyhamowany. Mourinho i Pochettino są przecież bardzo różnymi trenerami.
W piątek minął rok, odkąd Mourinho przejął zespół i początkowe obawy można odsunąć na bok. Sezon 2019/20 był pełen wzlotów i upadków, jednak Tottenham koniec końców awansował do europejskich pucharów. Okazało się, że nie taki diabeł straszny, jak go malują. Owszem, to nie byli już Spurs, którzy grają techniczną piłkę i nastawieni są na dominację. Ale – jak argumentował Portugalczyk – liczy się to, że drużyna, która zmierzała po równi pochyłej odbiła się i skończyła na szóstym miejscu. Gdyby to Pochettino pozostał na stanowisku i tak skończył minione rozgrywki, uniknąłby krytyki. A Mourinho mówił, że miał trudniej – musiał podnieść grupę piłkarzy, których nie znał i miał mało czasu. Nie wszystkich to przekonywało, ale fakty były jednoznaczne. Gdyby sezon zaczynał się wraz z jego zatrudnieniem, Tottenham byłby czwarty w tabeli.
DLACZEGO NIE TOTTENHAM?
To dlatego trudno było przewidzieć, co tym razem czeka Spurs. Początek rozgrywek pokazał jednak, że zabawa jest otwarta dla wszystkich. Narracje upadają z tygodnia na tydzień. Liderami były już Arsenal, Leicester City, Everton, Liverpool, a w trakcie kolejek na pierwsze miejsce wskakiwały też Tottenham oraz Southampton. Jednocześnie prawie każda z nich miała swoje problemy, a jeśli dołożymy do tego niemrawy start Manchesteru City i Manchesteru United, to okaże się, że mistrzostwo faktycznie jest do wzięcia.
W tym chaosie niewiele jest drużyn grających równo i jeśli należałoby wskazać taką w czołówce, to wybór wielu padłby na Tottenham. Wskazuje na to kilka czynników. Przegrali tylko jeden mecz i to w pierwszej kolejce. Nikt nie ma w Premier League dłuższej serii bez porażki. Letnie nabytki – Matt Doherty, Gareth Bale, Sergio Reguilon czy szczególnie Pierre-Emile Hojbjerg – bardzo dobrze wpasowały się do zespołu. Świetnie rozumie się duet Harry Kane i Heung-min Son. Skoro więc wiele klubów ma kłopoty, a w północnym Londynie jest utytułowany trener, kręgosłup drużyny, który długo się zna oraz pojawiły się konkretne wzmocnienia, to dlaczego nie miałoby to przełożyć się na walkę o tytuł?
CZAS POWAŻNYCH TESTÓW
Najbliższe tygodnie dadzą nam odpowiedź na to pytanie. Dla Tottenhamu drugi rok pod wodzą Mourinho zaczyna się od poważnej weryfikacji. Do Boxing Day ich rywalami będą Manchester City, Chelsea, Arsenal, Crystal Palace, Liverpool, Leicester City oraz Wolverhampton. Z tych ekip tylko Palace znalazło się w poprzednim sezonie poza pierwszą ósemką.
Część z nich w tym sezonie nie straszy tak, jak jeszcze do niedawna, jednak to wciąż będą dla Spurs trudne testy. Stara prawda o Premier League mówi, że końcówka grudnia to moment, w którym dowiadujemy się, kto jest kim i o co walczy. Od połowy listopada gra się częściej i w tym czasie poza umiejętnościami liczy się wytrzymałość i silna psychika. Oddzielanie chłopców od mężczyzn: czas start.
NIECO GORSZA GRA
Tottenham jest najrówniej grającą ekipą w czołówce, co nie znaczy, że nic się nie zmienia. W ostatnich tygodniach Spurs bowiem trochę wyhamowali. Najpierw zremisowali 3:3 z West Hamem, prowadząc już przecież 3:0 i to do 81. minuty. Następny wygrali trzy z rzędu mecze różnicą jednego gola. Ich rywalami byli Burnley, Brighton i West Brom – trzy ekipy z dolnej piątki w tabeli.
