Kiedyś to było. Czy reprezentacji Hiszpanii należy się jeszcze obawiać?

Zobacz również:Piękne kulisy kadry Manciniego. 12 rzeczy, których dowiedzieliśmy się po serialu „Sogno Azzurro”
Thiago-1270497233.jpg
Fot. Matthias Hangst/Getty Images

Kiedy przeglądamy kolejne jedenastki Hiszpanów, łatwo można odnieść wrażenie, że coś minęło bezpowrotnie. Na razie Luis Enrique uczynił z drużyny narodowej poligon doświadczalny. 16 powołanych nawet nie przekroczyło bariery dziesięciu meczów w kadrze. Co prawda brakuje jej piłkarzy wybitnych, jednostek, do których wzdychałby świat, ale to nadal drużyna mogąca zdominować każdego rywala. Do gry weszło bardzo utalentowane pokolenie, brakuje mu „jedynie” sukcesu na najwyższym poziomie.

Prześledźmy ostatnie wyniki prestiżowych nagród indywidualnych – w tym roku Piłkarzem Roku UEFA został Robert Lewandowski, a na ósmym miejscu uplasowano Hiszpana Thiago Alcantarę, do niedawna jego klubowego kolegę z Monachium. A jak to wyglądało w przypadku Złotej Piłki rok wcześniej? W najlepszej trzydziestce zawodników nie było ani jednego Hiszpana. Za to globus kręcił się w najlepsze, w topie znalazło się miejsce dla Polaka, Senegalczyka, Koreańczyka, Gabończyka, Egipcjanina czy Algierczyka, ale wśród naszych grupowych rywali na Euro 2020 pusto. Honoru znów bronił Lewandowski.

2018? Załapali się Sergio Ramos oraz Isco. Pierwszy przed chwilą stał się zawodnikiem z największą liczbą występów w znaczących reprezentacjach na świecie (177 meczów), pobijając rekord Gianluigiego Buffona. I nawet jeśli przeciwko Szwajcarii (1:1) przestrzelił dwie jedenastki, co przy jego skuteczności jest wręcz szokujące, nadal pozostaje wybijającym się środkowym obrońcą. U drugiego raczej trwa poszukiwanie siebie i wersji, która w ogóle uprawniałaby go do gry w Realu Madryt. Na ten moment to przypadek pomocnika, który nie porwie świata niczym innym niż wspomnieniami z formy sprzed ostatniego mundialu.

Swego czasu w światowej czołówce był wymieniany jeszcze David de Gea, ale wiemy, co stało się z bramkarzem Manchesteru United. Aktualnie jest kwestionowany również w drużynie narodowej, a ostatnio w jego miejsce zagrał 23-letni Unai Simon z Athletiku. Na razie wszyscy trzej bramkarze Hiszpanów, łącznie z Kepą Arrizabalagą, przechodzą gorszy moment, więc selekcjoner szuka rozwiązań. Jeszcze sam niedawno mówił „krytykowanie De Gei stało się jakimś nałogiem”, po czym sam odesłał go na ławkę.

Płyną jednak z tego proste wnioski. Mistrzowie Europy sprzed ośmiu lat oraz mistrzowie świata sprzed dziesięciu lat nie mają już tak znaczących piłkarzy jak wcześniej. Gdybyśmy spojrzeli na ich kadrę, zaledwie dwóch piłkarzy można wymienić w ścisłej czołówce na swoich pozycjach – właśnie Sergio Ramosa z Realu Madryt oraz Thiago Alcantarę, czyli rozgrywającego Liverpoolu. Oni nadal wspinają się na niebotyczny poziom w najważniejszych meczach, pozostali punktem odniesienia, ale od takiej reprezentacji wymagałoby się więcej takich nazwisk.

Nic dziwnego, że gdy Luis Enrique ogłasza jedenastkę, część kibiców reaguje ze zdziwieniem. Dawniej to była reprezentacja podzielona między Barcelonę i Real, czyli głośnych zawodników, teraz w dużej mierze kadra postawiła na rozwarstwienie. Z wyboru. Luis Enrique woli konkretne umiejętności, zamiast sugerowania się firmami, dlatego potrafi posłać do gry skład zlepiony z piłkarzy 11 różnych klubów. Niewątpliwie jednak spadek znaczenia dwóch hiszpańskich gigantów ułatwił mu decyzję. Sam chciał się odciąć od uzależnień, ale też nie przebiera tam w samych wspaniałych graczach.

To całkiem zrozumiałe i zasadne, że padają dziś pytania, czy Hiszpanii nadal należy się obawiać. Mowa o reprezentacji Ramosa, Busquetsa, De Gei, Koke czy Moraty. Taki Marco Asensio – zupełnie bez formy i przełożenia na grę – z 25 występami w drużynie narodowej jest w ścisłej czołówce najbardziej doświadczonych zawodników. Na tych wymienionych wcześniej też nie oprzesz mistrzowskiej drużyny. Trzon składu rzeczywiście nie jest tak silny jak dawniej, więc nic dziwnego, że Hiszpanie tęsknią za czasami Puyola, Iniesty, Xaviego, Xabiego Alonso czy Davida Villi. Trzeba wziąć pod uwagę, że Luis Enrique powołuje wielu zawodników, co chwilę testuje i zmienia koncepcje, rozsyła zaproszenia do kadry w zawrotnym tempie, aby znaleźć swoje rozwiązania. I to nie wynika z braku pomysłu, raczej budowania kadry uniwersalnej.

