Czas spędza, spotykając się z obcymi ludźmi w shisha barze i grając z nimi w karty. Albo transmitując, jak sobie radzi w Call of Duty. Ewentualnie, doglądając swojej stajni w wyścigach samochodowych. Po godzinach jest najlepszym piłkarzem klubu z Bundesligi.
- Jest wśród was wielu ekspertów, którzy myślą, że są ode mnie lepsi w Magic Towers – zagaił Max Kruse na instagramowym koncie, nawiązując do wirtualnej gry karcianej. - Kto tak myśli, może mi teraz wysłać prywatną wiadomość. Będzie miał możliwość coś wygrać. Jeszcze nie wiem ile. Zaproszę kilka osób i spotkamy się przy stole. Kto mnie ogra, coś dostanie. Przynajmniej 50-100 euro. Miły weekendowy pakiet, żebyście mogli w sobotę odpiąć wrotki. Więc piszcie mi prywatnie. Dam wam znać, gdzie i kiedy się spotykamy – napisała gwiazda grającego w Bundeslidze Unionu Berlin.
SHISHA W KREUZBERGU
Wkrótce potem okazało się, że na miejsce spotkania wybrał shisha bar w berlińskiej dzielnicy Kreuzberg. Zaprosił osiem osób. „Tych, którzy byli najmocniejsi w gębie” - powiedział o kryteriach. Pierwsze dwie rundy wygrał. Potem grał w duecie z jednym z fanów. Z kimś zbił piątkę, z innym zrobił sobie zdjęcie. Jeden czy drugi pociągnęli bucha z fajki wodnej. Kruse przegrał tego wieczoru kilkaset euro. A wszystko to wiadomo, bo przebieg spotkania relacjonował na Instagramie.
CALL OF DUTY Z KARTONAMI
To tylko jeden dzień z życia piłkarza Bundesligi. Kiedy indziej do pierwszej w nocy transmitował na Twitchu, jak gra w Call of Duty. Za jego plecami można było zobaczyć nierozpakowane jeszcze kartony z przeprowadzki. Wszak w zeszłym roku Niemiec grał jeszcze w Fenerbahce Stambuł. Teraz przeniósł się do Unionu Berlin, zostając największą gwiazdą klubu ze stolicy. Zapewniał, że nie idzie tam, by poznawać uroki nocnego życia w metropolii. I tak je przecież zna. Kruse po prostu jest sobą. Żaden to piłkarz, który przepija talent. Ale też nikt, kto uważa, że grając w Bundeslidze, trzeba być ascetą. I już samo to czyni go wyjątkowym w skali niemieckiego futbolu.
BRAZYLIJSKI NIEMIEC
Choć nazwa klubu, w którym gra, nie rzuca na kolana, nie jest mowa o jakimś przeciętniaku. Pod wieloma względami 32-latek to jeden z najbardziej brazylijskich piłkarzy obecnych czasów w niemieckim futbolu. Kreatywna dziesiątka, ustawiona za plecami napastnika, w każdej drużynie, w której grała, zapewniała momenty magii. Niekonwencjonalność jego zagrań doceniał także Joachim Loew, czternaście razy wystawiając go w reprezentacji Niemiec. Ale nie doceniał niekonwencjonalności jego zachowań poza boiskiem. Przez co przestał wysyłać mu powołania. Kruse nie osiągnął tak wiele, jak by mógł, gdyby kierował się trochę innymi priorytetami. Lecz pokazuje, że kierowanie się takimi priorytetami jak on, wcale nie wyklucza gry w Bundeslidze na dobrym poziomie.
JEGO DECYZJA
- Ta cała digitalizacja, większe zainteresowanie piłkarzami, wszechobecne aparaty, telefony i zdjęcia, sprawiają, że nie da się przed tym uciec – mówił przed kamerami DAZN, w czasach gry w Werderze Brema. - Każdy piłkarz musi się zdecydować, czy się przed tym chować, czy próbować być takim, jakim się jest. Ja wybrałem tę drugą drogę. Też mam życie obok piłki. Dokładnie jak człowiek, który od 8 do 17 siedzi w biurze. To, czy po pracy, idę grać w pokera, do sauny, czy siedzę przed telewizorem, to już tylko moja decyzja – podkreślał.