Same wyniki nie świadczą o obniżce formy, ale gra już tak. Z Burnley Spurs przeważali i trudno im było przebić się przez defensywę rywali. Dopiero akcja duetu Kane i Son – co za niespodzianka – przyniosła zwycięską bramkę. Niepokojący był mecz z Brighton. Po szybko objętym prowadzeniu gracze Mourinho pozwolili osiągnąć gościom przewagę, ci wyrównali po przerwie i choć okoliczności były kontrowersyjne, to sam gol był dość zasłużony. Dopiero odpowiedź Bale’a w końcówce zapewniła wygraną 2:1 w brzydkim stylu. Ostatni przed listopadową przerwą był z kolei mecz z West Bromem – najgorszy w wykonaniu Spurs w tym sezonie. Ostatecznie w ostatnich minutach gola strzelił Kane i znów dyskusja o stylu zeszła na bok.
Biorąc pod uwagę jakość rywali, to jednak trochę niepokojący trend. Różnicę widać, gdy porównamy liczby londyńczyków przed i po październikowej przerwie reprezentacyjnej. W pierwszych czterech kolejkach strzelili 12 goli. W następnych czterech – siedem. Przed przerwą kreowali sobie sytuacje warte 2.4 gola według modelu expected goals, a po niej – 1.6 gola. Ale są plusy – poprawili za to obronę.
SĄ TAM, GDZIE MOURINHO LUBI
Znów, grając jednak adwokata rzeczonego diabła – to właśnie wyznacznik mistrza. Tylko ekipy z charakterem potrafią wygrywać nawet wtedy, kiedy się nie układa. Ale Mourinho wie, że na takie określenia jest za wcześnie i od początku studzi oczekiwania. Po wspomnianym remisie z West Hamem mówił nawet, że jego drużyny jeszcze nie stać na walki o tytuł. Brakuje jej odpowiedniej mentalności – tłumaczył. Gdy więc zbliża się seria trudniejszych spotkań, menedżer Tottenhamu ma czyste sumienie – w końcu nie podbijał bębenka.
Portugalczyk ma dzięki temu swoją drużynę tam, gdzie lubi. Sam nie wypinał klaty, ale może też użyć narracji „nikt w nas nie wierzył”, jeśli Spurs nabiorą rozpędu. Przed sezonem mało kto spodziewał się, że jego zespół będzie walczył o mistrzostwo Anglii, więc Mourinho może wyskoczyć z drugiego szeregu. A przecież w swojej pracy pokazywał już, że to potrafi. Patrz: Liga Mistrzów, Inter, 2010. Ewentualnie: Porto 2004.
Powrót na szczyt byłby kolejnym, być może ostatnim, tournee The Special One po szczytach. Człowiek, który domagał się szacunku pod koniec pracy w Manchesterze United, teraz dałby kolejne argumenty za tym, że jeszcze się nie skończył. Mógłby wręcz poczuć się tak, jakby znów zaczynał w Premier League. Tottenham mistrzem Anglii po raz ostatni był 60 lat temu. Kiedy Mourinho zdobywał tytuł z Chelsea w 2005 roku, przerywał 50-letnią posuchę. Wygranie ligi ze Spurs byłoby dla Jose ogromnym osiągnięciem.
Na takie snucie przyjdzie jednak czas. Portugalczyk to zbyt doświadczony menedżer, by wybiegać tak mocno do przodu. Tu będzie liczył się każdy kolejny krok. Jego Tottenham jest jednak tam, gdzie jest mu wygodnie – w pozycji underdoga, wiedząc, że może, ale nie musi. Ma zawodników gotowych na zdobycie dużych rzeczy po tym, jak kilka razy się o nie otarli.
Najbliższe kilka tygodni będą dla Mourinho i jego zespołu zespołu czasem weryfikacji. Z jednej strony rywale są trudni. Z drugiej – okoliczności sprzyjają temu, by zaatakować z drugiego szeregu. Niebawem powinniśmy się przekonać, czy Tottenham to materiał na mistrza, czy celem pozostanie mimo wszystko pierwsza czwórka.