Nawet Michał Pol, gdy zobaczył jedenastkę na mecz Ligi Narodów ze Szwajcarią (1:1), skwitował ją pół żartem, pół serio: „Szkoda że jutro gramy z Włochami, a nie już z Hiszpanią na Euro”. Z pozoru rzeczywiście skład nie wywołał zachwytu. W ataku poszukiwanie fałszywej dziewiątki, czasem w postaci Daniego Olmo, czasem Ferrana Torresa, a wokół nich Mikel Oyarzabal (aktualnie najlepszy zawodnik ligi hiszpańskiej). Na kierownicy Busquets, Fabian Ruiz oraz Mikel Merino, czyli wyraźnie druga linia bez prędkości. W tyłach m.in. Sergi Roberto, Sergio Reguilon czy Pau Torres. Drużyna, owszem, silna, ale patrząc na potencjał kadrowy chociażby Francuzów, nie mówilibyśmy o niej jako o przyszłych mistrzach Europy.

Reprezentacja z Półwyspu Iberyjskiego ma trochę swoich problemów: począwszy od braku pewności w bramce, przez brak dziewiątki światowej klasy (liczne eksperymenty z fałszywym napastnikiem), w końcu po poszukiwanie drugiego stopera. Rzeczywiście kiedyś to było bogactwo piłkarzy, teraz poziom się obniżył, co nie oznacza, że Hiszpanię można jakkolwiek lekceważyć. Czas powinien działać na korzyść tej ekipy. Personalnie wygląda słabiej, nie daje takiego porażającego efektu jak wcześniej. Wystarczy zobaczyć, ile trwa poszukiwanie partnera na środek obrony dla 34-letniego Sergio Ramosa, podczas gdy Francuzi mogliby wystawić pięć klasowych duetów stoperów i obdzielić swoimi obrońcami całą grupę na mistrzostwach Europy.

Na Szwajcarię wybiegła bardzo młoda drużyna: Unai Simón (1997), Pau Torres (1997), Reguilón (1996), Fabián Ruiz (1996), Mikel Merino (1996), Ferrán (2000), Dani Olmo (1998) czy Mikel Oyarzabal (1997). A przecież brakowało jeszcze Ansu Fatiego (2002) czy Erica Garcii (2001). To niejako pokazuje, że opinia publiczna powinna uzbroić się w cierpliwość. Luis Enrique jest przekonany co do jakości tej drużyny. I rzeczywiście na ten moment ma mnóstwo talentu, brakuje jej potwierdzenia tego z czasem sukcesami. Nazwiska buduje się właśnie poprzez puchary.

Wydaje się, że ciągłe eksperymenty Luisa Enrique też nie sprzyjają cementowaniu składu. On chce wypracować elastyczność taktyczną, aby drużyna mogła przyjmować kilka scenariuszy na mecz, aby mogła dominować i kontrować, aby było ją stać na każdy możliwy rodzaj gry. Szuka techników i fizyków, bestii jak Adama Traore oraz elegancików jak Sergio Canales. Być może tracą na tym automatyzmy, ale Lucho wyszedł z założenia, że dysponuje zawodnikami, którzy łatwo dostosują się do realiów. Jemu wystarczy żądać, a oni to zagrają. Przecież sięga już po graczy z najwyższej półki, od których należy wymagać. Większość spotkań Hiszpanów jest zadowalających – czasem zawodzi dynamika, pewność w defensywie czy chemia na ostatnich metrach.

Opowieści o tym, że „Hiszpanie się skończyli” są zdecydowanie przesadzone. Oni na Euro 2020 pojadą z myślą o złocie. To nadal bardzo silna drużyna, być może zaraz finalista Ligi Narodów, ale jeszcze nie główny kandydat, aby mówić o mistrzostwie Europy. Nawet patrząc na Francuzów, Niemców czy Portugalczyków, pojawia się zbyt wiele znaków zapytania.

Talent w hiszpańskiej reprezentacji nie ulega wątpliwości. Na razie jeszcze Merino, Fabian Ruiz, Olmo czy Koke nie mają tej regularności, którą zachwycały poprzednie pokolenia. Bo przecież Xavi, Iniesta oraz Xabi Alonso grali niemal jak na automacie. Zanim zaśmiejemy się z poziomu Hiszpanów, pamiętajmy, że ten sam skład rywalizował z podniesioną głową z Portugalią, Holandią i Niemcami w ostatnich miesiącach. Wszędzie padał remis, ale zawsze to Hiszpanie strzelali częściej w bramkę.

W ich przypadku to kwestia rozruszania tej maszyny i złapania automatyzmów. Może ograniczenia liczby zmian w jedenastce, a oparcie się wiosną na konkretnym trzonie drużyny. Jednego Luisowi Enrique nie zarzucimy – że nie ma planu i nie robi tego po swojemu. Na konferencjach wyluzowany, czasem ironiczny, tłumaczy konsekwentnie wszystkie decyzje. Akurat on nie ugnie się pod presją i nie zejdzie ze swojej drogi. Jak z Sergio Ramosem, który spudłował dwa rzuty w jednym meczu. Lucho wyszedł i rzucił: „Gdybyśmy mieli trzeciego albo nawet czwartego karnego, również strzelałby Ramos. Nie możesz skrytykować gościa, który wcześniej trafił 25 jedenastek z rzędu. Inaczej to żart”. Mało kto tak trzyma się swoich przekonań jak Lucho.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.