WYGRANA ZOSTAWIONA W TAKSÓWCE
Kruse zwykle wybiera pokera. Kilkakrotnie brał udział w zawodach z cyklu World Series, czasem zajmując nawet miejsca premiowane pieniędzmi. Niewiele sobie z nich jednak robił. Głośno było o tym, jak 75 tysięcy euro, czyli wygraną z turnieju w Berlinie, zapomniał zabrać z taksówki. Regularnie zdarzało mu się latać do Las Vegas, by pograć w karty. W ramach wsparcia projektu Viva Con Agua zapraszał też celebrytów do swojego domu na partyjkę pokera. Ale zwykle robił to samo, tyle że bez szczytnych celów. Po prostu dla przyjemności.
NUTELLA NA KORONAWIRUSA
Z reprezentacji Niemiec wyleciał, bo wyrwał telefon reporterce „Bilda”, która fotografowała go podczas świętowania urodzin w berlińskiej dyskotece, starając się usunąć niewygodne zdjęcia. W Turcji najpierw wystąpił w talent-show „The Voice”, flirtując przy okazji na wizji z atrakcyjną jurorką, a potem zwierzał się mediom, że w trakcie przymusowej przerwy w rozgrywkach regularnie testuje się na obecność koronawirusa, używając Nutelli. - Skoro czuję jej smak i zapach, to znaczy, że jestem zdrowy – mówił. Do słodkiego smarowidła czuł słabość już w niemieckich czasach, za co w Wolfsburgu krytykowali go szefowie. Ze Stambułu wyjechał, zdenerwowany opóźnieniami w wypłatach. Przecież pojechał tam tylko dla pieniędzy. Po znakomitym sezonie w Werderze miał możliwość grać w zespole walczącym o europejskie puchary. Wolał jednak zarabiać. Skoro to nie było możliwe, wrócił do Niemiec. Mógł podpisać kontrakt z kimś silniejszym niż Union. Ale wiedział, że w Berlinie będzie mu wolno trochę więcej niż gdzie indziej. - Chcę pokazać, że można być dobrym piłkarzem, nie dopasowując się – podkreśla.
ANTY-LEWANDOWSKI
Choć Kruse nigdy nie grał w największych niemieckich klubach – w Bundeslidze kopał dla FC St. Pauli, SC Freiburg, Borussii Moenchengladbach, Wolfsburga, Werderu i teraz Unionu – od lat polaryzuje tamtejsze środowisko. Wielu widzi w nim piłkarza z dawnych czasów. Anty-Lewandowskiego. Zawodnika, który zawsze sprawia wrażenie, jakby miał leciutką nadwagę. I o którym wiadomo, że woli kotlet od sałaty. Inni twierdzą, że lekkomyślnie zmarnował szansę na większą karierę. Loewowi podpadł, zamawiając do hotelu panią do towarzystwa. Opinii publicznej, przechwalając się przelotnym związkiem z gwiazdką jednego z reality-show. O tym, jak niejednoznaczna jest opinia o nim, świadczy nawet ostatnia akcja z grą w karty. Dla wielu był to dowód, że nie ma się za ważniejszego, niż jest, i potrafi spędzić trochę wolnego czasu ze zwykłymi ludźmi. Inni zwracali uwagę, że nikt z uczestników spotkania nie zachowywał dystansu społecznego ani nie miał na nosie maseczki.
STAJNIA WYŚCIGOWA
Oprócz Nutelli i pokera, Kruse ma jeszcze jedną pasję. Samochody. Kilka lat temu wiele mówiło się o jego Maserati w wojskowych barwach. Od 2018 roku jest współwłaścicielem stajni wyścigowej Max Kruse Racing, której kierowcy biorą udział w torowych wyścigach długodystansowych. Przy tych wszystkich aktywnościach i nagłówkach, które produkuje, można by właściwie zapomnieć, że jest jeszcze piłkarzem. Gdyby nie to, że ciągle o tym przypomina. Jego pierwszy występ w podstawowym składzie w barwach Unionu, który uświetnił golem, oznaczał najwyższe zwycięstwo w krótkiej historii występów tego klubu w Bundeslidze. Pozyskanie Krusego to dowód rosnących ambicji berlińskiego zespołu. Bo przecież żaden inny kandydat do spadku nie ma w kadrze kogoś o takich umiejętnościach. I o jego popularności. Hertha zamierzała budować w Berlinie „big city club”, ale jest ryzyko, że Union, zatrudniając Maksa Krusego, skradnie jej całe medialne zainteresowanie. Bo już od dziesięciu lat obowiązuje w Bundeslidze zasada: gdzie Kruse, tam kamery.
